Rozdział czwarty: Maddox

879 211 213
                                    


Kompletnie nie wiem, co robię.

Wiem za to tyle, że to strasznie głupie. Mógłbym zwalić wszystko na wypity alkohol, ale chyba nie jestem aż tak pijany.

Chyba że pijany emocjami, o ile taki stan w ogóle istnieje. Nie mam pojęcia. Nie jestem dobry w uczucia, odkąd jedyna dziewczyna, którą kiedykolwiek kochałem, jedyna osoba, którą kochałem oprócz mojego brata, wyrwała mi serce.

Mogłem zostać u Atticusa. Wtedy na pewno nie wystawiłbym się na pożarcie wspomnieniom. Ale nie chciałem. Od chwili, gdy powiedział mi, że ona wróciła, nie potrafiłem usiedzieć w miejscu. Dopiero kiedy wsiadłem do taksówki i podałem kierowcy adres, zrozumiałem, że nie mogę wrócić do domu. Przecież Micah planował przyprowadzić tam tę swoją nową miłość.

Ledwie ruszyliśmy, a ja oznajmiłem:

- Zmieniłem zdanie.

Facet spojrzał na mnie dziwnie w lusterku i zmarszczył brwi.

- Chłopcze, mam nadzieję, że nie zarzygasz mi tapicerki.

Zaśmiałem się, choć wcale nie było mi do śmiechu.

- Nie jestem pijany - stwierdziłem jedynie i podałem mu zupełnie inny adres.

I tak właśnie znalazłem się tutaj. W miejscu, do którego nie zamierzałem wracać już nigdy.

Taksówkarz wysadził mnie przy Trailhead. Zapłaciłem mu sowicie i poprosiłem, żeby zaczekał.

Mam nadzieję, że wciąż zamierza tam stać, kiedy już zrobię wszystko, żeby rozdrapać stare rany.

Noc jest ciepła, ale od strony Saskatchewan River wieje chłodny wiatr i wdziera się pod poły mojej ciemnoniebieskiej kurtki bejsbolówki w barwach Nafciarzy. Wciskam dłonie w kieszenie i spuszczam wzrok. Trasę znam na pamięć, ale nie odwiedzałem tego miejsca od czterech lat, a wyrządziłem mojemu kolanu wystarczającą krzywdę i naprawdę nie chcę pogłębić sobie tego urazu. Idę ostrożnie i choć mój umysł atakują wspomnienia, nie pozwalam im wypłynąć na powierzchnię. Pewnie zrobię to tam, ale teraz... jeśli zacznę sobie przypominać te wszystkie wspólne lata, nie dotrę do Edmonton River Valley Swing.

Kiedy tu jechaliśmy, starałem się nie zwracać uwagi na mijane budowle. Wiem, że przejeżdżaliśmy obok domu, ale nie mogłem na niego spojrzeć.

Dom.

Już dawno nie nazywałem tak budynku, w którym się wychowywałem.

Wystarczyło, że usłyszałem o jej powrocie, a znów to zrobiłem, boleśnie świadomy, że tylko dzięki niej wytrzymałem tam tyle lat.

Przełykam ślinę wraz z emocjami kumulującymi się w gardle. Nie mogę się rozkleić. Ani teraz, ani w ogóle, a z jakiegoś popieprzonego powodu i tak prę do przodu, i tak wystawiam się na zalew wspomnień.

Nie jestem głupi. Słyszę głos w głowie, który woła mnie w tamto miejsce, chce, żebym stanął oko w oko z przeszłością. Coś mi szepcze, że tam być może spotkam , że może będzie siedziała na ławce, patrzyła na rzekę, a potem odwróci się na odgłos moich kroków i powie, że te cztery lata w ogóle się nie wydarzyły, że to tylko zły sen.

Nic z tego.

Rozumiem to, gdy tylko wychodzę spomiędzy drzew wprost na niewielką plażę. Widzę huśtawkę, teraz delikatnie się buja pod wpływem powiewu wiatru. Widzę z dala światła miasta po drugiej stronie rzeki. Małe fale burzą taflę wody, rozbijają się o kamienie rozsiane na brzegu.

HurtlessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz