》2《

115 15 32
                                    

Postać podążała wzdłuż opustoszałej drogi szybkiego ruchu za swoim celem, średniego wzrostu piegowatym blondynem. Chłopak szedł sam. Kilkaset metrów wcześniej rozstał się na skraju dróg ze swoimi kolegami, z którymi wracał po suto zakrapianej nocy w knajpie. Sprawiał wrażenie zadowolonego i nieprzejmującego się niesprzyjającymi mu okolicznościami, zapewne z powodu sporej ilości stężenia alkoholu we krwi. Kroczył spokojnym, aczkolwiek chwiejnym krokiem, nie zważając na osobnika, który od dłuższego czasu bacznie go obserwował i śledził każdy jego ruch.

Tajemnicza persona, nie zauważając innych osób w pobliżu swojego celu, znacznie zmniejszyła dzielącą ich odległość. Nie sprawiło jej to trudności, bowiem nie sztuką było dogonić kogoś, kto nie potrafił utrzymać równowagi. Gdy zbliżyła się na tyle, by móc go dotknąć, chwyciła tył jego kurtki i mocno pociągnęła do siebie. Zaplanowała sobie, że przydusi chłopaka i zacznie mu grozić, jak zwykle to robiła. Nie spodziewała się jednak, że pod wpływem pociągnięcia jej cel przewróci się o własne nogi i widowiskowo upadnie na błotnistą ziemię.

– Masz ci los – westchnął Francuz i wesoło czknął, kiwając głową na boki. – Taka sytuacja.

Stojący nad nim osobnik szarpnął jeszcze raz pijanego chłopaka i z trudem postawił na nogi, przystawiając mu do gardła ostrze noża. Blondyn zdawał się być bardzo niezadowolony z takiej sytuacji, ponieważ patrzał na swojego oprawcę lekko zdezorientowanym wzrokiem i próbował wyrwać się z jego objęć, chaotycznie machając rękami.

– Halo, halo. Co tu się wyprawia? – zapytał skołowany, mieszając w swojej wypowiedzi język angielski z francuskim, po czym głośno beknął w twarz napastnika. Z buzi śmierdziało mu mocnym alkoholem. Postać aż wzdrygnęła się, gdy zmuszona była wąchać tak nieprzyjemne zapachy.

– Proszę... Proszę mnie puścić – pokiwał palcem, chcąc chyba zagrozić tajemniczej osobie. Z marnym skutkiem.

– Nie mam wiele czasu, bęcwale. Mów – rozkazał napastnik – co wiesz o rodzinie de Brisay?

Chłopak lekko zatoczył się i zmrużył oczy jakby starał się przetworzyć w mózgu właśnie usłyszane informacje. Kiedy wydawało mu się, że coś zrozumiał, pokręcił szybko głową i zaśmiał się głupkowato, po raz kolejny czkając. Oprawca nie był na tyle cierpliwy. Zdenerwowany posuwistym ruchem zaciął szyję blondyna.

– Zaraz, zaraz. – Zdawał się być oburzony. – Spokojnie, po co te nerwy? Porozmawiajmy przy jakimś małym browarku – zarechotał, próbując spojrzeć na oblicze tego, z kim miał do czynienia.

– Mów! – ryknął groźnie napastnik. – Kończy mi się cierpliwość. I nie zgrywaj się. Wiem, że współpracujesz z ludźmi z dwójki. Wiem, że wynosisz rzekomo puste skrzynie z magazynu. Więc ty na pewno wiesz, kto oprócz tych odesłanych, należy do rodziny de Brisay.

– Nic nie powiem, nic nie wiem – wybełkotał, ale szybko zmienił zdanie, gdy jeszcze raz poczuł ostrze noża na swojej skórze. – Mają dzieci. Dwójkę, trójkę, a może i szóstkę. To wszystko. Koniec. Nic więcej nie wiem.

Oprawca tracił cierpliwość i przewracał oczami, słuchając niewyraźnych wywodów chłopaka. Nie wyglądał na zainteresowanego opowieściami o ilości dzieci. Chciał znać historię tej rodziny oraz ocenić, czy potomkowie spiskujących też mogli być zamieszani w tajne działania konspiracyjne przeciwko Imperium.

– Gdzie mieszkają? W Normandii? Oksytanii? Nowej Akwitanii?

– W Polsce – odburknął i upadł na ziemię, nie będąc już podtrzymywanym przez tajemniczą postać. – Przypuszczalnie i twierdząco trafiłem w poprawną odpowiedź. Ale bez przyzwolenia się nie da!

Elipsa PotępionychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz