Rozdział 14 "Nasza legenda!"

1.7K 84 47
                                    

CADEN

Na 20 umówiliśmy się z naszą paczką do klubu, by nieco poświętować nasz sukces. Jest sobota, więc trzeba rozluźnić swój umysł. Trzeba dać upust emocją, po jakżeby inaczej emocjonującym wyścigu. Spodziewałem się, że go wygram, chociaż nie powiem poczułem lekki niepokój, gdy Wesley był na prowadzeniu. Nie mógłbym stracić posady mistrza Detroit. Jestem nim od 3 lat. Jeszcze nikt do tej pory ze mną nie wygrał i przez najbliższe kilka lat raczej tak będzie. Chyba, że przyjedzie jakiś idiota i wygra na jakimś farcie, albo z pewną obstawą, która będzie próbowała się mnie pozbyć.

Zbieram wszystkie potrzebne rzeczy z mieszkania, po czym ostatni raz spoglądam, czy aby napewno wszystko zostało wyłączone. Gdy jestem w pełni upewniony kieruje się do wyjścia, ale zanim to robię spoglądam na siebie w lusterku, by stwierdzić czy wyglądam przyzwoicie. Nie interesuje mnie mój wygląd. Rzadko kiedy patrze w lustro, ale tak jakby mnie coś podkusiło. Dziś postawiłem na luźną czarną flanelową koszulę, a jej trzy kąciki od szyi są rozpięte, do tego garniturowe czarne spodnie. Założyłem również na swoje palce srebrne sygnety, które idealnie na nich pasują. Poza tym lubię nosić biżuterię. Jest ona delikatna i jak najbardziej do mnie pasuje.

Poprawiam moje gęste ciemno brązowe włosy i stwierdzam, że jestem gotowy, by wyjść.

Dojeżdżam na miejsce tam, gdzie wszyscy mamy się spotkać, czyli pod clubem utility. Jest on na obrzeżach końca Detroit. Niewiem jaki debil wybrał ten klub. Po ostatnim razie prawie nas z niego wywalili, bo Diaz zrzygał się na środku sali, po czym zaczął na nich tańczyć. Mina wszystkich była bezcenna. Nie powiem ja sam aż zaniemówiłem. Był tak pijany, że gdy następnego dnia mu to wspominaliśmy on się tego wypierał. Tak, z Diazem nie ma nudy i zapewne nigdy nie będzie. Ten gość czasami swoim zachowaniem mnie wpienia, ale gdyby nie on zapewne, byłoby jakoś nudno, ponuro, smutno.

Zatrzymuje się na wyznaczonym miejscu, po czym gaszę silnik samochodu i wychodzę z niego. Od razu w moją twarzy bucha zimne letnie powietrze. Dziś stawiam na to, że nie będę pił. Przyjechałem samochodem i nie mam zamiaru, czegokolwiek pić. Ostatnio jakoś po alkoholu źle się czuje. Nie jest mi z tym dobrze. Moja głowa po połowie drinka szaleje, więc oszczędzam się jak mogę.

Szukam wzrokiem czerwonego Ferrari, ale nie mogę go zbytnio znaleźć. Szumy samochodów dudnią w moich uszach, co jeszcze bardziej mnie denerwuje, a krzątający się ludzie wokół klubu powodują lekką złość. Nie lubię zatłoczonych miejsc, a najwidoczniej dziś będzie jeszcze gorzej niż ostatnio. Gdy widzę tych ludzi mam ochotę wsiąść w samochód i odjechać stąd jak najdalej. Naprawdę wybrali zajebiste miejsce. Ciekawe czy chociaż loże są zarezerowane. Chociaż jak robił to Diaz, zapewne nie może być to gwarantowane.

Wyciągam z kieszeni paczkę papierosów oraz zapalniczkę, po czym odpalam papierosa. Zaciągam się nim może dwa, trzy razy, gdy nagle do moich uszu docierają odgłosy, które są mi tak dobrze znane.

Odwracam się w ich kierunku, a na moich ustach mimowolnie pojawia się lekki uśmiech, gdy widzę ich całych i zdrowych.

— Nasza legenda!— woła w moim kierunku Diaz, a ja od razu żałuje, że tu stoję.

Zwracam oczy w innym kierunku udając, że to nie chodziło o mnie, ale wtedy mijam się z ciekawskimi spojrzeniami w moją stronę innych nieznanych mi osób, które wyszły na zewnątrz niewielkiego budynku.

Przeklinam w myślach, bo naprawdę ten idiota chce nam zrobić niezłą imprezę.

— Świetnie idioto. — syczę przez zaciśnięte ze złości zęby, gdy są blisko mnie. — Teraz to napewno wejdziemy tam jako nieznani.— dodaje, wyrzucając ręce w górę.

Dangerous drivingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz