Obudziłam się w wilgotnej, zimnej jaskini wielkości stadionu do krykieta. Nie to, że byłam na meczu krykieta. Sufit i podłoga były udekorowane tymi wszystkimi dziwnymi stalagmitami i innymi sty coś tam. Podniosłam się z klęczek i usiłowałam sobie przypomnieć jak się tu znalazłam.
- Kto by pomyślał, że tak łatwo wejdzie w ciebie ejdolon.-Odwróciłam się momentalnie.
Przede mną stał wysoki, barczysty facet w idealnie skrojonym garniturze. Twarz przecinały blizny, a wielki, dwuręczny miecz wystawał zza ramienia. Miał szpakowate włosy i perfekcyjnie przystrzyżoną brodę.
- W końcu jesteś jedną z najulubieńszych córek Hekate. A mój podwładny nie dość, że opanował twoje ciało, to ośmieszył cię, zdołał wykonać potężną iluzję, żeby inni nie zobaczyli twoich złotych oczu i zdołał użyć magii, żeby cię tu sprowadzić. Naprawdę nie wiem, co twoja matka w tobie widzi.-Zacmokał z niezadowoleniem.-Jesteś niczym. Nic nie wartą półboginią, przed którą wszyscy skrywają tajemnice.
- Nie jestem niczym.- Powiedziałam grobowym głosem.
- Doprawdy? A kto dał się ośmieszyć na oczach setki obozowiczów? Wybiegłaś z wrzaskiem jak pięciolatka!-zaśmiał się szorstko.-Ale możesz być użyteczna.
Popatrzyłam na niego zmęczonym wzrokiem.
Miałam dość. Dość tego cholernego życia półbogini albo sieroty. Dość ciągłych porażek i upadków. Dość życia w cieniu mojej towarzyskiej siostry. Dość... wszystkiego.
- Elizabeth, Elizabeth, Elizabeth.-Pokręcił głową, jakby z żalem.-Jesteś taka naiwna. Chcesz, żebym cię zabił? O nie. W żadnym wypadku!
- Czyli mnie wypuścisz?
- Oczywiście, że nie!-prychnął.-Umrzesz, umrzesz. A dokładniej zginiesz, bo ci nędzni śmiertelnicy nie mogą unieść mojego brzemienia dłużej niż na kilka godzin. Chodź.-Pociągnął mnie gwałtownie za ramię. Wstałam i usiłując się utrzymać na nogach, które miałam jak z waty, powlokłam się za nim.-Zapomniałbym! Jestem Atlas, a ty...
- Będę nosić nieboskłon, prawda?
- Jednak masz coś w tej swojej pustej głowie! Zgadza się. A jako półbogini wytrzymasz dłużej niż ci durni mieszkańcy San Fransisco. No chodź. Czas zapoznać się z nową pracą!
~*~
Znalazłam się w ciemnej, wielkiej jaskini. Nikłe światło sączyło się ze stalagmitów, stalaktytów i stalagnatów. Uśmiechnęłam się pod nosem. Lizzy nigdy nie pamiętała ich nazw i czym w ogóle są. Kiedy byłyśmy kiedyś na przymusowej szkolnej wycieczce w Parku Narodowym Carlsbad Caverns, nauczycielka zapytała się jej co to jest stalagnat. Moja ukochana siostrzyczka odpowiedziała, że to takie zielone, świecące coś, co nasza opiekunka nosi w torebce i wabi się Puszek. Trzeba zaznaczyć, że matematyczka, która pojechała z nami jako opieka dodatkowa, zawsze nosiła w swojej wielkiej walizce podręcznej fosforyzującego królika, na którego mówiła Puszek.
Rozglądnęłam się. Kiedyś słyszałam, że herosi mogą mieć sny prorocze, czy coś w ten deseń. To chyba było to. Nagle usłyszałam głęboki, tubalny głos gdzieś z boku.
- Wchodź pod to głupia dziewucho!
Wyjrzałam zza kamienia i poczułam jak zamiera mi serce. Na środku wolnej przestrzeni stał gigantyczny gościu, który usiłował wepchnąć Liz pod globus rozmiarów XXXL.
- Bierz to na ramiona, albo zginiesz!-wrzasnął brutalnie popychając moją siostrę.
Dziewczyna poddała się i wzięła globus na ramiona. Więcej się nie odezwała. Włosy zasłaniały jej twarz, ale wiedziałam że cierpi. Obok niej leżał półmartwa kobieta w podartych ubraniach.
- LIZZIE!-ryknęłam wypadając zza skały i usiłując podbiec do niej.
Macie racje, jeśli założyliście, że mi się to nie udało.
Nogi wrosły mi w podłoże, a mężczyzna podszedł do mnie uśmiechając się upiornie.
- San Fransisco, Góra Orthys. Czekam na was słabi herosi. Jak nie przyjdziecie... no cóż. Ona umrze.
~*~
Obudziłam się w zbyt dobrze znanej mi sali szpitalnej. Obok mojego łóżka siedziała Liv, która na mój widok zaczęła coś piszczeć. Nie słuchałam jej, tylko wybiegłam stamtąd i sprintem wbiegłam do Wielkiego Domu, trafiając idealnie na zebranie grupowych domków.
- Raven? Co ty tu robisz?-z jednego z foteli podniósł się Jason.
- Lizzie. Wiem gdzie jest.
Zapadła cisza, przerywana tylko chrupaniem fistaszków przez Nico.
- W takim razie gdzie?-zapytał di Angelo.
Opowiedziałam im szybko mój sen.
- Czyli kolejna misja ratunkowa na Górę Orthank?-Percy przeciągnął się jak kot.-Wchodzę w to!
- Nie Percy. Tym razem przepowiednia nie mówi o tobie.-Chejron westchnął i popił ambrozji z kubka z parasolką i słomką.-Rachel wygłosiła kolejną Wielką Przepowiednie, jakiś miesiąc temu. Bogowie uznali, żeby nie informować was o tym.
- Kolejne losy świata się ważą?-jęknął Travis.-Znowu? Czy to jest jakiś wysyp Wielkich Przepowiedni?
- Owszem Travisie.-Chrjron zaczął okrążać pokój, co było trudne ze względu na stoły do bilarda.-Rachel, czy mogłabyś...?-zwrócił się do Wyroczni.
- Oczywiście.-Pokiwała głową, po czym wstała. Rude włosy miała spięte w coś rodzaju koka z ogonem pawia.
Siódemka wyruszy,
Nie wiadomo czy wróci.
W Chaosie, gdzie moc wielka i śmierć.
Tam się udadzą syn Hadesa i córka Afrodyty,
Błyskawica i Jutrzenka,
Wiatr i córki Magii.
Wojska się gromadzą.
Zło zjednoczone pod sztandarami z gwiazd.
Bitwa się rozegra przed tym, gdzie wszystko się zaczęło.
A jedno z misji nie wróci.Słowa odbijały się od ścian jakby echem. Jedno z misji nie wróci. Jeden z herosów umrze na tej misji.
- Błyskawica to ja.-Jason też wstał.-Dwie Magie... chyba wiemy o kogo chodzi.-Spojrzał na mnie.-Syn Hadesa też jest oczywisty.-Jego wzrok przeniósł się na Nico.-Ale nie wiemy kim ma być córka Afrodyty, Jutrzenka i Wiatr.
Centaur przestał chodzić w kółko i przetarł ręką oczy.
- Nad tym zastanowimy się jutro.- Powiedział zmęczonym tonem.-Muszę się udać na Olimp i... porozmawiać z Apollem. A teraz, wszyscy do Domków. Powiedzcie podopiecznym, że jest nowa Wielka Przepowiednia. Tylko tyle, zrozumiano?-wszyscy pokiwali głowami.-Idźcie.
Obozowicze zebrali się i wyszli.
Z braku lepszego pomysłu udałam się na plaże. Zachodzące słońce barwiło wodę na różne odcienie różu i złota. Piasek był przyjemnie miękki. To nie miało prawa być takie. Wszystko pięknie i ładnie, kiedy Liddy gdzieś tam umiera? O nie. Nie ma takiej możliwości. Nigdy. Czasem słyszy się o jakimś bliźniaczym połączeniu. Szczerze mówiąc, Libby nie potrafiła mi skłamać i vice versa. Zawsze wiedziałyśmy też, gdy druga cierpi.
Ale nigdy nie czułam tego tak mocno. Jakby jej ciało było rozrywane na miliony kawałeczków. Jednak czułam, że pomimo wszystkiego się nie podda i będzie walczyć. Nie wiedziałam dla kogo i po co. Może dla zemsty?
Nie wiedziałam jednak wszystkiego, co się u niej działo.
CZYTASZ
Daughters of Hekate - PJ Fanfiction | ZAWIESZONE
FanfictionRaven i Elizabeth Shadow nigdy nie były uznawane za normalne. ADHD, dysleksja i stałe wizyty u psychiatry z powodu widzenia rzeczy "które nie istnieją". Ich życie było pasmem nieszczęść, od odejścia matki, poprzez śmierć ojca i na widzeniu dziwnych...