Rozdział I: Rodzinne Ziemie

19 3 59
                                    

Rah

   Pośród pni, krzewów i krzywiących się konarów drzew wędrował mąż, a plecy jego skrywała podniszczona, brązowa peleryna powiewająca pod wpływem podmuchów wieczornego wiatru. Wicher włosy ciosałby szalenie, gdyby nie skrył podróżny ich pod kapturzyskiem. Las zdawał się jakby zawstydzony jego obecnością zarumieniwszy się barwą zachodzącej za plecami gwiazdy. Wędrowiec nieśpiesznie parł przed siebie, co rusz zatapiając nieostry kraniec włóczni w wilgotnej od ledwo skończonego deszczu glebie. Kij zdobiony faliście, z drewna czerwonawego idealnie przystosowano do dłoni, a u krańca włóczni tkwił szczerbiony z brązu grot zdolny przebić skórę, jak i rany rozszarpać.
   Im dalej szedł tym bardziej oddalało się od niego słońce, a bugaj wydawał się z każdą chwilą mocniej nasiąknięty mrokiem. Jednakowoż chmury otworzyły się ukazując nieboskłon nocny, oraz jeden spośród dwóch księżyców, co rozświetlił nieco las swym blaskiem, gdy akurat wędrowiec przystał koło rzeczki. W miejscu owym podmuch wspomnień go powitał. Wspomnień o Urodzie, co jego wybranką była. Lat minęło nieco, gdy ją widział raz ostatni, lecz jej szmaragdowe oczy, wciąż utkwione w jego zmysłach, niemal co noc tańczyły to radośnie, to nostalgicznie w snach. Obiecali sobie wierność, gdy wyruszał w podróż, że cnót innym nie oddadzą i je sobie podarują, w noc spotkania ponownego. Czy dochowała przez tak długi czas? Przełknął ślinę i dalej powędrował był, aż na krańcu lasu przystanął ujrzawszy ze wzgórza ziemię swego pochodzenia, oraz gród o kształcie okrągłym, co z materiału drzewnego zbudowan. Wnętrze osady ogniem pochodni rozświetlone, przypominały mu o cieple domowego ogniska, o który zawsze jego matka dbała. Brodę rudoblond, jak i przepaskę biodrową targnął wiatr, gdy schodził z urwiska w stronę osady.

***

Miwoš (Miłosz)

   Na drewnianych murach dwóch sterczało mężów, wartowali wspólnie tuż nad bramą, lecz z nagła jeden o niebieskich do ramion lokach się obrócił:
   – Idę ja odsiknąć, młody pilnuj jak za dwoje. – Blondyn krótkościęty odpowiedział przytaknięciem.
Już po kilku chwilach z lasu wyłonił się podróżnik i pod bramą przystanął.
   – Kto idzie?
   – Jam jest stąd, z odległych krain powracam! – rozległ się ciepły, niski głos budząc uznanie, lecz kontrastując z poszarpanym przyodziewkiem.
   – Nie znam cię! Nocą nie wpuszczamy –  rzekł wzruszywszy ramionami.
   – Daj spokój, bądźże człowiekiem! Całą noc mam tutaj sterczeć?
   – Takie rozkazy. Twarz chociaż ukazałbyś. Wpuszczę jeno jak rozpoznam – oznajmił młody głos.

   Wędrowiec westchnąwszy zsunął kaptur ukazując rudoblond czuprynę osadzoną na typowej dla Aerów, owalnej twarzy skrytej pod bujnym zarostem, oraz wydatne kości policzkowe i skierował kasztanowe oczy na strażnika:
   – Dajże spokój! Moja rodzina stąd pochodzi, ona gród owy budowała, jam się tu urodził!
   – Wybacz, ale nie rozpoznaję.

Wnet powrócił niebieskowłosy i wyjrzał zza murów.
   – Ktoś ty? Coś mi twe lico mówi!
   – I mi twoje… – Uśmiechnął się. – Vodan?

   Wartownik zmarszczył brwi i wyjrzał bardziej. Oczy swe otworzył szerzej unosząc brwi.
   – Na bogów! Młody pędź do voďa (wodza)! Ja bramę na prędce otwieram! Toż to mości vođic (wodzic) Rah powrócił!

   Miwoš pobiegł czym prędzej.

Rah

   Krótko później przed wędrowcem uchyliło się jedno ze skrzydeł bramy, a mężczyzna mógł wreszcie wstąpić na odgrodzone ziemie. Rzucił wzrokiem na stare i nowe drewniane chaty, lecz nim przyjrzał się dokładniej usłyszał trzask. Wejście się na powrót zatrzasnęło, a wnet podbiegł doń Vodan, przytulił go i poklepał po plecach:
   – Rah! Mój stary droku! Kopę lat! Aleś ty
zarósł!
   – W istocie, przyjacielu. W istocie! – Roześmiali się.
   – To opowiadaj! Co widziałeś w podróżach?
   – Spokojnie Vodan, dopiero co przybyłem. Daj chociaż odespać. – Spojrzał na wprost od bramy, gdzie rozciągała się szeroka, prosta droga prowadząca prosto do pawatsu (pałatsu) - domu i siedziby wodza grodu. Dodał: – Co się dzieje? Dawniej wpuszczaliśmy ludzi nocą.
   – Ano. Bo widzisz… dzieci nocy - Apokhalowie (Apok-halowie) nam się naprzykrzają tak bardzo jak nigdy wcześniej. Pięć miesięcy temu przyszedł tu Doraer z innego plemienia, gdyśmy bramy otworzyli z lasów wyłoniła się armia Apokhalów. Okazało się, że zmusili go do tego grożąc, że jak nie wykona polecenia zabiją jego żonę i dziecko. Ten facet i tak został przez nich zabity, a z rodziną… nie wiadomo.
   – Vodan… co ty rzeczesz? To by znaczyło, że dzieci nocy nauczyli się aerskiego! Oni nie uczą się języków!
   – No właśnie… droku mój… źle się dzieje… ich kultura się zmienia, są silniejsi, sprytniejsi i bardziej agresywni niż kiedykolwiek wcześniej. Zapewne ojciec wprowadzi cię w problem dokładniej.

Koszmar Rahorowego Gniezna (Rah, Čel i Krep)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz