Rozdział 21

557 75 2
                                    

Doszedłem do drzwi, ledwo utrzymując się na nogach. Mimo determinacji moje ciało nie było w stanie wytrzymać narzuconego przeze mnie tempa. Położyłem dłoń na klamkę, po czym popchnąłem drzwi. Otworzyły się z piskiem, a ja szybko wszedłem do środka. Było ciemno, nie widziałem czubka własnego nosa. Postąpiłem krok do przodu, ściskając rękojeść noża. Dopiero teraz poczułem odór krwi, dobiegający moich nozdrzy z każdej strony. Przysłoniłem usta, ponieważ czułem jak wymioty powracają. Zrobiłem kolejny krok. Nagle usłyszałem stuknięcie, a następnie światło zalało całe pomieszczenie. To co zobaczyłem powaliło mnie na kolana. Zwymiotowałem, wypluwając przy tym krew. Jak można zrobić coś takiego...? Cała sala była w kolorze krwi. Podłoga wyłożona była zwłokami ludzi, które dopiero po chwili zidentyfikowałem jako małe dziewczynki. Zacząłem się trząść, nie mogłem opanować rąk. Nóż upadł na ziemię, wydając metaliczny podźwięk. Podtrzymałem się rękoma, aby nie runąć na ziemię. Spojrzałem na to po raz kolejny. Oderwane ręce, nogi, głowy porozrzucane po każdym koncie. Wszystko leżało w mieszaninie krwi i wnętrzności. Podniosłem wzrok, spoglądając na ściany. Wisiały na nich zwłoki dziewczynek, obcięte od pasa w dół. Jelita zwisały, a samo ciało podtrzymywało się na wbitych w nadgarstki gwoździe. Po raz kolejny zwymiotowałem. Próbowałem się podnieść jednak szok trzymał mnie przy ziemi. D..dlaczego? Ja..jak coś takiego m..można zrobić? Przecież to małe dzieci... One nic nikomu nie zrobiły... Były pewnie w wieku Mary... Poczułem jak łzy spływają mi po policzkach. Jedzenie znowu podeszło mi do gardła. Od zapachu wymiocin oraz krwi zaczęło mi się kręcić w głowie. A..ale jak...? Jak on mógł...? To..to wszystko mi się śni... One żyją, nie ma tu ich ciał... Mnie tu nie ma! Nie widzę ich rozczłonkowanych ciał! Nie czuję zapachu ich krwi! Nie, nie, nie, nie, nie, nie! Osunąłem się na ziemię, kuląc nogi pod brodą. Zamknąłem oczy, aby nie patrzeć na to okropieństwo, lecz ten horror pojawiał mi się w głowie. Zwisające pół dziewczynki, w jej oczach przerażenie... Porozrzucane końcówki ciał... Wnętrzności mieszające się z krwią, zalewające zwłoki... Nie wierzę! Nie wierzę, że to się stało! M..mnie tu nie ma! Nie ma, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma...
- Jak podoba ci się przedstawienie, mój drogi? - usłyszałem głos Jasona, dobiegający z końca sali. Podniosłem się delikatnie, po czym spojrzałem na niego zamglonym wzrokiem. Kręciło mi się w głowie, czułem się okropnie. Szok, po zobaczeniu tej masakry, nie pozwalał mi trzeźwo myśleć, mieszał moich myślach. Odetchnąłem głęboko, na co moje ciało zareagowały kaszlem. Krople krwi spadły na podłogę.
- Ty.. chory.. sukinsynu... - słowa ledwo przeszły mi przez gardło. - J..jeśli Mary...
- Spokojnie, ona tego nie widziała. - odezwał się opanowanym głosem, przez który poczułem się dziwnie spokojny. Jason ruszył powoli w moją stronę. - To ostatnia niespodzianka na dziś. Mam nadzieję, że spodobało ci się, kochany. Ale zawiodłeś mnie. Widzę, że nie mogłeś się powstrzymać z wezwaniem policji. Och, ty głuptasie. - zatrzymał się nade mną. - Trzeba cię będzie ukarać... - nachylił się, łapiąc mnie za szyję. Nie miałem siły się sprzeciwić. Mężczyzna złapał mnie za krocze, na co ja wzdrygnąłem się. Jego dłoń zaczęła wędrować po moim. Poczułem obrzydzenie na samą myśl dokąd to zmierza. Próbowałem wstać, jednak nie miałem siły. Jason zaczął się maniakalnie śmiać. Nie... Błagam... M..muszę wstać... Błagam! Rusz się, rusz się! Jeżeli nie wstaniesz, zginiesz tutaj! A co za tym idzie również Mary! Poczułem jak moje ciało przechodzi fala adrenaliny. Szybkim ruchem chwyciłem Jasona za gardło, zaciskając dłoń. Usłyszałem jego głośnie stęknięcie. Drugą ręką oderwałem od siebie jego rękę, ściskającą moją szyję. Kopnąłem go z całej. Odleciał do tyłu, lądując z hukiem na ziemi. Zerwałem się na równe nogi, próbując złapać równowagę. Zrobiłem krok do przodu. Jason spojrzał na mnie, próbując się podnieść. Strzeliłem szyją, po czym nadepnąłem na niego z całej siły. Wydał z siebie okrzyk bólu. Uśmiechnąłem się krwiożerczo.
- Co teraz, Jasonie? - zaśmiałem się, wgniatając buta w jego brzuch. W jego oczach widziałem nie podniecenie jak zwykle, ale przerażenie. Podniosłem nogę z niego, a następnie kopnąłem nią go w głowę. Krzyknął, zakrywając twarz dłońmi. Wziąłem do ręki nóż leżący na ziemi, po czym stanąłem nad zboczeńcem. - Co zrobisz teraz, skurwysynu? - nachyliłem się, przykładając mu nóż do gardła. Usłyszałem jego cichy płacz. Na ten dźwięk serce zabiło mi szybciej. Dawno się tak nie czułem. Po raz pierwszy od długiego czasu, czułem szczęście trzymając władzę nad ludzkim życiem w moich rękach. Teraz to ja się tobą zabawię! Teraz ja mam władzę! Teraz ja cię skrzywdzę! Przejechałem ostrzem po jego szyi, rozcinając skórę. Czerwona ciecz zaczęła wypływać z jego rany. Zacząłem się śmiać. Przygniotłem go ponownie nogą, naciskając na żebra. W głowie pojawiły mi się obrazy Martina oraz jego kolegów, moich rodziców i siostry, martwego ciała Crystal. Mój śmiech przerodził się w płacz, bym po chwili znowu zaczął się śmiać. Było mi gorąco, serce waliło jak opętane. Poczułem jak nogi zaczynają mi się trząść, nie mogłem ustać w miejscu. Mój oddech był ciężki oraz nierówny. Taaak... Zabiję cię... Połamię cię... Potnę cię... Zarżnę jak świnię... Usiadłem okrakiem na zwijającym się z bólu i strachu Jasonie. Wychyliłem lewą rękę do tyłu, celując w jego głowę.
- Popełniłem wielki błąd... Zgodziłem się na twoją pojebaną grę... Byłem zbyt pewny siebie... Przez to te wszystkie dziewczynki zginęły! - krzyknąłem, w mojej głowie po raz kolejny pojawiły się obrazy porozrywanych zwłok. Z całej siły uderzyłem mężczyznę w głowę, wkładając w to cały mój gniew. Niestety tak mi się wydawało. Jason zrobił unik, a moja ręka uderzyła w podłogę. Na szczęście dzięki krwi, ześlizgnęła się, więc uderzyłem w beton łokciem. Piorunujący ból przeszył moje ciało. Poczułem jak zaczynam płakać. Uniosłem się do góry, wpatrując się z nienawiścią na rozbawioną twarz tego pojeba. - Nawet nie bolało! - zaśmiałem się. Po chwili mój wzrok stał się ponownie zdecydowany oraz spokojny. - Gdybym wtedy nie był tak pewny siebie... Gdybym zabił cię od razu! - uniosłem rękę, trzymając w niej mocno nóż. Znowu pomyślałem o tych wszystkich dzieciach, które ten psychol zamordował. Fala gniewu przeszła moje ciało. Serce zabiło szybciej, przed oczami pojawiły mi się czarne plamki. Z całej siły opuściłem nóż. Usłyszałem metaliczny chrzęst, po czym kawałki ostrza odleciały na boki. Spojrzałem z niedowierzaniem na rękojeść, do której przytwierdzony był teraz tylko pogięty kawałek metalu. Wyrzuciłem ją na bok. Uśmiechnąłem się krwiożerczo. - Poradzę sobie bez niego... - powiedziałem szyderczo. Poczułem jak całe moje ciało trzęsie się z podniecenia. Byłem cały rozpalony, oddech miałem nierówny. Kręciło mi się w głowie, nie mogłem normalnie myśleć. Gniew oraz nienawiść całkowicie mnie pochłonęły. - Zabiję cię... Wydłubię ci oczy... Rozerwę na strzępy... Potnę na kawałki... Zapierdolę cię! - krzyknąłem, a na mojej twarzy pojawił się najbardziej krwiożerczy uśmiech. Byłem pochłonięty żądzą krwi, trzęsłem się cały, czekając na zadanie temu skurwielowi ostatecznego ciosu. Jason to wykorzystał. Złapał moją lewą rękę, a łokciem swojej prawej uderzył mnie w skroń. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i runąłem na ziemię. Mężczyzna zrzucił mnie z siebie, wykopując mnie do tyłu. Huknąłem na ziemię, uderzając głową o podłogę. Zrobiło mi się niedobrze, ale wstałem na nogi. Od razu rzuciłem się na przeciwnika, próbując uderzyć go pięścią w twarz. Zrobił unik, odchylając się w lewo. Korzystając z impetu zamachnąłem się od dołu, celując w jego brodę. Odsunął się delikatnie, jednak mój cios dosięgnął go. Jason odleciał do tyłu, upadając na ziemię, a ja straciłem równowagę. Wyplułem krew, po czym wstałem na nogi. Z całej siły rzuciłem się na wstającego mężczyznę. Niestety szybko zareagował i zrobił unik. Próbowałem się obrócić, ale mocne kopnięcie przekreśliło moje plany. Osunąłem się obolały na ziemię, wymiotując. Jason podszedł do mnie, trzymając się za brodę.
- Jednak nie jesteś mi równy, Garrecie. - zaśmiał się, wypluwając krew. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Czy ja.. przegrałem? Po raz kolejny poległem przeciwko niemu... Czy tutaj skończę swoją walkę o Mary? Zawiodę swoich rodziców, siostrę, Crystal... Ich śmierć poszła na marne, a ja się do niej przyczyniłem. Co ja gadam? Przecież to ja ich zabiłem, jak ich śmierć ma mieć znaczenie? Zrobiłem to ze zwykłego strachu... Odrzuciłem normalne życie dla zemsty. A ta zemsta doprowadziła mnie do tej chwili. Zabijałem ludzi, nie myśląc nawet o nich. Byli dla mnie tylko przedmiotami w mojej zabawie. Czy poczułem kiedyś żal? Tylko raz. I wtedy uciekłem od niego. Wolałem zapomnieć o moim dawnym życiu, stając się zwykłym psycholem. To doprowadziło nawet do śmierci ukochanej mi osoby, Crystal... To ja wziąłem ją na pewną śmierć. To przeze mnie została trafiona. To ja ją zabiłem... I nawet po tym nie zmieniłem się. Dalej zabijałem, nie zważając na innych. Wtedy poznałem Mary. To ona pokazała mi co to znaczy być szczęśliwym mimo przeciwności losu. To o nią martwiłem się bardziej niż o moje własne życie. Lecz dalej zabijałem. Bez namysłu odbierałem ludziom życie, cieszyłem się gdy przerażeni błagali wzrokiem o litość. Jednak kocham ją jak moją własną siostrę. Nie pozwolę jej zostać w rękach tego psychola. Może jestem zwykłym potworem... Może jestem krwiożerczą bestią, która ma za nic innych. Dlatego też nic i nikt nie stanie na mojej drodze.
- Zapierdolę cię... - powiedziałem, podnosząc się. Jason spojrzał na mnie zdziwiony, jednak zamachnął się, aby uderzyć mnie w głowę. Jego cios wylądował na moim policzku, a ja cofnąłem się do tyłu. - Ty pierdolony śmieciu... - kaszlnąłem. - Wymażę cię z tego świata... - kolejny cios w moją twarz. Wyplułem krew, po czym uśmiechnąłem się szyderczo. - I tak czuję się jak gówno... - ustawiłem się stabilnie, czekając na kolejny cios. Nie czekałem długo. Mężczyzna próbował trafić mnie po raz kolejny, jednak zrobiłem unik, wpadając pod niego. Unieruchomiłem jego rękę, łapiąc go w uścisku wokół szyi. Rzuciłem go na ziemię, szykując się do kolejnego ciosu, tym razem w jego głowę. Nagle poczułem przeszywający ból w lewej ręce, którą podniosłem do ciosu, dopiero potem usłyszałem wystrzał. Spojrzałem w dół. Z rany ciekła krew, kapiąc na podłogę. Obróciłem się w stronę drzwi wejściowych. Ujrzałem tam mężczyznę z karabinem snajperskim w ręce, ubranego w czarny mundur przykryty kamizelką kuloodporną. Za nim stało kilku innych. W tłumie poznałem kobietę o czarnych włosach. Na mój widok wyglądała na zasmuconą. Czyżby miała nadzieję, że nie jestem mordercą? Mimo tego, że spotkała się ze mną przez rozkazy, od samego początku nie wyczułem od niej wrogości. Zupełnie jakby była pewna, że nie jestem zabójcą. Podczas rozmowy wydawała się zafascynowana moją osobą. Nie sztucznie, na rozkaz, lecz z własnej woli. Chyba mnie polubiła. A teraz okazało się, że jednak jestem mordercą... Zawiodłem ją...
- A..Ashley... - wydusiłem z siebie przez łzy. Widziałem jak ona również zaczyna płakać. Poczułem jak pęka mi serce. Ja ją polubiłem... A teraz zawiodłem ją. Tak samo jak rodzinę, Crystal... - Ashley, ja...
- Ręce do góry! - krzyknęła, próbując powstrzymać łzy. Wycelowała we mnie z pistoletu. Odsunąłem się od leżącego Jasona, wpatrując się w Ashley. Już chciałem coś powiedzieć, gdy ten pojeb krzyknął.
- Mary!
Nagle światło zgasło, tworząc czarną barierę pomiędzy nami, a policjantami. Stałem chwilę w ciemności, nie wiedząc co się właśnie stało. Do moich uszu dotarł odgłos zamykanych drzwi. Jason... Korzystając z zamieszania spowodowanego wyłączeniem światła, ruszyłem biegiem przed siebie, w stronę tylnego wyjścia. Na szczęście zapamiętałem gdzie nie leżały ludzkie kończyny... Po chwili dopadłem do klamki i wybiegłem na zewnątrz, trzaskając za sobą metalowymi drzwiami. Przede mną stało trzech policjantów, trzymających w dłoniach pistolety. Byli równie zaskoczeni co ja. Zdezorientowani nie wiedzieli co zrobić. Ja wiedziałem. Wyrwałem jednemu broń, strzelając od razu w jego głowę. Runął bezwładnie na ziemię. Dwójka pozostałych wycelowała we mnie, lecz skoczyłem przed siebie, obracając się gwałtownie. Wystrzeliłem po raz kolejny. Mężczyzna po prawej osunął się na kolana, trzymając się za gardło. W ciemności nie było widać jak krwawi. Pierwszy raz poczułem się źle. Było mi szkoda tych osób. Odebrałem im życie, bo co? Wykonywali swoją pracę? Próbowali powstrzymać mordercę, to wszystko. Ostatni z nich spojrzał na mnie przerażony. Westchnąłem i ruszyłem przed siebie, zostawiając wystraszonego policjanta. Postawiłem parę kroków gdy nagle usłyszałem wystrzał . Poczułem jak coś ciepłego spływa po moim lewym ramieniu. Obróciłem się. Mężczyzna, któremu darowałem życie patrzył na mnie z wycelowanym pistoletem.
- A jednak tak mi się odpłacasz... - westchnąłem, po czym strzeliłem mu prosto w głowę. Krew trysnęła, a martwe już ciało upadło na ziemię. Nawet gdy chcę być miły, ludzie traktują mnie wrogo... Rozejrzałem się. Przede mną stały dwa budynki oddalone o kilkaset metrów. Jeden po prawej, drugi po lewej. Do którego mógł uciec ten sukinsyn? No cóż, trzeba sprawdzić. Do moich uszu dobiegły okrzyki dochodzące z wnętrza budowli, którą dopiero opuściłem. Nie miałem czasu, więc wybrałem prawy. Podbiegłem do drzwi i położyłem dłoń na klamce. Błagam niech to będzie właściwy... W głowie miałem tysiące myśli. Gdzie jest Mary? Czy jest bezpieczna? Co ten sukinsyn jeszcze zrobił? W którym budynku czeka na mnie śmierć? Nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań, ani na inne, które mnie zadręczały. Odetchnąłem, po czym otworzyłem drzwi, które wydały z siebie znajomy, metaliczny pisk. Wszedłem do środka, a następnie zamknąłem za sobą dopiero otwarte drzwi i spojrzałem przed siebie. Poczułem jak moje serce po raz kolejny łamie się w pół. Łzy spłynęły mi po policzkach. Postąpiłem krok do przodu.
- Stać! Nie strzelać! - odezwał się wysoki, siwowłosy mężczyzna w okularach. Przeniosłem wzrok z podłogi na ludzi w pomieszczeniu. Wszyscy byli uzbrojeni w karabiny albo pistolety, ubrani w kamizelki kuloodporne. Pośrodku nich stał on. Armin Roth. Człowiek, który dał mi szansę. A ja tą szansę zepsułem. Zawstydzony podszedłem na odległość kilku metrów. Spojrzałem na Armina, czułem się jak zero. To on dał mi szansę na zmianę. To on pozwolił mi żyć. A teraz ja stoję przed nim cały zakrwawiony, z pistoletem w ręce. Upuściłem broń. Przegrałem. Wybrałem zły budynek. Zostanę w najlepszym wypadku aresztowany. Nigdy więcej nie zobaczę Mary... Zostawiłem ją... Nie potrafiłem jej chronić... Upadłem na kolana, łzy zaczęły płynąć nieprzerwanie. Nagle poczułem czyjś dotyk na moim ramieniu. Podniosłem wzrok. Siwowłosy patrzył na mnie ze swoim spokojnym wyrazem twarzy. Tkwiliśmy tak chwilę w ciszy, którą on przerwał.
- Witaj, Garrecie...

Granica życia i śmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz