04. Czarna róża

66 3 0
                                    

Rozdział IV

Tydzień. Dokładnie siedem dni, sto sześćdziesiąt osiem godzin, dziesięć tysięcy osiemdziesiąt minut oraz sześćset tysięcy czterysta osiemset sekund minęło od feralnego, niewyjaśnionego

w okolicznościach, brutalnego zabójstwa sprzed klubu.

Tydzień, nieprzerwanych przygotowań przekonującej wersji zdarzeń, analiz całości materiału śledztwa, przesłuchań kolejnych świadków i zabezpieczeń dowodów. I co najważniejsze, tydzień nieustannie dręczących mnie niepokojących snów.

Dzień w dzień budziłam się o piątej trzynaście, zlana potem, a zarazem, trzęsąca się z zimna.

Za każdym razem otulona ciemnością pokoju, miałam nieodparte wrażenie, że jakaś niematerialna istota czai się w mojej sypialni i mnie obserwuje, co zdarzało się także późnymi wieczorami, kiedy tylko słońce znikało za taflą błękitnej otchłani. Przez ostatnie doby starałam się kłaść spać jak najwcześniej, by nie kusić losu i nie rozmyślać za wiele. Tłumaczyłam sobie, że towarzyszące mi, podejrzane uczucia były spowodowane natłokiem pracy i co rusz przewijającymi mi się przez głowę, budzącymi odrazę zdjęciami bestialsko okaleczonej ofiary, lecz każda próba racjonalnego wyjaśnienia zdawała się palić na panewce, gdyż historia lubiła się powtarzać...co noc.

Ewidentnie owe dochodzenie powoli wykańczało mnie psychicznie jak i fizycznie, kompletny brak snu oraz zadowalających posunięć w sprawie zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem nie wpływał na mnie korzystanie, co przyznała mi nawet Amanda, mówiąc, że ''wyglądam niczym strach na wróble'', czym oczywiście w ogóle się nie przejęłam. Marzenia o wypłynięciu na szerokie wody jako ambitna i błyskotliwa dziennikarka śledcza pomału legły w gruzach, nie pozostawiając mi żadnych perspektyw na dalsze życie, aż do pewnego czasu.

Tego dnia od niepamiętnych upiornych nocy spałam nad wyraz dobrze. Świadomość o czyhającym na mnie gdzieś we wszechświecie niebezpieczeństwie niepostrzeżenie ulotniła się, co przepełniło mój umysł błogim spokojem. Po szybkim śniadaniu i porannej, odświeżającej toalecie dostałam telefon prosto z pracy, że w końcu jest jakiś progres w śledztwie i mam jak najprędzej stawić się na komendę miejską policji, gdzie resztę istotnych informacji przekaże mi komisarz Russo.

- Wszystko zaczyna się układać. - pomyślałam entuzjastycznie, po czym energicznie złapałam swoją torebkę i pognałam w stronę parkingu.

Ze względu na wczesną godzinę dojazd zajął mi nie więcej niż piętnaście minut.

Kiedy przekroczyłam próg komisariatu automatycznie w moje nozdrza wdarł się świeży zapach ledwo zaparzonej kawy i unoszący się w powietrzu charakterystyczny, dojmujący aromat lawendowych perfum pani Laury. Rozejrzałam się w poszukiwaniu komisarza, lecz wpierw moją uwagę przyciągnęła, siedząca za wysokim biurkiem w centrum pomieszczenia ledwo widoczna owa staruszka łypiąca na wszystkich groźnie z nadal mieniącymi się czarnymi włosami i henną na brwiach. Uśmiechnęłam się delikatnie na samo wspomnienie, jak ta z pozoru krępa i łagodna kobieta z nieposkromionym temperamentem potrafiła ustawić wszystkich do pionu, nawet samego komisarza, a trzeba było przyznać, że Russo raczej nie należał do tych potulnych.

Mimo, że można by było ją nazwać zwykłą recepcjonistką, to w zakres jej obowiązków wchodziło tylko obsługiwanie drukarki oraz segregowania dokumentów, i dyskretne, złowróżbne obserwowanie wszystkich wkoło. Jednak jeśli zyskało się trochę przestrzeni w jej sercu, to artykułowała to bez ogródek.

- Moje kochanie! - huknęła w ten swój oryginalny sposób, zwracając na nas uwagę przynajmniej dwunastu mężczyzn. Jak na swój wiek, pełna wigoru i z błyskiem w oku energicznie podniosła się z siedziska, i żywiołowo do mnie pomachała. Sam ten widok tak rozczulał człowieka, że nie sposób było nie odwzajemnić jej uśmiechu. Przy bliższym poznaniu pani Laura nie była wcale taka zła, jakby mogło się wydawać- Jesteś w jednej, wielkiej, czarnej dupie!- nie licząc, oczywiście jej bezpośredniego słownictwa.

Tajemnica, to moje drugie imię.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz