— Szefie, mamy problem.
Kiedy na monitorze w centrum dowodzenia pojawiła się czerwona lampka nad sektorem ósmym, mężczyzna prowadzący to przedsięwzięcie wstał i sprężystym krokiem ruszył sprawdzić, co się stało. Był bardzo wysoki i dobrze zbudowany. Mimo siwiejących już ciemnych włosów, na jego nieskazitelnie czystej twarzy nie znajdowała się żadna, nawet najmniejsza zmarszczka. Wyglądał dzięki temu bardzo młodo i niewielu zdawało sobie sprawę, że ów człowiek ma prawie sześćdziesiąt lat na karku. Ubrany był w czarny, przylegający do ciała strój, na który zarzucił kontrastujący z nim biały, długi płaszcz. Szedł szerokimi, doskonale oświetlonymi jasnymi korytarzami zbudowanymi ze stali, mijając przy tym inne sektory znajdujące się po jego prawej stronie. Gdy znalazł się przy żółtej ścianie, która oznaczała początek strefy numer siedem, zawahał się. Ósemka nigdy nie zawodziła. Pamiętał jeszcze, jak osobiście przydzielał tam jednych z najlepiej wyszkolonych do pracy nad systemem ludzi. Alarm mógł być powodem wystąpienia błędów, ale nie w tym sektorze i nie z tymi osobami, które tam się znajdowały.
Mężczyzna, wyraźnie zadowolony ze swoich wniosków, przeszedł do czerwonej strefy, zwanej „ósemką" i otworzył potężne, pancerne drzwi, używając skanera do siatkówki oka. Kiedy znalazł się w środku, ukazało mu się duże pomieszczenie obwieszone z każdej strony na ścianach dużymi, półprzeźroczystymi ekranami, do których podłączone były panele sterujące. W samym centrum tego sektora stał szklany stół z umieszczonym na nim przecinającym go wzdłuż czerwonym monitorem szerokim na kilka milimetrów. Na ów pulpit można było patrzeć z dwóch stron i w ten także sposób na nim pracować. Teraz, w wyniku błędów, pokazywał on jasne plamki, następnie resetował się i próbował wznowić prawidłowe działanie. Wchodząc do tego pomieszczenia, kierownik tego programu zauważył, że przewody doprowadzające energię elektryczną do głównego panelu sektora zostały naruszone. Inne obwody, odpowiedzialne za przesyłanie informacji, także wyglądały na rozcięte jakimś ostrym narzędziem, ale ktoś sprytnie ukrył je za ekranami. Nie na tyle sprytnie, by nie dostrzegł tego sam zarządzający. Miał on bowiem uszkodzone lewe oko, do którego wiele lat wcześniej kazał wszczepić małe urządzenie skanujące i odpowiadające za działanie centrum dowodzenia. Lekarzy, którzy podjęli się tego zabiegu, wymordował, dzięki czemu tylko on posiadał tak rozbudowane informacje na temat funkcjonowania całego komputerowego organizmu w swojej bazie. Nawet jego śmierć nie byłaby w stanie zniszczyć systemu. To mikroskopijne urządzenie w jego oku żywiło się każdym istniejącym na Ziemi pierwiastkiem i potrafiło samo się zaprogramować w przypadku zgonu swojego twórcy. Gdy tylko dotarły do niego neurony, uruchomiło się i rozpoczęło szybkie skanowanie sektora numer osiem. Błyskawicznie rozpoznało problem umyślnie zdefektowanych łączy i przekazało je swojemu twórcy. Tak więc, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, mężczyzna znał już cały przebieg ostatnich wydarzeń. Wiedział, że miał do czynienia z sabotażem.
— Mistrzu, zauważyliśmy pewne nieprawidłowości w systemie — odezwał się niski mężczyzna w śnieżnobiałym, dopasowanym ubraniu z przewieszoną na prawym ramieniu czerwoną przepaską z białym symbolem głowy kosmity z dużymi oczami , która symbolizowała sektor, w jakim pracował. Jego głos był pewny i stanowczy. Nawet się nie zająknął.
— Jakież to? — zapytał kierownik bardzo spokojnym tonem i splótł dłonie za plecami. Grał na czasie i świetnie się maskował, udając, że niczego się nie domyśla.
W tym momencie czterech współpracowników ze strefy ósmej rzuciło się na twórcę systemu z kawałkami żelastwa, które udało im się jakoś zdobyć, najpewniej niszcząc małe, podręczne i przenośne urządzenia sterujące, jakie posiadali. On tylko na to czekał. Zręcznie zablokował cios pierwszego sabotażysty, chwycił go za nadgarstek i, wykręcając rękę, powalił na ziemię. Postawił na jego plecach nogę i zajął się drugim, mniej pewnym od poprzedniego, napastnikiem. Mocno przytrzymał jego obie ręce, by w następnej kolejności wyprowadzić kop w podbrzusze. Wykorzystał skuloną pozycję pracownika do obrony przed lecącym w jego kierunku kawałkiem metalu. Sabotażysta, otrzymawszy cios żelastwem w rdzeń kręgowy, padł martwy na posadzkę, czym wytrącił z równowagi dwóch utrzymujących się jeszcze w bojowej pozycji współpracowników z ósemki. Zarządzający mężczyzna wykorzystał to i rzucił w ich stronę niewielkie, wykonane z diamentu pierścienie, które uprzednio wyjął w kieszeni swojego płaszcza. W tracie lotu, przy odpowiedniej prędkości, otworzyły się one i powiększyły, a na ich brzegach ukazały się ostre kolce. Sabotażyści nie mieli szans w starciu z nimi. Przekłuły ich one na wylot i niczym bumerang wróciły do właściciela ponownie zahaczając o ciała buntowników i przecinając jeszcze raz ich narządy. Kierownik złapał je sprawnym ruchem i, wytarłszy ociekającą z nich krew o leżącego najbliżej siebie pracownika, włożył z powrotem do swojego płaszcza. Następnie podniósł z podłogi metalowy pręt, którym próbował walczyć jeden z sabotażystów i kilkukrotnie wbił go z niewyobrażalną siłą w plecy ostatniego żyjącego. Kiedy skończył, zauważył stojącego przy wejściu do sektora swojego zaufanego, młodego pracownika wpatrującego się w niego jak w najgorszego potwora. Zignorował go i podszedł do głównego panelu, odsuwając nogą leżącego pod nim trupa.
— Niesamowite, prawda? — zapytał sam siebie. — I ty to stworzyłeś, wszystko dopracowałeś i przemyślałeś każdy szczegół. Jesteś po prostu geniuszem! — dotknął czerwonego monitora z taką delikatnością, jakby chciał się z nim pożegnać. Potem zamknął dłoń w pięść i odsunął się od stołu. — Szkoda tylko, że trzeba to zniszczyć.
Młody pracownik podszedł do swojego mistrza i, wyciągnąwszy dotykowy, półprzeźroczysty notatnik, spodziewał się usłyszeć od niego polecenia, jakie ma wykonać. Kierownik nie zwrócił na niego większej uwagi. Zamiast tego z zadumą przyglądał się martwym pracownikom ósemki.
— Nie wiem jak wy — zwrócił się do ich ciał — ale ja nie dostrzegam już żadnych nieprawidłowości. Rzec by można, że je szybko zlikwidowałem, nie sądzicie? — rzucił pytaniem w pustą przestrzeń i westchnął, kręcąc głową. — Dobra, starczy już tych czułości.
Mężczyzna zarzucił swoim długim, jasnym płaszczem i skierował się do wyjścia. Zaraz za nim, niczym posłuszny piesek, ruszył jego zaufany pracownik, poprawiając co chwila spadające mu z nosa okulary.
— Likwidujemy ten sektor — powiedział ostrym tonem, zmuszając chłopaka do szybszych notatek. — Odłączyć najważniejsze połączenia z systemem głównym, wyjąć dysk, zlikwidować program sterujący... Masz to? — zapytał młodego pracownika, widząc jak ciężko przychodzi mu jednoczesne pisanie na klawiaturze, szybkie chodzenie, wsłuchiwanie się w polecenia, poprawianie wielkich czarnych okularów i rozluźnianie krawatu, który jak na złość zaciskał się na jego szyi.
Zdezorientowany chłopak potrząsnął szybko głową i spróbował opanować wszystkie te czynności, które utrudniały mu posłuszne zapisywanie słów zarządzającego.
— I wysłać na Elipsę — dokończył polecenie, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo.
Pracownik przystanął i przerwał notowanie, zastanawiając się, czy aby na pewno się nie przesłyszał. Mistrz nawet się za nim nie obejrzał, więc ostatecznie dobiegł do niego i idąc, starał się spojrzeć mu w oczy, unosząc głowę wysoko do góry.
— Żartuje Pan?
Kierownik zerknął na niego z wyraźnym politowaniem.
— A czy ja kiedykolwiek żartowałem?
***
Witam Was, kochani. Ruszyłam z nowo-starym projektem, którego próbowałam skleić w zamierzchłych czasach, t.j. na przełomie 2015 i 2016 roku. Czyżbym w końcu miała wenę? c:
Mam nadzieję, że zachęcił Was prolog, zostaniecie na dłużej i z przyjemnością będziecie śledzić losy bohaterów tego opowiadania. A będzie się działo, gwarantuję!
C. L. Voysell
CZYTASZ
Elipsa Potępionych
Ciencia FicciónKoniec XXII wieku. Świat wygląda inaczej, niż wyobrażali sobie to wszyscy jasnowidzowie. Zimna wojna przeplata się na przemian z bezlitosnymi kataklizmami, doszczętnie niszczącymi zamieszkałe lądy i władza, która mimo małej liczby społeczeństwa, upa...