VII

305 31 1
                                        


- Nie - odparłam, bez jakichś dłuższych refleksji. - Po prostu tak mi się wydaje - westchnęłam ciężko.

- Myślisz, sztamaku, że głupiejesz lub tym podobne? - zapytał, szczerząc się. - Nie masz się czym martwić. Gdyby zrobić konkurs na najmądrzejszego strefera - przerwał gryząc jabłko, które miał w ręce. - Walka o ostatnie miejsce byłaby zacięta.

- Jestem ci niesamowicie wdzięczna, podreperowałeś moją wiarę w siebie - zaśmiałam się.

- Wiesz zawsze jakbyś chciała pogadać to możesz zawlec tu swój tyłek, jestem do usług - obwieścił.

- Mam się czuć zaszczycona? - spytałam, udając niedowierzanie.

- Za taką propozycję powinnaś mnie całować po stopach - sformułował tezę i przy okazji, zarobił kuksańca.

- Zabrzmiało jak rozkaz - rzekłam z powagą.

- Przyjacielska sugestia - wyszczerzył się.

***

Po przebudzeniu, jak zwykle zresztą wykonałam codzienne, życiowe czynność, ale podczas tego naszła mnie pewna myśl, które podsunęła mi się po przeanalizowaniu wczorajszej rozmowy z Hankiem. Dzisiejszy dzień miałam spędzić u Zarta, niestety moje plany znacznie od tego odbiegały. Gdy dotarłam do niego już ochoczo szykowałam się do pracy, lecz nagle zachwiałam się i on mnie przytrzymał, dzięki czemu zyskałam zegarek i wolny dzień. Obiecałam, że przyjdę jutro, bo na pewno mi się polepszy. No cóż, głupio było mi tego sztamaka okradać, jednak cel uświęca środki. Zawędrowałam jeszcze do Patelnika i opowiadając mu o moim, jakże fatalnym stanie zdrowia, podarował mi prowiant na dzień. Zagwarantowałam, że przez cały boży dzień nie opuszczę mojej klitki. Poczciwa z niego chłopina.  Spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do plecaka i bezszelestnie wyszłam z mojego pomieszczenia mieszkalnego. Tak wiem to głupie, ale nie wiem jak inaczej to nazwać. Hank obraził się na mnie, dzięki Bogu podejrzewam, że na zawsze, więc mam święty spokój i mogę bez najmniejszego problemu się realizować. Czmychnęłam ukradkiem niezauważona przez nikogo, znaczy tak by było gdyby Newt mnie nie zauważył. Zaczął iść w moją stronę, a ja wykonałam w tył zwrot i udawałam, że nie słyszę. Powtarzałam co chwilę "niech sobie pójdzie, błagam", ale to na nic. W końcu odwróciłam się. To wszystko musiało wyglądać totalnie idiotycznie.

- A to mnie wołałeś? - gdyby ktoś poznał mnie właśnie w tej chwili, pomyślałby, że jestem jakąś tępą idiotką. Aż sama przeraziłam się słodkością w moim głosie. Ja to powiedziałam? Prawie zapytałam się głośno.

- Sofia, co ty twojamać robisz? - oparł ręce na kolanach, ciężko dysząc. Wydaje mi się, że to z powodu tego, że musiał kuśtykać za mną spory kawałek. To chyba oczywiste. Nie mój mózg ma jakieś problemy dzisiaj.

- Ja? - spytałam się głupio. Zasada pierwsza, jeśli coś ukrywasz, ukrywaj pod maską kretynizmu. Lepiej, żebym na przyszłość nie ustalała żadnych zasad.

- O co ci chodzi, do cholery? - nie przekonałam go, a szkoda. - I gdzie w ogóle jest Hank? Miał się tobą zajmować - tą kwestie postanowiłam ominąć.

- O nic - odrzekłam - Źle się poczułam, więc pomyślałam, że się przejdę - on jest zbyt inteligentny, żeby się nabrać. Ale co mam do stracenia?

- Słuchaj Sofia - zaśmiał się - Żaden ze mnie bystrzak, ale nie sądzę, żeby na spacerze plecak był, tak cholernie niezbędny.

- Dobra masz mnie. Tak, źle się czuję i chciałam czmychnąć do lasu, żeby mieć święty spokoju - uśmiechnęłam się przekonująco.

- W takim razie, idź szybko, bo nie pochwalają tutaj obijania się - powiedział cicho i poszedł. Gdy tylko zniknął z pola widzenia, podziękowałam mu w duchu i wreszcie byłam bliska odkrycia tak pilnie strzeżonej tajemnicy.

Wyszłam za mur i... to labirynt! Matko, że też ja na to nie wpadłam. Co ma nam utrudniać wyjście jak nie labirynt? I te stwory grasujące tylko i wyłącznie w nocy. Czemu zatajali to przede mną?

Dobra, odpowiedzi poznam później. Zamierzam jak najwięcej zobaczy, więc nie mam zamiaru stać i gapić się. Zaczęłam mknąć między korytarzami ścian. Zabrałam ze sobą szminki i w dyskretny sposób, co około dwadzieścia metrów, robiłam ślady, aby się nie zgubić. Nie miałam, za cholerę, pojęcia po co mi były te duperele, ale się przydały. Może to wszystko od początku było ukartowane? Mniejsza z tym.

Z rozmyślań wyrwało mnie dyszenie, bynajmniej nie moje. Matko Święta. Pierwsze co przyszło mi na myśl to krzyk, ale opanowałam się. Zatrzymałam się i postanowiłam wbiec w drugi korytarz, jednak właśnie tak ktoś był, ale nie ktoś tylko Hank. Cholera, moja intuicja mnie niesamowicie zawodzi. Gdy tylko mnie zobaczył, stanął jak wryty, a niedowierzanie, które miał wymalowane na twarzy, no cóż rozbawiło mnie. Jednak zachowałam powagę.

- Co ty, purwa, tutaj robisz? 

_____________________________________________________________________________

Wiem, że krótkie ale mam wielkie komplikacje ;-; za dużo się nie dzieje.

Dziękuję za wszystkie wyświetlenia i gwiazdki oraz komentarze :)






Strefa ZagładyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz