Sierpień 1977, obrzeża miasta Oregon, OR

706 104 113
                                    

Jesienią Louis planował znaleźć pracę na własną rękę, jednak Dan go wyprzedził i zaproponował mu pracę w jego firmie. Louis nie mając lepszej propozycji, przyjął ją tego samego dnia. Co prawda nie miał zaczynać, aż do października, ale w sierpniu raz na jakiś czas jeździł z Danem do biura, by nabrać trochę swobody.

Odpowiadało mu to, bo nie był wymagający. Wiedział, że praca czy choćby staż w tak dużej firmie dobrze będzie wyglądać na jego przyszłym podaniu o lepszą posadę. W końcu planował zamieszkać we własnym mieszkaniu, kompletnie się usamodzielnić.

Nieśmiało wyobrażał sobie jak będzie wyglądać jego mieszkanie. Chciałby mieć tam duży salon, w którym będzie stał nowoczesny telewizor. Pewnego dnia jadąc samochodem, usłyszał w radiu wymysły o tym, że już za kilkanaście lat powstaną płaskie telewizory. Marzył też o ogromnej wannie. Nie wspominając już o ogrodzie. Wyobrażając sobie sypialnię, nie potrafił pozbyć się wizji Harry'ego, leżącego nago na ich wspólnym łóżku. Ganił się za tak śmiałe posunięcia, ale nie mógł wiele poradzić, na to, że naprawdę chciałby spędzić z tym chłopakiem całą wieczność.

***

-Dan? Nie widzę nigdzie tych dokumentów-

-Och, um Dan wyszedł. Powinien wrócić za kilka minut. –Powiedział nieznajomy chłopak, stojący przy biurku Dana. Louis miał znaleźć jakieś raporty, teraz nie wiedział co tu się dzieje.

-Nie wydaje mi się, żebyśmy się wcześniej poznali? –Szatyn uniósł brew i wyciągnął nieznajomemu dłoń.

-Mój błąd, nie przedstawiłem się. Bruce Colin. Ty musisz być Louis? –Zapytał blondyn.

-Louis Tomlinson.

-Jestem synem dobrego przyjaciela Dana, wpadłem mu coś przekazać. –Wyjaśnił.

Młody chłopak miał na sobie porządną koszulę i eleganckie spodnie. Wyglądał jak wyrwany prosto z Waszyngtońskiego baru koktajlowego. Uśmiechał się od ucha do ucha, mrużąc niebieskie oczy. Był wysoki i szczupły, a jego skóra była opalona na złoto.

-To wszystko wyjaśnia. Wybacz, ale skąd jesteś? Nie wydaje mi się, żeby Dan wspominał coś o znajomych w Ameryce.

-Och, nie, nie, jestem z Londynu. Kończę studia na Oxfordzie, jestem tu w ramach badań.

-No proszę, proszę... mamy tu młodego naukowca? –Louis wskazał ręką na mały stolik, na którym stała miska z owocami. Zajęli miejsca siadając na przeciwko siebie.

-Nie przesadzajmy, najpierw muszę odbyć staż. Wiesz Dan zawsze się tobą chwali, dużo o tobie słyszałem.

-Mam nadzieję, że same dobre rzeczy. –Louis oparł się o krzesło, przerzucając w dłoniach jabłko.

-Tylko i wyłącznie. –Blondyn uśmiechnął się, puszczając oczko. –Musi ci tu być jak w raju, huh? No wiesz... Ameryka, dobra praca. Zgaduję, że nie możesz odgonić się od pięknych kobiet.

-Och. –Louis odkaszlnął niezręcznie, luzując kołnierz koszuli. –Nie, w zasadzie to nie, nie narzekam na chmary kobiet. –Wzruszył ramionami.

-Nie ta drużyna, huh? –Poruszył sugestywnie brwią.

-Słucham? –Zapytał spanikowany Louis.

-Chłopak musi być szczęściarzem. –Odpowiedział bezwstydnie.

Zanim Louis zdążył cokolwiek odpowiedzieć, a najprawdopodobniej by zaprzeczył, Dan wszedł do biura.

-Och Louis, poznałeś już Bruce'a?

Sun over OregonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz