1

82 4 0
                                    




Idę spokojnie ulicą. Dobra, może nie jestem spokojna- jestem wkurwiona. Staram się nie myśleć o tym jak bardzo nie nawidzę Mirabell, rudej, wkurwiającej dziewczyny lub może i nawet narzeczonej mojego ojca. Ta ruda suka wysłała mnie na targ po jakieś marchewki. Marchewki.
Marchewki! Na co jej jakieś marchewki!?
Oczywiście, mogłam nie iść, ale sama wizja siedzenia w domu i użerania się z tą szczurzycą sparwiła, że wybiegłam z domu czym prędzej.
-Tłusta, gruba, jędzowato-sukowata świnia.- mruczę pod nosem kopiąc pojedyncze kamienie na chodniku. Niestety nie jest gruba ani tłusa jak bym chciała. Wręcz przeciwnie. Mirabell jest chuda, jest jędrna i jest modleką.
Moi rodzice nigdy nie byli małżeństwem. Matka urodziła mnie, kiedy miał około piętanstu lat, czyli była mniej-więcej w moim wieku. Teraz rodzice mają po dwadzieścia dziewięć lat i ich życie dopiero zaczyna się rozkręcać i układać. W zasadzie mogło zacząć się układać o wiele wcześniej, ale przecież mięli małe dziecko. Zaliczyli wpadkę. A ja napewno jej nie zaliczę. Czemu? Po prostu nie mam z kim. Chłopaka nie mam, a na imprezy nie chodzę. A nawet jeśli jakimś cudem zaszłabym teraz w ciążę, bez słowa popełniłabym samobójstwo.
W Mirabell wkurza mnie wiele rzeczy mianowicie:
*jest brzydka
*jest chamska
*zawsze zmusza mnie do wszystkiego
*zwala na mnie
*nie rusza swojej dupy z kanapy, z łóżka, czy fotela.
A co najważnie i najbardziej wkurzające:
*KOMPLETNIE NIE PASUJE DO MOJEGO TATY. (Plus to, że jej imię brzmi podobnie do mojego.)
To zupełnie dwie różne osoby i nie, to nie jest przypadek, w którym sprawdza się powiedzenie Przeciwieństwa sie przyciągają. On jest wysportowany-ona jest chuda i bez kondycji. Tatuś mnie kocha, a ona mnie nienawidzi (oczywiście z wzajemnością). Ich imiona gryzą się. No bo jak to brzmi?!
Larry i Mirabell.
Ta suka ma imię jak dla starej baby! Jak stara baba nie wygląda, bo trudno o to, żeby modelka starsza ode mnie o zaledwie cztery lata wyglądała jak stara baba.
Krótko mówiąc, nienawidzę jej. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę! Robi mi zawsze na złość, zawsze na mnie zwala i jest wredna, i nerwowa. Nienawidzę jej bo jest właśnie taka jaka jest i tyle. Psychologowie twierdzą jednak, że nienawidzę Mirabell, ponieważ chiałabym, żeby moi rodzice byli razem. Na to stwierdzenie zawsze wybucham śmiechem.
-Czy chciałabyś, żeby twoi rodzice byli razem?- pyta któregoś dnia pan Caroll, mój obecny, ulubiony psycholog. On jest inny od wszystkich. Jako jedyny nie zakłada, że nienawidzę Mirabell, bo chce, żeby rodzice byli razem.
Pytanie, które zadaje graniczy jednak z absurdem pozostałych psychologów. Z trudem powstrzymując śmiech nabieram powietrza i próbuję odpowiedzieć:
- Ym... chyba tak jak każde dziecko.
- To czemu nic z tym nie robisz?- mówi pan Caroll i puszcza mi oko.
- Już i tak zmarnowali sobie na mnie życie!- prycham z irytacją. Ten temat jest już denerwujący.
- Aj, no przestań Isabelle! Przecież, gdyby cię nie chcięli mieszkałabyś teraz w domu dziecka albo z babcią.
- To nie zmienia jednak faktu, że byłam wpadką.- przypominam.
- Dobrze wiesz, że przez cztery lata od twoich narodzin byli razem. Może potem się rozeszli, ale zajmują się tobą i ciągle cię kochają.- tłumaczy doktor Caroll.
- I ciągle mają ze mną masę kłopotów.
- A jak się zabijesz będą mięli ich jeszcze więcej.- ucina zdenerwowany. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak wyprowadzonego z równowagi.
- Doktorze Caroll, czy pan poszalał!? Ja niechcę, do jasnej ciasnej, popełniać samobójstwa!
Psycholog marszczy brwi i opada na krzesło z ciężkim westchnięciem.
- To dlaczego...- myśli.- Dlaczego jesteś taka...
- Zatracona? Nieszczęśliwa? Zapatrzona w przeszłość?
- No, coś w tym stylu.- pochyla się do przodu i zaciekawiony opiera brodę o splecione dłonie.
- Po prostu nie widzę powodów by być szczęśliwą. Moim zdaniem ludzie ciesząc się, tracą czas. A przecież kto pamięta ile razy był szczęśliwy? Ja żyję nie tracąc czasu na ślepą radość, a jestem człowiekiem rozmyślającym i to tyle.
- Aha, ale dlaczego nienawidzisz Mirabell? Twoi rodzice nie są razem, ale...
Trzaskam dłonią o blat biórka wchodząc mu w słowo. Jestem bliska furii.
- Panie Caroll, pan też?! Wszyscy psychologowie i ludzie tacy są! Nienawidzę jej bo znam ją z innej strony. A teraz dowidzenia!
Rodzice zaczęli mnie wysyłać do psychologów od kiedy złamałam nos jednemu z facetów mojej mamy. Żadnemu psychologowi nie udało się uzyskać ze mną porozumienia, oprócz właśnie doktora Carolla, ale po tamtym ostatnim spotkaniu już dawno u niego nie byłam. Naprawdę denerwujące jest to, że każdy psycholog pytał o nienawiść lub niechęć do Mirabell lub o chłopaków mojej mamy, np. Bartka, Romana, Altzberga, Bena czy Arkadiusza, tylko, że chłoptasiów mamy dało się jakoś wykurzyć z domu albo sami to robili. A Mirabell to jakiś cholerny kleszcz! Nie chce się odczepić od mojego taty. To tak jakby chciała go ode mnie od separować i wpakować go ze sobą do grobu. Pewnie teraz świergocze z nim przez telefon i namawia go na wyjazd do Francji. A może ja też bym chciała pojechać ?! Nie, oczywiście Mirabell myśli tylko o sobie!
Rozmyślając o tym, jak bardzo jej nienawidzę, dochodzę do stanowiska z warzywami. Nawet nie zwróciłam uwagi kiedy dotarłam na targ. Pewnie wielu ludzi jęczy teraz z bólu, bo ich podeptałam. Naprawdę potrafię iść jak tsunami nie panując nad sobą z wściekłości. Pochylam się na koszem z marchewkami i wtedy mnie olśniewa.
Zemszczę się za cholerny wyjazd do Francji! Będzie musiała sama ruszyć dupę po warzywa!
- Dzień dobry, co podać?- pyta sprzedawca, ale puszczam to mimo uszu. Jestem tak usatyswakcjonowana i wściekła, że pchana siłą pewności siebie oraz żądzą sprawiedliwości, rzucam sprzedawy prosto w twarz:
- Niech sama sobie pójdzie!
Odwracam się na pięcie i odchodzę od zdezorientowaneg sprzedawcy. Oczywiście, zdaję sobię sprawę z tego, że wracając do domu z pustymi rękami, będzie mnie czekać nie zła awantura, ale ja przecież tylko na to czekam...
Tych kłutni było tyle, że aż ciężko zliczyć jedna w tę czy w tamtą nie ma różnicy. No, chyba, że w domu czeka ojciec-wtedy to mi się oberwie.

Oddycham głęboko. Spoglądam na moją dłoń z kluczem wyciągniętym w stronę dziurki. Trzęsie się. Jednak nie ze strachu tylko z satyswakcji. Zawsze, kiedy coś przeskrobię albo kiedy się z kimś kłucę ręce mi się trzęsą, ale strachu nie czuję. Wkładam klucz, przekęcam go i otwieram drzwi. Przekraczając próg po raz ostatni biorę wdech świeżego, październikowego powietrza.
Mirabell siedzi na kanapie i ogląda jakiś film w telewizji. W rękach trzyma paczkę Lays'ów Zielona Cebulka i obżera się nimi, wkładając do ust jednego po drugim. Riposta, aż ciśnie mi sę na usta.
- Nowa dieta modelek, co?- staję przed nią i opieram ręce na biodrach.- Hm, jak się nazywa? Może "Siedzę i wpierdzielam" albo "Duże jest piękne"?
- Ty się lepiej zamknij i daj mi te marchewki.- mróży oczy i odpowiada tym swoim wysokim głosikiem, stylizowanym na Britney Spears. Odrazu orientuję się, ze taty nie ma w domu. Zawsze w jego obecności gra "słodką idiotkę". Ja zawsze mówię do niej ostro i chłodno. Może to dlatego wszyscy twierdzą, że nie mam innych powodó do żywienia do niej nienawiści, oprócz tego, że mieszka z moim tatą i planuje związać z nim przyszłość.
- Marchewek nie było.- mówię delektując się każdym słowem.
- Jak to "nie było"?- syczy Mirabell i wyłącza telewizor.
- No normalnie. Nie zawsze ma się wszystko, droga idioko.- uwielbiam nazywać ją idiotką. Zawsze robi się czerwona, a jej usta wykrzywiają się pod bardzo zabawnym kątem.
Ewidentnie się wściekła. Wstaje z kanapy, zarzuca płaszcz i chwyta za klamkę. Otwierając drzwi na oścież, pysła mi spojrzenie, które ocieka furią.
- Tylko się nie przemęcz.- wołam słodko. Mirabell trzaska drzwiami i wychodzi. Ja za to nie mogę powstrzymać uśmiechu.
Brawo Isabelle, wszystko poszło po twojej myśli.

IsabelleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz