2. Tymczasowy dom

316 16 8
                                    

Budzę się w nieswoim łóżku. Gdzie jestem? Pod drugą ścianą śpi jakaś dziewczyna, której nie znam. Ma długie ciemnoblond włosy i cienkie brwi. Zanaleśnikowała się w kołdrze. Muszę wstać i obudzić Lucasa, żeby mi wszystko wytłumaczył. Poza tym muszę mu zrobić śniadanie jak zawsze.

Ale chwila, chwila... To dom państwa Green, a śpiąca blondynka to Adaline. A Lucas nie żyje. Gryzę policzki, żeby się nie rozpłakać. 

Powoli przypominam sobie wydarzenia minionego dnia. Rano poszłam do kościoła jak co tydzień, a Lucas miał zrobić obiad. Wróciłam, zjedliśmy. Potem poszłam na łyżwy, a Lucas miał się wybrać do świątyni. Kiedy wracałam z lodowiska, usłyszałam jego wołanie. Rozejrzałam się. Był po drugiej stronie ulicy, po której często jeżdżą ciężarówki. Zatrzymałam się, żeby mógł mnie dogonić. Wszedł na drogę bez zastanowienia. Głośny klakson. Pisk opon. Jedna z mniejszych ciężarówek zrobiła z mojego brata krwawą miazgę. Nie miał szans. Pamiętam swój krzyk. Nieludzki. Jakby wstąpiła we mnie istota nie z tego świata. Ludzie wkoło byli tak samo wstrząśnięci jak ja. Ktoś wezwał pogotowie, policję. Podbiegłam do zwłok. Stałam nad nimi i prosiłam Boga, żeby to był tylko zwykły sen. Potem nie pamiętam już nic prócz pobytu na komisariacie i domu państwa Green. 

Wybieram z torby ubrania na chybił trafił i opuszczam pokój. Do łazienki nie było trudno trafić. Jest tuż obok. Kiedy widzę swoje odbicie w lustrze, odskakuję o metr. Blada cera, cienie pod oczami, ślady po łzach, czerwone oczy. Wyglądałam podobnie, jak miałam grypę. Tylko, że wtedy nie płakałam. 

Pochylam się nad umywalką, żeby tylko nie patrzeć do lustra. Myję zęby, ubieram się, palcami przeczesuję włosy. Domyślam się, że wyglądam jak upiór, a jedyną rzeczą jaka łączy mnie z normalnym światem to niebieskie dżinsy i zielona bluzka. Nie zamierzam sterczeć w łazience dłużej, więc wychodzę. Na korytarzu napotykam Adaline.

- O, Maxine. Jak się spało? - pyta ze słodkim uśmiechem. Fałszywym uśmiechem.

- Dziękuję, dobrze. - odpowiadam zgodnie z moim wychowaniem.

Mijamy się. Adaline jest dziwna. Niby taka miła, a według mnie tylko szuka sposobu, żeby komuś dogryźć. Co prawda jeszcze tego nie zrobiła w mojej obecności, ale czuję to. 
Ale nie chcę też snuć nieprawdziwych domysłów, więc schodzę na dół w poszukiwaniu pani Green i czegoś do jedzenia.

*

Pierwsze dwa dni przebiegły jak po maśle. Wszyscy się tylko przymilali. A jak dostaliśmy informację, że znaleziono człowieka, do którego pójdę, nastąpił wybuch radości. Cieszyli się moim szczęściem. 

Ale za to dzisiaj nie zapowiada się tak świetnie. 

- Maxine, może byś posprzątała po sobie. - zaczyna Adaline przy śniadaniu.

- O czym mówisz?

- W moim pokoju wszędzie leżą te twoje kłaki. Jak się ma włosy do pasa, to się odkurza, albo zamiata.

- Zauważ, że ty też masz długie włosy. - wtrąca Jacob, starszy brat Adaline.

- Zamknij się, Jacob. Rozmawiam z nią, nie z tobą.

- Adaline, uspokój się, proszę. - upomina pan Green, nie podnosząc wzroku znad gazety.

- To, że straciłaś brata, nie znaczy, że możesz się rządzić.

- Nie rządzę się! - wstaję, szurając krzesłem.

- Maxine! Zniszczysz podłogę! - pani Green zwraca mi uwagę.

- Co, wściekamy się? - Adaline podchodzi do mnie, szyderczo się uśmiechając.

- Przestań. - mówię przez zaciśnięte zęby. 

- Bo co? Pójdę do piekła? Wyobraź sobie, że nie tylko ty jesteś sierotą. Moi rodzice zginęli, kiedy ratowali mnie i Jacoba z pożaru. Rodzice Emmy - najmłodszej z całego towarzystwa - zapili się na śmierć, a ona to oglądała. Była z trupami przez cztery dni. A twojego braciszka tylko rozjechało auto.

- Tylko?! Nie masz prawa tak mówić! - rzucam się na nią z pięściami.

Nie wytrzymałam. Po prostu nie wytrzymałam. Wiem, że ich strata też była straszna, ale takich rzeczy się nie porównuje. Nie lubię Adaline i cieszę się, że mogę wyładować na niej swoją złość. 

Jacob chwyta mnie od tyłu i odciąga od swojej siostry. Trzyma mnie w żelaznym uścisku, ale ja i tak się wyrywam. Po chwili nie mam już siły na gwałtowne ruchy, więc tylko osuwam się na podłogę. 

Bolą mnie knykcie lewej dłoni. Zerkam na Adaline. Przyciska dłoń do twarzy. Spomiędzy jej palców wypływa krew. 

- Ona złamała mi nos! - krzyczy dziewczyna. - Ona jest agresywna!

- Sama jesteś sobie winna. - beszta ją Jacob.

- Maxine! Coś ty najlepszego zrobiła! - wykrzykuje pani Green. - Natychmiast dzwonię, żeby ten Tedder po ciebie przyjeżdżał i cię zabrał. Nie chcę widzieć w tym domu przemocy. 

Widzę jak łapie w dłoń słuchawkę telefonu stacjonarnego i wybija numer. Uciekam do łazienki. To jedyne miejsce, gdzie mam trochę prywatności. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Łzy samoistnie rozpoczynają wędrówkę po moich policzkach. Obejmuję się ramionami. Wyłączam myślenie. Trwam w otępieniu.

*

Nie wiem ile czasu już tu siedzę. Nikt się mną nie interesuje. Ludzie przechodzą pod drzwiami łazienki, czasem ktoś się zatrzymuje, ale zaraz odchodzi. Nie chcę tu już więcej być. 

Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że pobiłam się z Adaline. Nigdy z nikim się nie biłam. Jestem wzorem do naśladowania. Nie biegam za chłopcami, nie biję się, na lekcjach słucham uważnie, zbieram same szóstki, chodzę do kościoła, nie chodzę na imprezy. Mam 16 lat, a nawet się nie całowałam. W pewnym sensie podoba mi się takie życie. Może dla niektórych jest nudne, ale mi odpowiada, bo jest w nim mało sytuacji, w których mogę się zawieść. 

Nagle ktoś puka do drzwi.

- Maxine, jesteś tam? - słyszę głos Jacoba.

- Nie wyjdę.

- Przyjechał ten człowiek. Wie o wszystkim. Chciałby cię zabrać.

Otępienie znika. Gnana ciekawością wypadam z łazienki. Idę za Jacobem do kuchni, gdzie przy kubku gorącej kawy siedzi człowiek, którego dobrze znam ze zdjęć. Ryan Tedder. Rzekomo przyjaciel mojego brata.

- Cześć, Max. - wystawia rękę do przybicia piątki, szeroko się uśmiechając. - Kiedy ostatnio cię widziałem, dopiero zaczynałaś chodzić, a dzisiaj, proszę, pobiłaś się. 

- Jestem Maxine, proszę pana.

- Wiem, ale to zbyt długa forma. Och, nie przedstawiłem się. Ryan Tedder. 

- Wiem jak pan się nazywa.

- Jaki tam "pan", mów mi Ryan.

Nadal się uśmiecha. Wygląda na strasznie szczęśliwego. Ale jest też nieco speszony, że nie przybiłam mu piątki. Jakoś nie jestem przyzwyczajona do tego typu przywitań.

- No młoda, musimy się pospieszyć. - patrzy na zegarek w telefonie. - Sprawy zawodowe mnie wzywają. Za dwie godziny muszę być w Denver, więc jakbyś się wyrobiła w pół godziny, byłoby dobrze. Zjedz coś, spakuj się i się pożegnaj.

- Nie jestem głodna.

Wbiegam po schodach na górę, chwytam torbę i zbiegam z powrotem.

- Jestem gotowa.

- Um... Okay. W takim razie dziękuję za pyszną kawę, pani Green. Do widzenia wszystkim.

- Do widzenia. - powtarzam cicho.

Gdy jestem już ubrana i gotowa do wyjazdu, Jacob przytrzymuje mnie za ramię.

- Max... Odezwij się kiedyś.

- Zobaczę.

Przekraczam próg i czuję ulgę. Nie muszę się już użerać z Adaline. Oby Tedder okazał się dobrym towarzyszem. 

Czuję nadzieję. Nadzieję na nowe jutro.

Au Revoir (Ryan Tedder fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz