Idę żużlową ścieżką. Moje trampki wchodzą w średniej wielkości dziury. Już kilkanaście razy tata pisał pismo do burmistrza o wyprostowaniu drogi. Jednak nic z tego. Jak się idzie piechotą to nawet tego nie czuć, ale samochodem... To zupełnie co innego.
Jakieś piętnaście minut temu weszłam do domu. Zawołałam, ale nikt nie odpowiedział. Mirabell, albo poszła spać, albo spotkała się ze swoimi znajomymi. Rozwiesiłam więc swój strój i ręcznik. Zmieniłam ubranie, wypiłam herbatę, a potem wyszłam.
Przede mną prezentuje się pokaźny budynek, Centrum Kultury. To chyba jedyna przyzwoita budowla w tej wsi, no oczywiście za wyjątkiem domu mojego ojca.
Zawsze będę uważała, że mieszkam na jakiejś wsi, mimo że ponoć posiada prawa miejskie. W każdym razie to zadupie i tyle. Nawet moja stuknięta matka uważa, że przez to kilkanaście lat ani trochę się nie zmieniło.
Odszukuję salę widowiskową. Kiedy otwieram drzwi, znajduję się za kulisami. Kładę moje rzeczy na czarnej, wyszlifowanej i polakierowanej skrzyni. Wychylam się zza kurtyny upewniając się, że jestem sama i wychodzę na piękną scenę. Reflektory oświetlają moją twarz dzięki czemu czuję, że jestem sobą, że żyję. Nie wiem czemu reflektory są zapalone i jakoś nie zbyt się tym przejmuję.
Biorę wdech, robię wydech. Przełykam ślinę i zaczynam. Zaczynam mój monodram.
- Napewno każdy z was ma marzenia. Każdy z was się wstydzi niektórych z nich.- schylam się do sznurówek mojego trampka.- Czemu? Bo mamy ograniczenia.- mówię ściągając do przeciwległych sznurówek.- Pozbądźmy się ich!- krzyczę wyskakując z butów.a Pomyślmy jakby to było...- zamykam oczy.- Wchodzę do domu.- składam usta w dzióbek i cmokam w powietrze- Dzień dobry macocho. Ona przytula mnie. Nie jest tą złą, czepliwą suką co zawsze. Nie gra stereotypowej rudej, tej stereotypowej macochy. Jest sobą. Delikatną, szaloną dwudziestolatką.- Czy ja naprawdę tak sądzę o Mirabell?- Świat byłby idealny bezograniczeń...-otwieram oczy jednocześnie rozpościerając ręce.- Ale czy napewno?-pytam unosząc brew. Odliczam w głowie dwa razy 123. Robię zamach nogą. Obracam się profilem do pustej publiczności jednocześnie upadając plecami na twardą posadzkę sceny. Leżąc na plecach nadal mam uniesioną jedną nogę.- Warte poświęcenia rzeczy nadal zostają, nie ma zasad, a są rzezimieszki i cała reszta, która chce... - słyszę, że ktoś wyciąga klucze.
Cholera!
Zabieram swoje trampki i z powrotem wbiegam za kulisy. Wskakuje na skrzynie. W celu kamuflażu, przykrywam się kurtką uspokajając jednocześnie oddech.
Do sali wchodzi Hubert wraz ze swoją trupą aktorów-amatorów. Hubert to wysoki, chudy, dwudziestoletni reżyser. Zawsze go podziwiałam. To taki artysta z prawdziwego zdarzenia. Jego kasztanowe włosy są zawsze potargane, a biały T- shirt poplamiony farbą. Nie żebym z nim kiedykolwiek rozmawiała, ale jego głos jest zawsze pełen luzu. On nigdy mnie nie widział. Kocham teatr i dlatego często zakradam się na próby słuchając porad Huberta oraz wypocin aktorów.
Aktorzy również mają piękne głosy. Pełne staranności i pomimo tego, że to gra aktorska, są prawdziwe. Nie słychać w nich fałszu. Czuć doświadczenie nawet jeśli to amatorzy.
Nigdy nie byłam na przedstawieniu, zawsze wysłuchuje tylko prób i próby generalnej.
- Dzień dobry- słyszę, jak ktoś otworzywszy drzwi niedaleko mnie wypowiada te słowa. Spinam się bojąc się, że mnie zauważył. Dyrektor ośrodka mógłby mnie oskarżyć o włamanie. Wstrzymuję oddech i staram się nie poruszać. To musi być ktoś nowy. W każdy poniedziałek tu przychodzę i nigdy nikt nie wszedł tymi drzwiami. No, może parę razy Hubert, ale to się rzadko zdarza.
W moje nozdrza uderza śliczny, delikatny zapach, kiedy posiadacz głosu staje na przeciw mojej skrzyni. Na szczęście plecami do mnie. To chłopak. Ma smukłe nogi i jest bardzo wysoki, więc nie widzę go od pasa w górę. W rękach trzyma kurtkę. Rozwiera poły kurtyny i zagląda na scenę. Nastaje cisza, następnie słychać jak przybysz cicho parska, tak jakby się uśmiechał, a potem wszyscy zaczynają chichotać.
- Dobry wieczór, proszę pana.- mówi on, kiedy wszyscy umilkną.
- Dlaczego mówisz do mnie proszę pana?
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj, to pokazuje twoją słabość.- wypowiada się Hubert, który brzmi jak jakiś sen-sei.
- Boże, Hubert daj się chłopakowi wysłowić!- napomina reżysera, zapewne Agata Ryszałowska, cudowna dziewczyna o głosie i włosach anioła.
Nastaje cisza, a po chwili słuchać jak ktoś zeskakuje ze sceny.
- Chciałbym się zapisać na te zajęcia. Oczywiście jeśli istnieje taka możliwość.- głos przybyłego chłopaka jest przepełniony pewnością i brakiem jakichkolwiek skrupułów. Płynny, głęboki, męski.
To właśnie najbardziej kocham w teatrze. Słucham głosów aktorów, reżysera. Porównuje je, mieszam i składam w całość. Połączone w jedność, kiedy mówią teksty zbiorowe, są jak symfonia pełna harmonii.
Kiedy nowy rozmawia z Hubertem, wsłuchuje się w głosy wszystkich aktorów biorących udział w dyskusji.
Głos Agaty jest przyjemny, pełny spokoju- często lubię go porównywać do zachodów słońca. Głos Gamy ( jakkolwiek wygląda i jak ma na imię ) brzmi jak jezioro. Spokojny, przyjemny, tajemniczy i na swój oryginalny sposób męski. Hubert, jak wcześniej wspominałam, jest luźny. Jego głos jest dość oryginalny. Gładki, luźny, ale mosiężny. Pozostaje na długo w pamięci.
Iva, Konrad, Tamara, Perła i Seba, nie udzielają się. Jedynie Somber, chłopak z wieczną chrypką, którego głos brzmi jak drwal, od czasu do czasu wplatał jakiś zabawny komentarz.
- Dobra, szybko - mówi Hubert, a potem chrząka-witam naszego Nowicjusza... blablabla, a teraz lecimy z tym koksem.
I wtedy zaczynają. Ich sztuka opowiada o rzeczach zaginionych, ludziach zapomnianych. W ciekawy sposób zgłębiają tajemnice trójkąta Bermudzkiego, Tytnica oraz poruszają sugestie na temat katastrofy smoleńskiej. Hubert, jak na kreatywnego człowieka przystało, przydziela nowicjuszowi rolę słuchacza. Co prawda pozmieniał początek przedstawienia, ale jak na moje oko, cała sztuka dobrze się prezentuje.
Spoglądam na zegarek w telefonie. Za 10 minut będzie koniec próby.
Genialnie, mam tylko 10 minut aby zdążyć stąd wyjść.
Gdyby mnie zauważyli, moja rodzina mogłaby zostać obciążona karą pieniężną, a ja mogłabym pójść do poprawczaka włamanie. No, bo jakby nie patrzeć, siedzę tu nielegalnie.
Dom jest albo pusty, albo Mirabell już śpi. Nie mam ochoty jeść kolacji, więc dotarłszy na górę, wrzucam torbę pod łóżko i natychmiast zasypiam. W głowie jednak, przytaczają mi się na myśl słowa Terry, przez co moje sny są chaotyczne i niewyraźne.
CZYTASZ
Isabelle
Teen FictionNastoletnie życie Isabelle jest przepełnione problemami. Żyje w niepełnej rodzinie, partnerka jej ojca jest nie wiele starsza od niej i nie do zniesienia, a jej matka co tydzień znajduje sobie nowego chłopaka. Do tego dochodzi jeszcze pewien tragicz...