17. Strong

85 5 1
                                    

J u l i a n n e

(Poniedziałek, 16:30)

Nie odstępowałam Mulata nawet o centymetr. Od momentu kiedy został postrzelony trzymałam się go jak rzep psiego ogona. Tak na prawdę jedynym sposobem na odciągnięcie mnie od niego było użycie siły, jednak nikt nie miał serca mi tego zrobić.

Tak, cierpiałam.

Tak, powodem mojego cierpienia był Zayn, który nadal się nie obudził, choć lekarze zapewniali mnie, że nastąpi to lada moment.

Tak, ten Zayn. Zayn Malik. I wiecie co? Kochałam go. Kochałam go tak jak kocha się długo wyczekiwane Słońce podczas deszczowych dni.

Delikatnie odgarnęłam pojedyncze kosmyki jego atramentowych włosów, które opadły mu na czoło, po czym przesunęłam opuszkami palców po jego policzku.

- Hej, Zayn. Obudź się już, dobrze? - wyszeptałam, przenosząc dłoń nad jego serce, gdzie była rana postrzałowa.

Dlaczego musiało to spotkać akurat ciebie?

- Przynajmniej nie będziesz mógł teraz narzekać, że się nie wyspałeś. - Zażartowałam, mając nadzieję, że w magiczny sposób postawi to chłopaka na nogi i rzuci jakąś ciętą ripostą, co przyjęłabym z ogromną ulgą i wdzięcznością.

Złapałam go za rękę, splatając przy tym nasze palce.

- Malik, gnido. Nie rób mi tego. - Wybełkotałam, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko starłam wierzchem mojej wolnej dłoni.

- Jules... - usłyszałam.

Podniosłam oczy na Mulata, by z przykrością stwierdzić, że to jednak nie on wyszeptał moje imię.

Nie odwróciłam się żeby sprawdzić kto przyszedł. Po prostu nie mogłam.

Poczułam czyjeś dłonie na swoich barkach, co przyjęłam jako pozwolenie do spuszczenia Zayna na moment z oczów. Sekundę później stałam w objęciach mojego najlepszego przyjaciela, cicho szlochając w jego ramię mocząc przy tym jego ubranie.

- Jest silny, Jules. Wyjdzie z tego. - Szeptał Johny. Pokiwałam głową dając mu do zrozumienia, że to wszystko wiem, jedank moje ciało nie potrafiło tego pojąć. Podczas, gdy rozum patrzył na to wszystko z trzeźwością i mądrością, serce było w całkowitej rozsypce.

- To wszystko moja wina, Johnathan. Gdyby nie ja Zayn pewnie...

- Posłuchaj, każdy z nas doskonale wiedział w co się pakuje i jakie jest ryzyko. Nikt nie ma prawa zarzucić ci tego, do czego doszło, rozumiesz?

- Ale...

- Rozumiesz?

- Mhm.

- Obiecuję ci, że zrobię wszystko, aby to się skończyło. Nie pozwolę cię skrzywdzić, Małpko. - Zapewnił mnie. Boże, jak ja bardzo chciałam wierzyć w jego słowa.

- Chodź, zawiozę cię do domu. Musisz się przespać.

- Nie!

- Julianne, nie wygłupiaj się.

- Nie zostawię go! - oburzyłam się i odsunęłam od strażnika. - On by mnie nie zostawił. - dodałam z żałosnym jękiem

- Wróć ze mną.

Przeniosłam spojrzenie na osobę, która opierała się o framugę drzwi.

- Jak długo tu stoisz? - zapytałam, choć najprawdopodobniej był świadkiem całego zdarzenia.

Nie odpowiedział mi. Jedyne co zrobił to podszedł do mnie i chwycił za rękę. Nie sądziłam, że w tak drobny gest można włożyć tak wiele czułości...

- Proszę. - Mruknął cicho strażak. Spojrzenie jego orzechowych oczów wystarczyło bym zapomniała o całym bożym świecie. W tej jednej chwili byłam w stanie zrobić wszystko o co tylko by mnie poprosił.

To niewiarygodne w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam.

Bo hej, kochałam i Liama. A to wcale nie wróżyło niczego dobrego, kiedy byłam rozdarta między miłością do Malika, a Payne'a.

- Dobrze. - Zgodziłam się i pozwoliłam zawieźć mnie do domu.


J a m e s

(Poniedziałek, 17:00)

- Czekaj. Czy ja dobrze zrozumiałem? Wkradłeś się do biura Castille? Audrey Castille?! - niedowierzałem.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

- A to jest takie niezwykłe, ponieważ...?

- Christmas przyjacielu, życie ci niemiłe? Wszedłeś do paszczy smoka!

Czarnowłosy ponownie wzruszył ramionami.

- To nic wielkiego.

- Co?! Nic wielkiego? Czy ty siebie słyszysz? Dokonałeś czegoś... jak ci się to udało?

- Nie powiesz nikomu? - Lee rozejrzał się po pomieszczeniu, co moim zdaniem było kompletnie niepotrzebne, bo znajdowaliśmy się sami w moim domu.

- Nie powiem. - Obiecałem.

- Tak na prawdę jestem Żółwiem Ninja. - Zakpił ze mnie. Spojrzałem na niego spod byka. Jak on śmie tak sobie ze mną pogrywać! - Była na rozprawie, a gabinet zostawiła otwarty. - Sprostował.

- Ok, ściągnij tutaj resztę. Trzeba pomyśleć nad następnym krokiem.

Lee zaczął szukać po kieszeniach swojego telefonu.

Po chwili jednak znieruchomiał.

- Kurwa. - Zaklął.

- Co?

- Muszę tam wrócić! Zostawiłem go na szafce! - syknął i pognał do wyjścia.

- Idę z tobą! - Powiedziałem, kiedy znalazłem się tuż obok. - Ktoś musi cię osłaniać.


Z a y n

(Poniedziałek, 20:20)

Obudził mnie okropny ból nad lewą piersią.

A, więc jednak udało mi się przysnąć. Po wizycie Blake'a, Payne'a i Julianne nie sądziłem, że będę do tego zdolny. 

Słyszałem każde wypowiedziane przez nich słowo, czułem każdy dotyk, kiedy Jules okazywała mi czułość. Byłem świadomy wszystkiego co działo się wokół mnie, a  mimo to udawałem, że wciąż leżę nieprzytomny.

Czemu? Sam nie wiem. Chciałem się do tego przyznać, jednak kiedy Jules zaczęła mówić to wszystko... chyba po prostu chciałem usłyszeć coś więcej.

- A jednak mnie zostawiłaś, Hathaway. - Wymamrotałem sam do siebie, na wspomnienie sceny sprzed niespełna kilku godzin. - Miałaś rację, ja bym tego nie zrobił.

Na mojej twarzy pojawił się nieznaczny grymas.

Poszła.

Z Liamem. 

Zostawiła mnie.

-------------------
I tym oto sposobem mamy już 17 rozdział!
Wielkie wow, co?
Tak na prawdę powinnam już ich tu mieć conajmniej z 25.

Mniejsza o to.
Co sądzicie o tym rozdziale?
Myślę, że wyszedł całkiem okay :)

#TeamZayn czy #TeamLiam?

Do następnego, Moje Perełki
Lots of love, D.

Imposture • PayneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz