Piątek, 2 października
Melody...
Modlę się, aby dzisiejszy wieczór nie był żartem jakiegoś popularnego bogatego dzieciaka.
Nie dotykam alkoholu cały wieczór. W kieszeni trzymam dwa banknoty wygrzebane z mojej skarbonki.
Siedzę na kanapie i obserwuję, jak dziko połykasz następne porcje alkoholu. Bełkoczesz coś do barmana, z Twoich oczu płyną łzy wielkości ziaren grochu i rozmazują Twój idealny makijaż. Tak bardzo źle mi na to patrzeć.
Twojego chłopaka nie ma nigdzie w pobliżu, kiedy wstajesz i chwiejnym krokiem kierujesz się w stronę łazienki. Zrywam się z kanapy i, przeciskając się między ludźmi, docieram do Ciebie, zanim zamykasz za sobą drzwi.
Patrzę, jak upadasz na dywanik przed wanną i płaczesz głośno. Bez większego zastanowienia siadam obok Ciebie, a ty przytulasz mnie mocno.
Moje serce bije jak szalone. Nabieram w sobie tyle odwagi, że biorę Cię na ręce i wychodzę na zewnątrz. Dygoczesz z zimna, więc przytulam Cię mocniej. Wtedy orientuję się, jaka jesteś chuda.
Dzwonię z Twojego telefonu po taksówkę, która zabiera nas do mojego domu. Daję mężczyźnie za kierownicą dwa pomięte banknoty, tym samym pozbawiając się środków do życia.
Od razu kładę Cię na łóżku i przebieram w prowizoryczną piżamę składającą się z mojej koszulki i jakichś mniejszych ocieplanych dresów. Ani przez chwilę ni myślę o seksie. Nie jestem taki.
Zmywam delikatnie twój zdewastowany makijaż wodą i jakimś płynem znalezionym w szafce mojej mamy. Wyglądasz tak pięknie bez tej tony tuszu do rzęs
Nareszcie kładę się koło Ciebie i obejmuję ramieniem Twoje filigranowe ciało, a ty zasypiasz spokojnie.
Wtedy uświadamiam sobie, jak bardzo Cię kocham.
Niall