Rozdział 5.

182 18 6
                                    

Przez dwa dni Chejrona nie było w Obozie, pogoda wariowała, a ja myślałam że dostanę szału. Moja siostra trzymała nieboskłon w towarzystwie jakiegoś świrniętego tytana, a ten centaur tak się guzdrał! Usiłując zachować spokój i nie rozwalić trzeciej szklanki dzisiaj, nalałam sobie do niej lemoniady. Zastygłam w połowie ruchu i zrzuciłam ją ze stolika. Lizzie miała uczulenie na wszelkie cytrusy. Dlaczego wszystko miało z nią związek?! Westchnęłam i zakręciłam butelkę, którą bracia Hood zwinęli dla mnie z magazynu. Uklęknęłam i przypominając sobie ostatnio nauczone zaklęcie znikania, zaczęłam mamrotać pod nosem robiąc dziwne ruchy rękoma. Podziałało i po chwili na drewnianej podłodze nie było nawet okruszka szkła.

Zakryłam twarz dłońmi. Dlaczego to mi świat musiał zawsze dawać w kość? Co ja takiego zrobiłam? Nagle do głowy wpadła mi pewna myśl. Jeśli ja czuję się tak beznadziejnie, to jak musiała czuć się przez cały czas Lizzie, skoro kilka razy usiłowała popełnić samobójstwo? Przełknęłam ślinę. Musiałam ją znaleźć. Za wszelką cenę. Nawet jeśli to ja będę herosem, który nie wróci z misji.

Nie wiem ile tak siedziałam w ciszy i półmroku. Na zewnątrz obozowicze kończyli swoje zajęcia i przygotowywali się do kolacji. Żałowałam, że Chejron zwolnił mnie z... tak właściwie wszystkiego oprócz posiłków. Miałabym coś do roboty, a nie tylko tłukłabym kolejne kubki i zastanawiała się czy moja ostatnia rodzina jeszcze żyje. Przepowiednia mówiła, że ktoś umrze wypełniając ją. Ten wers mógł się już spełnić, Pan D. mówił że przeciętny półbóg wytrzyma góra kilka dni, nosząc ciężar nieboskłonu. Ale w duchu czułam, że ona żyje. W jakiś niepojęty sposób byłam przekonana, że nie ma zamiaru wybierać się na tamten świat.

Moje gapienie się w przestrzeń przerwało pukanie do drzwi.

- Proszę. - Powiedziałam cicho i wstałam z klęczek.

- Raven? - przeniosłam wzrok na Jasona, który wszedł do ciemnego wnętrza. - Chejron  wrócił i kazał ci przekazać, że musisz zjawić się na kolacji. Treść Wielkiej Przepowiedni, jeśli chodzi o jej wykonawców jest już jasna. Apollo powiedział, kto ma brać udział  w misji.

- Już idę - wymamrotałam.

- Rav?

- Tak?

- Znajdziemy ją.

Pokiwałam wolno głową i wyszłam na zieloną trawę. Pomimo pory roku i ostatnich zawahań pogody, ciągle miała jednolity kolor, jakby ktoś ją pomalował. Grace zamknął za sobą drzwi i ruszyliśmy do pawilonu jadalnego.

W środku panowała codzienna wrzawa. Siadłam przy stoliku Hekate. Było tam tyle moich przybranych braci i sióstr, że aż żadnych. W mojej szklance pojawiła się herbata owocowa. Jakaś nimfa postawiła przede mną tacę pełną grillowanego mięsa, frytek i warzyw. Kiedy wreszcie zabrałam się za skubanie jednego z przerobionych ziemniaków, do pawilonu wparował Chejron.

- Mam ważne ogłoszenie dotyczące przepowiedni! - krzyknął zdyszany centaur. - Już wiemy kto pojedzie na tę niezwykle niebezpieczną misję.

Przez salę przeszedł pomruk. Wszyscy zwrócili wzrok ku Percy'emu, który zawsze brał udział we wszystkich niebezpiecznych akcjach i misjach.

- Nico di Angelo, Jason Grace, Piper McLean, Chris Hill, Raven Shadow i Liv Johanson. - Kiedy Chejron skończył mówić, opadła mi szczęka. Na tą misję wybierałam się razem z wszystkimi moimi przyjaciółmi! (Od jakiegoś czasu zaprzyjaźniłam się z Piper.) Gdyby nie to, że dotyczy życia mojej siostry, skakałabym z radości. Byłam taka zamyślona, że dopiero po chwili skapnęłam się, że stado wiewiórek próbuje ukraść mi frytki z talerza.

Daughters of Hekate - PJ Fanfiction | ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz