Prolog.

149 17 1
                                    

Vivan z trudem przekręciła się na niewygodnym, szpitalnym łóżku. Otaczające bodźce i dźwięki przytłaczały ją i powoli zaczynały działać na nerwy.

Brzęk aparatury.

Czerwone światło bijące od choinkowych lampeczek.

Cicha świąteczna melodia, biegnąca z pokoju pielęgniarek.

Dziewczyna oparła głowę na poduszce i spojrzała w sufit. Miała już dość. Czuła się martwa. Jakby zamknięta w szklanej kuli, obserwowała wszystko co dzieję się wokół, nie mając na to żadnego wpływu, ani udziału.

To były jej pierwsze święta spędzone w szpitalu. Rodzice prosili, wręcz błagali, aby wypuścić ją na ten czas do domu, jednak doktorzy byli nie ugięci. Cała rodzina wybierała się  w góry. Ona również. Mama wiedząc, że jej córka nie będzie uczestniczyć w wyjeździe, chciała go odwołać, ale Vivian uparła się. Wiedziała jak wszyscy cieszyli się i nie chciała by zrezygnowano z ferii, nawet jeśli nie weźmie w nich udziału.

Nagle do sali weszła pielęgniarka. Uśmiechnęła się.

- Przenosimy cię do innej sali, kochanie.

Przytaknęła i zsunęła się na nosze, którymi miała być przewieziona.

Była dość zaskoczona. Gdy jej stan się pogorszył, wsadzili ją do izolatki. Teraz przenosili ją gdzie indziej, a to mogłoby oznaczać, że stan się polepszył.

To jednak nie zmieniło faktu, że jest tylko tykającą bombą. Chorzy na białaczkę już tak mają.

Mogła umrzeć za chwilę, jutro, a nawet dopiero za kilka lat i doskonale zdawała sobie z tego sprawę

Pomijając fakt, że była już zrezygnowana i pogodzona z losem, to jedna rzecz bardzo ją denerwowała.

Skoro już wszyscy wiedzieli, że umrze to dlaczego ją tak ograniczali?

Zero całonocnego przebywania poza domem, większych wieczornych imprez, wycieczek szkolnych. Mogłaby tak długo wymieniać, a to wszystko podobno dla jej dobra. Prawdopodobnie dlatego nie lubiła, gdy się nad nią użalano.

Po przejechaniu trzech korytarzy i dwóch pięter windą, wjechała do właściwej sali. Były w niej trzy łóżka. Najbliżej wejścia starsza pani, zwrócona twarzą do ściany, na środku młoda dziewczyna z krótkimi, blond włosami i śliczną twarzą. Obie kobiety sprawiały wrażenie głęboko pogrążonych we śnie.

Pielęgniarka pomogła przenieść mi się na ostatnie łóżko, najbliżej okna.

- Gdyby coś się działo, to dzwoń.- kiwnęła głową, na co pielęgniarka uśmiechnęła się i opuściła pomieszczenie.

Spojrzała przez duże okno. Wczoraj spadł śnieg. Niegdyś jej ulubiona pora roku, stała się zwykłym okresem, w którym temperatura spadała poniżej zera, a cały świat przykrywał miękki, biały puch.

Postanowiła nie mieć rzeczy ulubionych. Nie chciała do niczego się przywiązywać, żeby przedmioty do których była przywiązana, nie przypominały rodzicom o niej i nie sprawiały bólu, na jaki nie zasługiwali.

Chciała tylko opuścić ten świat takim jakim był zanim na niego przyszła. Bez niepotrzebnych wspomnień i przeżyć z nią związanych.

- Cześć. Jestem Nancy, a ty?- usłyszała wysoki, przyjazny głos.

Odwróciła głowę.

- Vivian.

- Masz bardzo ładne imię, Vivian.

Uśmiechnęła się, a Nancy otworzyła usta jakby chciała jeszcze o coś zapytać, jednak zrezygnowała z tego pomysłu.

Vivian odwróciła głowę w stronę okna, zamknęła oczy i zasnęła, zupełnie nieświadoma tego jak wyjątkowe będą te święta.

//////////////////////////////////////////////////////

Mały przedsmak tego świątecznego oneshoot'a. Napiszcie co sądzicie ;)

#OnceUponaDecember




Under the sky// #OUaDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz