Rozdział 2

77 6 0
                                    

Około 20 wróciliśmy do domu. Przez cały czas jeździliśmy po mieście i po pustych autostradach, które z jakiegoś powodu były nie użytkowane.
Byłam zmęczona i najchętniej chciałam się położyć, ale mieliśmy jeszcze we czwórkę jechać na kolację.

Poprawiłam swój makijaż i włosy, a ubiór zostawiłam taki, jaki miałam wcześniej. Zeszłam na dół, a Liza, James i Ares już tam byli. Było mi dziwnie, cholernie dziwnie z tym, że żyje w domu obcych ludzi, którzy nagle stali się moimi rodzicami zastępczymi.

Doceniałam to, że postanowili mnie zaadoptować i dać mi nowe, może lepsze życie, lecz ta sytuacja wciąż była dla mnie nowa i średnio się z tym czułam.

- Pojedziemy do włoskiej restauracji. Twoja opiekunka mówiła, że lubisz włoskie jedzenia. - Uśmiechnęła się Liza, a nasza czwórka kierowała się do drzwi.
- To prawda. - Odpowiedziałam krótko, a po chwili weszliśmy do samochodu stojącego na podjeździe.

Ares usiadł ze mną z tyłu, on po lewej stronie, a ja po prawej.

- Jesteś Rosjanką? - Zapytał.
- W połowie, mój ojciec był.
- Poznałaś kiedyś swoich biologicznych rodziców?
- Ares, nie pytaj o to. - Skarciła go Liza, a ten odchrząknął i zmienił temat.
- Chcesz jechać jutro ze mną i moimi znajomymi na przejażdżkę? Będzie fajnie i może któryś z moich kumpli wpadnie ci w oko.
- Tak, jasne, mogę jechać. Nie mam nic lepszego do roboty. - Uśmiechnęłam się i odwróciłam głowę w stronę okna podziwiając widoki Los Angeles.

Po chwili dojechaliśmy pod restauracje, weszliśmy do środka i zamówiliśmy jedzenie. Ja i Ares wzięliśmy pizzę, a Liza i James makarony.

Gdy jedliśmy, kobieta wyciągnęła z kieszeni pudełeczko i mi je podarowała.

- To z okazji twoich urodzin, mam nadzieję, że Ci się spodoba. To ode mnie i James'a - uśmiechnęła się. - Otwórz.

Otworzyłam pudełeczko, a moim oczom ukazał się przepiękny pierścionek z Pandory z czerwonym serduszkiem.

- Boże, jeśli śliczny. Dziękuję bardzo, naprawdę. - Uśmiechnęłam się zachwycając się pierścionkiem.

                                                 ***

Po kolacji wróciliśmy do domu, a ja padłam wykończona na swoje łóżko. Miałam pójść jeszcze się wykąpać i zmyć makijaż, ale totalnie nie miałam na to siły. Po 10 minutach leżenia, wygramoliłam się z pokoju i ruszyłam w stronę łazienki, która była tuż obok mojego pokoju.

Wzięłam prysznic, zrobiłam pielęgnację twarzy i wysmarowałam się balsamem, a potem wróciłam do pokoju kładąc się na łóżku i biorąc do ręki telefon. Spojrzałam na tapetę w telefonie, na której znajdowało się zdjęcie mnie i mojej przyjaciółki, która dwa lata temu popełniła samobójstwo.

Była dla mnie słońcem nawet wtedy, gdy było ponuro. Opiekowała się innymi, gdy sama umierała w środku.
Obwiniałam siebie, że nie zauważyłam, że coś jest nie tak.
Łza spłynęła mi po policzku, a po chwili usłyszałam pukanie do moich drzwi, pojawił się w nich Ares.

- Hej, nie przeszkadzam? - Zapytał stojąc w progu.
- Zaraz idę spać.
- Płakałaś? Słuchaj, wiem, że to dla ciebie nowe i trudne, ale czuj się jak u siebie, możemy pojeździć po mieście, pójść na kluby czy coś. Chcemy, żeby Ci się podobało.
- Wiem, wiem i to doceniam. Po prostu za kimś tęsknie, ale nie ważne. Chcę już się położyć, okej?
- No dobrze, śpij dobrze. - Odpowiedział i wyszedł zgaszając światło.

Położyłam się na boku, twarzą do okna, z którego miałam piękny widok na plażę, a obok wesołe miasteczko. Poczułam spokój i uśmiechnęłam się sama do siebie wiedząc, że gdyby była tu Amanda, to od razu wyciągnęłaby mnie, aby popływać.

- Tęsknie za tobą, łobuzico. - Szepnęłam pod nosem i zamknęłam oczy czując, jak moje gardło się zaciska.

Chasing Horizons Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz