Rozdział szósty: Maddox

932 198 52
                                    

– Stary, w życiu nie byłem na lepszej randce.

Od kwadransa próbuję przysnąć na pierwszym meblu, który znalazł się w moim zasięgu. Padło na kanapę w naszym salonie. Jest ósma rano, a ja czuję się jak po dobrej imprezie. Fakt, poszedłem wczoraj na imprezę, wypiłem trochę, ale jestem pewien, że zanim wróciłem do domu, zdołałem wytrzeźwieć.

W końcu plątałem się po Edmonton przez całą jebaną noc, odwiedzając po kolei wszystkie miejsca kojarzące mi się z Kay.

Ta, uwielbiam samobiczowanie. To moje nowe hobby.

– Nie mogę uwierzyć, że nie zaprosiłeś jej tutaj, podczas gdy ja kręciłem się po mieście jak ostatni kretyn.

Micah śmieje się gdzieś za mną, chyba łazi po kuchni i liczę, że robi tam kawę. Bo jeśli nie, to znienawidzę go jeszcze bardziej.

– Mogłeś wrócić do Atta – wytyka – albo po prostu do mnie napisać.

Ta, i prawdopodobnie przerwać mu w najlepszym momencie?

Jasne, okazało się, że Micah wcale nie pieprzył tutaj żadnej laski, ale to nie zmienia faktu, że mógł, a ja jestem przecież dobrym, wspierającym kumplem.

I jednocześnie jestem ciekawy, jak długo zamierzam wmawiać sobie podobne bzdury.

Przecież nikt mnie nie zmuszał, by krążyć po mieście i na nowo wyrywać sobie po kawałku serce.

Sam tego chciałem.

Wzdycham ciężko.

Nagle kanapa przy moich nogach się ugina i wielka łapa Micah ląduje mi na kolanie. Próbuje mnie przesunąć, ale sprawia tylko, że sapię z bólu i sam usuwam się na tyle szybko, na ile mogę.

Ważny fakt z życia: latanie po mieście z kontuzjowanym kolanem (nawet jeśli w większości odbywało się to taksówkami) nie pomogło.

Siadam, krzywiąc się niemiłosiernie, ale Micah na szczęście jest na tyle zafiksowany na punkcie swojej randki, że nawet nie zauważa, że jego kumpel przeobraził się w stękającego osiemdziesięciolatka.

Sięgam po kubek kawy stojący na stoliku przede mną i stwierdzam, że może nie nienawidzę tego dupka aż tak, jak mi się wydawało.

– No to opowiadaj... – wzdycham, rozpierając się wygodnie na kanapie.

Kumpel wzrusza ramionami.

– Dobra, nie dałeś mi spać, wpadając tutaj z samego rana jak pieprzony skowronek, a teraz nie masz nic do powiedzenia?

Zerka na mnie przez ramię i szczerzy się jak idiota.

Którym jest, tak na marginesie.

– Wiesz... – Rozpiera się obok i ma najbardziej idiotyczną minę na świecie. – Nie chcę zapeszać. – Zerka na mnie. – Koniczynka jest inna, ja czuję się przy niej inaczej.

– Dlaczego nadałeś jej tak absurdalne przezwisko? – prycham, a on wyszczerza się jeszcze bardziej

Odezwał się ten, który na Kay wołał „Brawurko", przypominam sobie kolejny raz.

– Bo mogłem – informuje mnie.

Co za głupek.

– Cieszę się twoim szczęściem, stary – mówię w końcu. – I jak nie chcesz, nie zapeszaj, ale zachowaj w tym umiar i rozsądek.

– Ta, wiem, wielki Maddox McCrae ze swoim życiowym doświadczeniem prawi mi morały, jak to nie wolno zakochiwać się od pierwszego wejrzenia.

Trzepię go w kark, aż o mało nie wylewa kawy.

HurtlessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz