Rozdział II

24 1 0
                                    


- Wszystko gra? – Isabella pomogła Leili wstać z podłogi. – Słyszałam strzał.

- Tak, nic mi nie jest – odwróciła się w stronę ściany, w której utknęła kula. – O mały włos – wydyszała, a do pokoju wbiegła grupka uzbrojonych mężczyzn z karabinami maszynowymi.

- Zabieraj go! – Isabella zaczęła strzelać.

- Osłaniam cię! – przed Leilą nagle pojawiła się Sharon przeładowując magazynek.

Leila chwyciła mężczyznę za nogi i jakimś cudem udało jej się go wyciągnąć go na korytarz, gdy dziewczyny powstrzymywały ostrzał. Pokierowała się z nim do tylnego wyjścia i okrążyła budynek, by jak najszybciej znaleźć się w samochodzie.

- Właź, do jasnej cholery– pchając mężczyznę do auta uderzyła go z całej siły głową w dach.

Kiedy już jej się udało, zamknęła drzwi na klucz, po czym wyjęła z bagażnika dwa srebrne pistolety i wbiegła z powrotem do środka, tym razem głównym wejściem, gdzie w holu znajdowała się już Sharon i Isabella za barem, ostrzeliwane przez około dziesięciu mężczyzn.

Leila otworzyła ogień strzelając dwóm mężczyznom w nogi, po czym uderzyła jednego krzesłem, które akurat znalazło się w zasięgu jej ręki. Dziewczyny wyskoczyły zza baru, nie przestając strzelać do reszty i po kilkunastu sekundach udało im się uciec do samochodu i odjechać stamtąd jak najdalej.

- No nieźle – Isabella otarła pot z czoła i poprawiła fryzurę w lusterku za oknem.

- Co się dzieję? – mężczyzna spytał niemrawo, jednak zaraz znów stracił przytomność, gdy Leila uderzyła go pistoletem w głowę.

- Mamy niezłego farta – powiedziała Sharon, zaciskając na kierownicy mocno rozgrzane ręce.

- Może po prostu to kwestia mojej niesamowitości? – uśmiechnęła się dumnie Isabella.

- Nie. To fart.

Drogę do domu przebyły w niemal całkowitej ciszy, pomijając zgryźliwości rzucane do siebie nawzajem przez Isabelle i Sharon.

Leonardo siedział w swoim gabinecie przy masywnym mahoniowym biurku. Odwracał głowę, to do okna, to do biurka, odchylając się przy tym na skórzanym fotelu. Niektóre wspomnienia wciąż wywoływały nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej, który utrudniał mu oddychanie. Jednak po wszystkich głuchych dialogach, które odbywał sam ze sobą, rozumiał uczucie, które co jakiś czas wraca do niego jak rzucony kilka dni wcześniej bumerang. Wiedział, że to nie jest już spotęgowane przez lata poczucie winy, a ludzka tęsknota.

Odsunął szufladę biurka i wyjął z niej zdjęcie zielonookiej dziewczyny. Uśmiechnął się mimowolnie, ale po chwili odrzucił głowę na oparcie fotela i zaciskając zęby odgarnął włosy.

- Można? – w drzwiach pojawił się Lucky.

- Nie umiesz pukać? – spytał chowając zdjęcie do szuflady.

- Mógłbym, ale takie ceregiele, to tylko strata czasu. – wyszczerzył się, a Leo pokręcił głową.

- Spieszy ci się?

- W sumie chcemy pogadać.

- My?

- E, hej – zza drzwi wyłonił się z niezręcznym uśmiechem Andres. – Nie chcieliśmy przeszkadzać.

- Mów za siebie, dla mnie to już powołanie – spojrzał w przestrzeń.

- Coś się stało? – zaniepokoił się Leonard wstając od biurka, kierując się w stronę okna.

MozaikaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz