Rozdział 2 "Gwiazdka z nieba"

6.8K 490 29
                                    

    Nauczycielka stała na środku pomieszczenia i mierzyła nas wściekłym spojrzeniem.

- Co tu się wydarzyło? - Spytała, a na jej policzkach wykwitły pokaźne rumieńce. Wystąpiłam do przodu i zaczęłam tłumaczyć:

- Szliśmy do naszego pokoju, kiedy zaatakował nas ten protocein - wskazałam na martwe cielsko. Uczniowie, którzy postanowili zostać tej nocy w pokojach zaczęli się już zbierać przy schodach, zwabieni dziwnymi dźwiękami. W sali pojawiła się się nasza wychowawczyni - pani Lorin. Kiedy zauważyła wściekłą profesorkę, podeszła do niej i położyła jej dłoń na ramieniu.

- Nie denerwuj się na nich, to przecież nie ich wina -uspokoiła ją.

- Nie denerwuję się na nich, tylko na nasz system obronny. Feliks miał go dzisiaj zamontować - jej złość trochę opadła ale nadal dało się zauważyć migające ogniki w jej oczach. 

 Nauczycielki zaczęły szeptać między sobą. Może gdybym wytężyła słuch to zrozumiałabym o czym mówią, ale nie miałam na to ochoty. Rozejrzałam się po przerażonych uczniach, którzy zaczęli wyciągać telefony i zapewne informować o zaistniałej sytuacji swoich znajomych. Przez to coraz więcej osób zaczęło się zbierać i przyglądać mi, Chrisowi, Marinie i leżącemu protoceinowi. 

   Nie chcąc stać jak słup podeszłam do Mariny, która przykładała kurczowo rękę do uda. Pewnie została zraniona. 

- Nic ci nie jest? - spytałam wskazując na jej nogę.

- Nie to tylko lekkie zadrapanie - skrzywiła się. Podeszła do niej profesor Smertin i zabrała ze sobą, aby opatrzyć ranę. 

- Adolpho, pozwolisz na chwilkę? - zwróciła się do mnie moja wychowawczyni. Skinęłam lekko głową i ruszyłam za nią na zewnątrz. Szłyśmy ciemnymi ścieżkami oświetlanymi jedynie małymi lampkami. Przez chwilę wsłuchiwałam się w muzykę świerszczy po czym odezwałam się:

- Pani od początku wiedziała, że jestem Ciriską, prawda?

  Nauczycielka uśmiechnęła się.

- Tak się składa, że znam twoich rodziców i odwiedzałam cię kiedy byłaś mała - spojrzałam na nią zdziwiona - jestem ciocią twojego ojca.

  Tego się nie spodziewałam. Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzałam na nią.

- Przecież pani oczy... - nie dokończyłam,  ponieważ kobieta zdjęła z pozoru normalne okulary, a pod nimi ujrzałam piękne złociste tęczówki spoglądające prosto w moje. Otworzyłam ze zdziwienia usta i nadal przyglądałam się profesor Lorin. Teraz dopiero zaczęłam zwracać uwagę na jej bladą cerę, wrodzony spokój i opanowanie w każdej sytuacji. Tak, nasz ród wyróżniała właśnie ta cecha, jednak nie trzymała się ona mnie. Nigdy nie byłam ani spokojna ani opanowana. Zawsze kiedy sytuacja była napięta na początku paraliżował mnie strach, właśnie tak jak to wydarzyło się dzisiaj.

     Pewne rzeczy nadal mnie dziwiły na przykład to jak zdołała ukryć swoją tożsamość podczas Sylwestra. Marina schowała się wtedy do lasu i nikt nawet nie zauważył jej nieobecności, może z moją wychowawczynią było tak samo. Postanowiłam w to nie wnikać. Nagle poczułam, że zaczyna kręcić mi się w głowie. Chyba nadmiar emocji zaczął na mnie źle wpływać. Do tej pory moje życie było spokojne, a teraz nie wiem czy się do tego przyzwyczaję. Miejmy nadzieję, że nie będę musiała się do niczego przyzwyczajać.

- Przepraszam, ale muszę to wszystko przemyśleć - jęknęłam i pobiegłam do swojego pokoju bez żadnego pożegnania. To był dobry przykład tego, że co jak co, ale opanowaną to mnie nie można nazwać.

Wilczy ŚwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz