Rozdział 1

377 30 7
                                    

Jeśli traktujecie tą historię jako kolejną książkę na półce, proszę bardzo. Ale ostrzegam, że jeśli po jej przeczytaniu zjedzą was potwory, to nie do mnie pretensje.

Kiedy można by zacząć?

No cóż. Właściwie kiedy się urodziłyśmy. My, czyli ja i moja siostra Raven. Nasza matka opuściła nas zaraz po tym, jak się pojawiłyśmy na tym świecie. Ojciec, Andrew Shadow, był "medium". Ludzie do niego przychodzili, a on im stawiał Tarota. Czasem wychodzili zadowoleni, a czasem przerażeni uciekali z domu grożąc policją.

A potem, dwa lata temu umarł.

Zawsze miałyśmy problemy ze szkołą. Naszym rekordem w wytrzymaniu w jednej to jeden semestr. Po jego śmierci trafiłyśmy do rodziny zastępczej. Raven starała się wytrzymać jak najdłużej w każdej. Ja uciekałam średnio po dwóch tygodniach.

I tak, tułałyśmy się po całym Nowym Jorku. Zmieniałyśmy szkołę, rodzinę. Miałyśmy tylko siebie. Ot, takie życie.

Ale właściwa historia zaczęła się... nie pamiętam nazwy szkoły, więc nazywajmy ją BOB. A więc wszystko zaczęło się w Bobie.

5.11.2013r.

Dobra. Znajdujemy się w dniu tych feralnych wydarzeń, które zapoczątkowały reakcję łańcuchową...

Dobra, sorry. Jako, że trzymam się z dala od ludzi przeczytałam już wszystkie podręczniki.

Razem z Raven siedziałyśmy w sali gimnastycznej. Ja - nienawidzę sportu, jeśli chodzi wam o granie w gry zespołowe, więc już dawno powiedziałam dyrektorowi, że może mnie wywalić, ale ja na W-F chodzić nie będę. Rav, jako moja siostra, stwierdziła, że w takim razie ona też nie.

I w ten sposób, siedziałyśmy pod ścianą pożerając paluszki i czytając "Władcę Pierścieni". Usilnie starałam się nie gapić na nowego chłopaka w klasie, który doszedł dwa dni temu i najwyraźniej też nie ćwiczył. No, tak. Jeśli ktoś uważnie czyta, to zauważył, że napisałam, że się starałam. Było to trudne, zważając na to, że przewiercał mnie i moją siostrę na wylot wzrokiem.

 - Lizzie. - Rav się poddała i odłożyła książkę. - Ciebie też niepokoi, że on się na nas gapi?

 - Są dwie opcje. Albo się zakochał, albo jest seryjnym mordercą - mruknęłam obojętnie udając, że czytam.

 - On tu idzie Liz, on tu idzie. - Potrząsnęła mnie za ramię.

Wywróciłam oczami.

 - Czy mógłbym poprosić o paluszka? - spojrzałam w górę. Stał nad nami, czy raczej przed nami i patrzył się obojętnie w torebkę paluszków, które moja siostra trzymała na kolanach. No cóż. Trzeba przyznać, że wywierał przerażające wrażenie. Otaczała go aura tajemnicy, a czarne oczy mówiły jedno: Ne zbliżaj się.

Spojrzałam na niego z uniesioną brwią, a Raven wyciągnęła w jego kierunku paczkę. Wziął jednego i usiadł po mojej prawej stronie.

Wtedy wydawało mi się to dziwne, obcy chłopak siada obok nas i wygląda jak... po prostu przerażająco. Dobra, przyznałam to. Moja duma ucierpiała.

Jak już mówiłam, nie lubię ludzi. Oceniają cię zanim cię poznają, chodź to może też moja wina. W szafie nie mam ani jednej rzeczy, która nie byłaby czarna.

W każdym razie Nico po prostu usiadł i się nie ruszał.

Tak, on jest przerażający.

~*~

Wbrew wszystkiemu, tydzień później staliśmy się przyjaciółmi. No dobra, to trochę za dużo powiedziane. Stał się przyjacielem Rav. A ja jak zwykle wlokłam się za nimi i przy każdej okazji chowałam się w świecie książek. Jak już mówiłam, nie lubię ludzi, nie mam przyjaciół (siostra bliźniaczka się liczy?) Lubię być sama i jeśli ktoś jeszcze raz powie mi, że jestem wredną socjopatką (w zasadzie to prawda) to mu głowę urwę.

Przez ten tydzień zauważyłam parę rzeczy.

1. Nico się na mnie gapił, kiedy myślał, że nie patrzę.

2. Mój psychiatra zaczął nosić brodę.

3. Zbliżał się termin mojej ucieczki z domu.

Tak właściwie, to dobrze mi było u pani Smith. Była miłą, starszą panią. Była po prostu idealną babcią. Robiła na drutach, piekła ciasteczka i szczypała w policzki na powitanie. Siwe włosy zawsze miała spięte w kok i chodziła wyłącznie w rzeczach, które sama uszyła. (czyli zasadniczo w sukienkach z wełny).

Okey... przyznaję. Na razie się nic nie stało, bo przeciągam to i przeciągam ile mogę. Mam nadzieję, że ludzie, którzy są tacy jak ja i moja siostra zrozumieją aluzję i przestaną czytać, zanim przyjdzie po nich Erynia.

W każdym razie, tydzień po paluszkowych zajęciach sportowych, wracałyśmy z Rav do domu. Pani Smith mieszka na poddaszu bloku na Manhattanie. Nie żeby to był wymarzony dom, ale było w nim ciepło, a poza tym ładnie w nim pachniało. Wlokłyśmy się ulicami jednego z największych miast na świecie.

 - Pani Smith? Wróciłyśmy! - zawołała Rav, kiedy wdrapałyśmy się do naszego mieszkania.

Weszłyśmy do środka i zastałyśmy kompletne pobojowisko. Czy wasza mama mówi wam czasem jakiego to bałaganu nie narobicie? Chciałabym, żeby to co działo się w mieszkaniu było tylko nieporządkiem.

Meble były powywracane, zasłony pozdzierane. Na podłodze były plamy... krwi.

 - Pani Smith?! - wbiegłyśmy do środka i potknęłyśmy się o zwłoki naszej opiekunki.

Okropne? Owszem. Przerażające? Owszem. Czy chciałabym wtedy być gdzie indziej? Zdecydowanie tak.

Wtedy zrobiłyśmy coś tak nielogicznego, irracjonalnego, że mogłybyśmy startować w takim konkursie.

Zaczęłyśmy wrzeszczeć. Ale tak naprawdę wrzeszczeć. Zatrzasnęłyśmy drzwi mieszkania i zbiegłyśmy prze dziewięć pięter na parter budynku. Z wrzaskiem wybiegłyśmy na ulicę i... obejrzałam się za siebie.

Za nami biegło... coś. Był to czarny pies z czerwonymi oczami i gigantycznymi kłami. A zapomniałam o czymś. Był wielkości samochodu osobowego. Rzuciłyśmy się między ludzi, ale oni nic sobie nie robili z potwora. Tylko krzyczeli, że jest taki słodki. Nie, zdecydowanie NIE BYŁ słodki. Zwłaszcza, że nas gonił.

Przebiegłyśmy drogę trzem czarnym kotom, przeturlałyśmy się po czterech maskach samochodów (trzy jechały, ich kierowcy nie wyglądali na zachwyconych) i wpadłyśmy do trzech kałuż i stawu w Central Parku. Zaliczyłyśmy też pięć wpadek na drzewa, trzy ławki parkowe i na niezliczoną ilość ludzi, psów i papug (jedna z nich tak mnie użarła w obojczyk, że ciągle mam ślad). Plecaki zgubiłyśmy gdzieś po drodze.

A to coś? Nawet się nie zmęczyło.

Ale ja i Raven owszem. Przebiegnięcie siedmiu kilometrów pełnym biegiem (w tym dwa na sprincie) nie jest łatwe. Może jednak powinnam chodzić na W-F?

W tym momencie między nami pojawił się... Nico. Tak po prostu się zmaterializował. Walnął psa mieczem (skąd od do cholery go wziął?). To coś rozsypało się w piach.

Stwierdziłam, że mam dość. Równocześnie z Raven straciłyśmy przytomność.

Daughters of Hekate - PJ Fanfiction | ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz