- Maxine! Natychmiast otwórz! - Ryan zamaszyście puka do drzwi.
Niech mnie zostawi. Chcę być sama. Sama. Do końca świata i jeszcze dłużej. Ale z drugiej strony chcę, żeby ktoś tylko mnie przytulił. O nic nie pytał. Tylko był. Tak bardzo potrzebuję teraz bliskości.
- Max! Nie dałem ci klucza, żebyś się zamykała, kiedy chcę z tobą porozmawiać. - szarpie klamkę.
Zeskakuję z łóżka, nie kłopocząc się wycieraniem oczu, czy nosa. Przekręcam klucz w zamku i gwałtownie otwieram drzwi. Odrzucam mały przedmiocik, rzucając się na Ryana. Obejmuję go w pasie, pozbawiając go chwilowo oddechu. Swoimi łzami moczę mu koszulkę. On też mnie obejmuje. Głaszcze mnie po głowie. Jego ciepło rozchodzi się po moim ciele. Po chwili blondyn delikatnie mnie odsuwa.
- Opowiesz mi, co się stało? - unosi moją brodę tak, bym spojrzała mu w oczy.
Kręcę głową. Patrzymy sobie w źrenice. Szarość przeciw brązowi.
- To może ja ci wpierw powiem, czemu nie mam dziewczyny, co?
Żadnej reakcji z mojej strony. Jeśli powiem nie pomyśli, że nie chcę z nim gadać. Jeśli powiem tak pomyśli, że jestem wścibska.
Ale on moje milczenie bierze chyba za potwierdzenie. No dobra. Chwyta mnie za dłoń i ciągnie do miejsca, w którym jeszcze nie byłam. Do domowego studia nagraniowego.
- Poczekaj, ja zaraz wrócę. - puszcza moją rękę.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Tak pięknego studia jeszcze nie widziałam. To znaczy, w samym studiu nie ma nic nadzwyczajnego. Chodzi o to, że ściany i dach nie są murowane. Są ze szkła. Zapewne podczas letnich nocy to miejsce uwodzi swoim urokiem.
Mój zachwyt przerywa Ryan, który wraca z dwoma kubkami pełnymi gorącej herbaty.
- Proszę. - podaje mi jeden z nich. - Usiądźmy. - podsuwa mi krzesło obrotowe. Sam siada na taborecie. - Więc... Może zacznę od tego kim była i skąd się wzięła w moim życiu najważniejsza dla mnie do niedawna osoba. Miała na imię Madge. Była śliczną brunetką. Jej oczy były jak dwie małe gwiazdki. Pochodziła z Kaliforni. W tamtym czasie często tam bywałem. Po jednym z koncertów podeszła do mnie po autograf i zdjęcie. Kiedy się żegnaliśmy, wsunęła mi w rękę karteczkę ze swoim numerem. Kilka dni później zadzwoniłem. I... Od spotkania do spotkania... Zakochałem się w niej. Ale potem zaczęło się z nią dziać coś niedobrego. Ze mną też. Wyjechałem w długą trasę. Tam zacząłem popijać częściej niż zwykle. Przestałem się do niej odzywać, chociaż ona była spragniona kontaktu. Nie wiedziałem, że ma problemy. Na lotnisku przywitał mnie wychudły, blady cień mojej Madge. Okazało się, że chorowała na jakąś chorobę genetyczną i przez moją ignorancję pomyślała, że jakoś się domyśliłem o chorobie i nie chcę jej znać. Pokłóciliśmy się. Zawsze była słaba psychicznie, troche się przestraszyłem. Kilka dni później chciałem ją przeprosić. Kiedy pukałem do drzwi jej mieszkania, nie otwierała mi. Wszedłem, bo drzwi były otwarte. I wtedy... Zobaczyłem ją tam. Ona... Powiesiła się na karniszu. To był najgorszy widok w moim życiu. Od tamtego czasu nie związałem się z nikim. - po jego policzku spływa samotna łza.
- Dlaczego?
- Nie chcę zranić już żadnej dziewczyny.
- To nie była do końca twoja wina. To znaczy była, ale... Nie uważasz, że minęło zbyt dużo czasu, żeby się tym obarczać?
- Może i masz rację. Wiesz co? Nigdy nie pomyślałbym, że będę wygadywać się szesnastolatce. Jesteś młoda, ale też... nadzwyczaj mądra.
Robi mi się cieplej. Czuję, że na policzkach mam czerwone placki. Bezwiednie wyciągam rękę, żeby otrzeć jego łzę. Moja dłoń jest tuż przy jego twarzy, gdy on się odsuwa i mówi:
- Ale teraz twoja kolej.
- Nie, proszę, nie chcę o tym gadać.
- Max. - upomina mnie.
- No... Jest taka jedna Madison. Dowiedziała się, że jestem sierotą. Wygadała o tym całej budzie. I to jeszcze tak chamsko.
- Och, nie przejmuj się nią. Jeszcze tylko pół roku i idziesz do liceum.
- Jakoś wytrzymam. Mogę jutro zostać w domu?
- Max. Otwórz się na ludzi.
- Tylko jutro. Proszę.
- A jutro zamieni się w tydzień, tydzień w miesiąc. Martwię się o ciebie. Słuchaj... Ja myślę, że ty sobie nie radzisz z pewnymi rzeczami i może... Może powinnaś pójść do psychologa?
- A ty chodziłeś do psychologa po śmierci Madge?
- Nie, ale... - przyznaje. - Popatrz na to z innej strony. Ja jestem dorosły, a ty jesteś jeszcze dzieckiem. Ty straciłaś najbliższą osobę jaką miałaś, a jakaś dziewczyna ci na dodatek dokucza. Ja straciłem tylko dziewczynę, na której mi zależało. Ale ona nie była wszystkim co miałem.
- Nie chcę chodzić na żadne głupie wizyty. Poradzę sobie sama.
- Obawiam się, że nie.
- Ryan, nie rób ze mnie wariatki!
- Nie robię. Tylko się o ciebie martwię.
Zaciskam zęby i krzyżuję ręce na piersi. Nienawidzę takich rozmów.
- Dobra, nie musisz iść do psychologa. Ale obiecaj mi jedną rzecz. - robi pauzę.
- Jaką?
- Że będziesz ze mną rozmawiała codziennie.
Prycham.
- Max, ja wracam do pracy, ty chodzisz do szkoły. Codziennie będziemy się tutaj spotykać po kolacji. Będziemy sobie opowiadać, co nas spotkało w ciągu całego dnia. Co ty na to?
- Możemy spróbować.
Zgadzam się, bo wiem, że i tak suszyłby mi głowę tak długo, jakby trzeba było. Ale nie wierzę, że da radę dzień w dzień ze mną na spokojnie siadać i konwersować. W sumie... Co ja się przejmuję, to on chce uratować mnie od... nazwijmy to depresją. Czas pokaże, czy mu się to uda.
*
*
I jak Wam się podoba? Ten rozdział może nie zachwycił treścią (przynajmniej w moim mniemaniu - Wy możecie mieć inne zdanie), ale kolejny będzie bardzo ciekawy :)
Tak więc komentujcie, głosujcie - pozostawcie po sobie jakiś ślad :)
Pozdrawiam i kocham
Kinga
CZYTASZ
Au Revoir (Ryan Tedder fanfiction)
FanficMaxine Hudson jest szesnastoletnią uczennicą liceum w Colorado Springs. Od śmierci jej rodziców jest wychowywana przez brata - Lucasa. Lubi zabijać czas trenując łucznictwo. Niestety jej życie wali się, gdy Lucas ginie. Jego ostatnią wolą jest, aby...