Epilog

327 27 1
                                    

Był słoneczny listopadowy piątek. Pani Horan po wielu negocjacjach z samą sobą zdecydowała odwiedzić syna. Zaczynała odczuwać poczucie winy, że zostawiła go samego. Martwiła się, ale miała pewność, że sobie poradzi. Przecież był już dorosły!

Kiedy matka Nialla wjeżdżała swoim czerwonym mercedesem (tym samym prezentem ślubnym od jej nowego wybranka) do małego miasteczka, w którym spędziła większość swojego życia, Niebo przesłoniły ciemne chmury, a dosłownie kilka sekund później rozpętała się burza. Kobieta zmarszczyła czoło w geście zirytowania i, wytężając wzrok, zatrzymała się pod bramą małego domku, w którym jeszcze kilka miesięcy temu kłóciła się ze swoim byłym mężem.

Burza rozszalała się na dobre. Pani Horan słyszała, że kilka dni temu w tych okolicach, właśnie podczas takiej okropnej pogody, zdarzył się tragiczny wypadek samochodowy. Zginęło tam sześć osób, w tym młody pijany chłopak bez prawa jazdy. Co za nieuważni gówniarze, pomyślała i przestąpiła próg domu.

To, co tam zobaczyła, przeraziło ją bardziej, niż by się mogła tego spodziewać.

W miejscu, gdzie kiedyś był salon połączony z aneksem kuchennym, stały teraz dwie szafki, a na samym środku leżały resztki połamanego brzozowego stołu. Dywan, niegdyś piękny i szykowny, przypominał teraz postrzępioną szmatę.

Wystraszona kobieta przeszła powoli przez bałagan i otworzyła drzwi łazienki, które prawie wylatywały z zawiasów. W miejscu sedesu znajdowała się już tylko dziura odpływowa, a słuchawka prysznica leżała urwana na podłodze.

Matce Nialla poważnie zebrało się na wymioty, ale dzielnie poprawiła garsonkę i przebrnęła do kolejnych drzwi, prowadzących do pokoju jej syna.

Uchyliła skrzypiące drzwi. W środku nie było żywej duszy. Na podziurawionym materacu leżał zeszyt, ogryzek jakiegoś tępego ołówka latarka, która zapewne już zapomniała, że kiedykolwiek świeciła.

Czarny notes z pewnością należał do Nialla. Kiedyś zaszywał się w kącie i pisał z nim.

Pani Horan wyjęła z kieszeni swojego nowego smartphone'a i skierowała światło na strony zeszytu. Przysiadła na rogi zakurzonego materaca i zaczęła czytać.

Z każdym następnym słowem, linijką, stroną, jej serce kruszyło się na małe ostre kawałeczki i raniło jej duszę.

Po przeczytaniu ostatniego listu do niejakiej Melody, na kartkę spadło kilka ciemnych od mascary łez.

Nie mogła w to uwierzyć.

Jej jedyny syn popełnił samobójstwo, a ona była jednym z wielu powodów tego czynu.

Zaczęła łączyć fakty. Ten pijany chłopak, który zginął w wypadku... To był jej syn. Był. Już nie żyje.

Kobieta usiadła w kącie w pokoju i rozpłakała się na dobre. Wytarła oczy rękawem ubrania. Nie przejmowała się, że roztarła misternie zrobione kreski eyelinerem. Nie przejmowała się, ze jej droga marynarka będzie nadawała się tylko i wyłącznie do wyrzucenia. Nie przejmowała się, że siedziała teraz prawdopodobnie w pajęczynie.

Bo to i tak nie miało znaczenia. Nic już nie miało znaczenia.

"W którym momencie wszyscy podnosimy wzrok i uświadamiamy sobie, że zgubiliśmy się w labiryncie." John Green "Szukając Alaski"

Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo dziękuję wszystkim, którzy postanowili czytać moje fanfiction. Jestem niesamowicie wdzięczna i nawet nie wiem co powiedzieć, bo 230 wyświetleń to dla mnie bardzo dużo, mimo że ta liczba może się wydawać dla kogoś śmiesznie maleńka.

Mam małe plany, żeby w grudniu wystartować ze świątecznym fanfikiem/oneshotem.
Kogo byście chcieli zobaczyć w głósnej roli? ;)

Jeszcze raz bardzo dziękuję wszystkim.
Dajcie gwiazdkę lub zostawcie komentarz, jeśli tu byliście!

Paulina<3

Dear Melody... // n.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz