Biegnę do łazienki. Zatrzaskuję za sobą drzwi. Pochylam się nad sedesem i wymiotuję. Nie jestem w stanie podnieść się z chłodnej podłogi. Cała się trzęsę. Jest mi przeraźliwie zimno, choć po twarzy płyną gorące łzy.
- Maxine, jesteś tam? - słyszę głos pani Dunn, policjantki. - Proszę cię, wyjdź. Kurator musi z tobą porozmawiać. Znajdzie kogoś, kto się tobą zajmie.
- Nie chcę do nikogo iść! - wydzieram się, zanosząc się płaczem. - Chcę do Lucasa!
- Maxine... Wiem. Ale jego już nie ma. Dziecko, nie będziesz tu siedziała całej wieczności. Wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale im szybciej stąd wyjdziesz, tym szybciej damy ci spokój.
Może ma rację. Boję się wyjść do ludzi, ale kiedyś będę musiała. Mój świat się zawalił, ale ich nie. Oni pracują, a ja swoim siedzeniem w kiblu im na to nie pozwalam.
Opieszale wycieram łzy kawałkiem papieru. Daję się zaprowadzić pani Dunn do tego kuratora. Szczupła Murzynka szybkim krokiem podąża korytarzami. Ledwo za nią nadążam.
Pomimo czystego nieba nade mną zwisły czarne chmury. Mój brat dzisiaj zginął. Zostałam sama jak palec pośród siedmiu miliardów ludzi.
Lucas mnie wychował. Jako dwudziestolatek został ze mną sam. Zastąpił mi oboje rodziców. Zrezygnował z posiadania żony i dzieci, żeby przeznaczyć dla mnie maximum swojego czasu. To dopiero początek, a już mi go strasznie brakuje.
W końcu docieramy na miejsce. Pani Dunn zamaszyście puka w drzwi i naciska klamkę. Przepuszcza mnie w drzwiach. Po wejściu do pokoju zauważam otyłego mężczyznę w garniturze. Siedzi przy biurku zasłanym masą papierów. Podnosi wzrok.
- Dziękuję, Lori. - mówi do policjantki. - Ty pewnie jesteś Maxine Hudson. - zwraca się do mnie.
Kiwam głową.
- Nazywam się Cody Lewis. Jestem kuratorem. Moim zadaniem będzie znaleźć dla ciebie dom zastępczy. Usiądź. - wskazuje krzesło naprzeciw siebie. - Opowiesz mi coś o sobie?
- Nie wiem od czego zacząć.
- Czym się interesujesz? Uprawiasz jakiś sport?
- Trenuję łucznictwo. Lubię czytać kryminały.
- O, kryminały. Ja też je lubię. A jak długo twój brat cię wychowywał?
- Od 15 lat.
- Hmm... Czyli byłaś rocznym dzieckiem, gdy straciliście rodziców?
Ponownie kiwam głową.
- Wiesz jak doszło do dzisiejszego wypadku?
- Widziałam wszystko.
- Opowiesz mi?
Kręcę głową w zaprzeczeniu.
- A chcesz z kimś o tym porozmawiać?
Wykonuję ten sam ruch. Mimowolnie przypominam sobie ten widok. Robi mi się niedobrze.
- Dobrze, nie będę więcej nalegał. - poprawia kołnierz koszuli. - Masz jakąś rodzinę poza bratem?
- Nie wiem.
- Wygląda na to, że nie masz. W papierach nie istnieje żadna wzmianka. Za to bardzo ciekawi mnie testament twojego brata. Jest bardzo krótki.
- Mogę go przeczytać?
- Tak. To jest kopia. - podaje mi kartkę.
Czytając, skupiam się nad każdym słowem. To tylko dwa zdania. Daje mi wszystko co ma. Jest też napisane, kto ma się mną zająć.
- Znasz tego kogoś? - pyta pan Lewis.
- Ryan Tedder... Nic mi to nie mówi. Kojarzę to nazwisko, ale to sławny muzyk. To nie może być ta sama osoba.
- Postaram się dotrzeć do właściwego Teddera. Na razie ci dziękuję. Na jakiś czas zamieszkasz u państwa Green. To bardzo mili ludzie. Lori, załatw jej transport.
- Państwo Green osobiście chcą odebrać Maxine. Będą tutaj za godzinę. Maxine, zaczekasz w poczekalni?
- Mogę wyjść na dwór?
- Dobrze, chodźmy.
Razem z policjantką wychodzę na mroźne powietrze. Zimno mi w głowę. Zgubiłam czapkę. Wiatr szarpie mój płaszcz i rozwiewa włosy. Na niebie ukazują się gwiazdy. Jest ich tak dużo.
- Max, jak długo strzelasz z łuku? - pani Dunn chce chyba podjąć próbę normalnej rozmowy.
- Odkąd skończyłam 10 lat. Już szósty rok. - wpatruję się w nieboskłon.
- Długo. Ja kiedyś pływałam, ale raz złamałam nogę w szkole i treningi się skończyły. Dużo masz przyjaciółek?
- Żadnej. - odpowiadam lakonicznie. - Dziewczyny mnie nie lubią. Tylko spisują zadania.
- Rozumiem. Masz bardzo ładne włosy. - dotyka mojego warkocza.
Ta pogawędka zaczyna mnie denerwować. Chcę się zanurzyć w rozpaczy, a nie gadać o głupotach.
Na parking podjeżdża jakiś samochód. Pani Dunn podnosi się z krawężnika, na którym siedziała.
- To państwo Green. - oznajmia.
Z auta wychodzi niski okrągławy mężczyzna i tej samej postury kobieta.
- Dobry wieczór. To jest ta panienka, którą mamy wziąć? - pyta pani Green.
- Tak, to Maxine Hudson.
- świetnie. Już my ją wychowamy na ludzi, prawda Alexandrze?
- Ale to tylko kilka dni. - prostuje policjantka. - Jej zmarły brat zaznaczył, ze opiekę ma sprawować konkretna wyznaczona osoba.
- Och, no dobrze. Ale jesteście pewni? Chętnie ją przyjmiemy na stałe.
- Macie już piątkę dzieciaków pod opieką. To nie byłby dobry pomysł.
- Mniejsza z tym. Maxine, pospiesz się, nie mamy całej nocy. - popędza mnie kobieta.
Posłusznie biorę torbę z zabranymi z mieszkania rzeczami i idę jej śladem. Wrzucam swój dobytek do bagażnika. Siadam na tylnym siedzeniu. Opieram czoło o szybę. Ruszamy z policyjnego parkingu. Nie reaguję na zadawane mi pytania. Chcę tylko się położyć i o wszystkim zapomnieć. Nie chcę czuć.
Chcę tylko przytulić się do Lucasa.
*
*
No i witam Was ponownie :) Jeśli kiedykolwiek myśleliście, że jestem cierpliwa, byliście w błędzie.
Pierwszy rozdział już dzisiaj (mam nadzieję, że się cieszycie :)). Jak widać eksperymentuję z nazywaniem rozdziałów. Oby mi to jakoś wyszło :)
To by było na tyle.
Zostawcie po sobie ślad.
Kocham, Kinga
CZYTASZ
Au Revoir (Ryan Tedder fanfiction)
FanfictionMaxine Hudson jest szesnastoletnią uczennicą liceum w Colorado Springs. Od śmierci jej rodziców jest wychowywana przez brata - Lucasa. Lubi zabijać czas trenując łucznictwo. Niestety jej życie wali się, gdy Lucas ginie. Jego ostatnią wolą jest, aby...