Kyungsoo krzątał się po kuchni, nie wiedząc już w co ręce włożyć. Jako iż na Wigilię nie mógł pojechać do rodziny z przyczyn finansowych, umówił się ze swoim najlepszym przyjacielem na zjedzenie przynajmniej jednej potrawy... A skończyło się na tym, że musiał sam stać przy garach i wszystkiego pilnować. Dwa pełne garnki na gazie, dodatkowo w piekarniku znajdowało się ciasto.
Westchnął ciężko, opierając się biodrem o jeden z blatów i zrzucając z siebie czarny fartuch. Opaska we włosach zaczynała uwierać go za uszami, a dodatkowo już za niedługo miał pojawić się Jongin. Mieli już ogólny plan na wieczór, który składał się właściwie z podzielenia się opłatkiem, zjedzenia jakiegoś wigilijnego dania, ciasta, a na końcu zakiszenia się na kanapie, oglądając jakiś głupi film, podczas którego obydwoje zasną. Ogólnie? Wszystko po staremu.
Gdy było już po osiemnastej, zdecydował o tym, że mógłby się już zacząć ogarniać... Zostawił wszystko na najmniejszym gazie, a piekarnik wyłączył. Od razu skierował się do swojego pokoju, skąd zabrał świeżą bieliznę, wygodne ciemne jeansy i biały sweter, który dostał rok wcześniej pod choinkę.
W łazience od razu rozebrał się i wszedł do kabiny prysznicowej. Szybko się umył i ubrał, a później wysuszył włosy. Ułożył je delikatnie, aby wyglądały naturalnie i opuścił pomieszczenie. Wrócił do kuchni, zerkając do garnków. Na szczęście nic się nie przypaliło, pomyślał i odetchnął z ulgą.
Ostatnim razem, gdy umówił się na taki "męski wieczór" z Kai'em, spędzili pół nocy na szorowaniu patelni. Trzech patelni. I gigantycznego gara. Wtedy to był przypadek... Zapomnieli o tym, że coś w ogóle robiło się w kuchni. A potem Soo zasnął zmęczony w fotelu. A obudził się na kanapie, przykryty kocem po sam nos, a dodatkowo sam w domu.
Przysiadł przy kuchennej wyspie, starając się oprzeć chęci zadzwonienia do przyjaciela. Już powinien to być, przemknęło Do przez myśl, kiedy zerknął kątem oka na zegar wiszący nad wejściem do kuchni. Wsparł głowę na dłoniach, opierając jednocześnie łokcie na blacie. Powoli machał nogami w powietrzu, niczym dziecko, zaczynając nucić pod nosem jakąś kolędę. Bębnił palcami w drewnianą powierzchnię, a czas upływał nieubłaganie.
Po godzinie czekania chciał już sięgnąć po telefon, jednak jego ruch uprzedził dzwonek do drzwi. Jak strzała Kyung rzucił się w ich stronę, jednak kiedy je otworzył nie wiedział co zrobić. W progu stał Kim z jasnymi włosami mokrymi od stopniałego śniegu, szczękającymi z zimna zębami i wilgotną jeansową koszulą. W ramionach trzymał swoją, zwiniętą w kulkę, puchową kurtkę. Starszy, niewiele myśląc, wciągnął go do mieszkania za pasek spodni.
- Spokojnie hyung... N-Na wszystko przyjdzie czas. - zaśmiał się cicho, dalej dzwoniąc swoimi szczękami.
- Nie denerwuj mnie. - warknął brunet.- Gdzieś ty się, do cholery, szlajał?! Od ponad godziny czekam na ciebie!
Młodszy skopał z siebie buty, od razu kierując się do salonu, gdzie usiadł na parkiecie i przytulił się plecami do kaloryfera. Nie wypuszczał swojego okrycia wierzchniego z ramion, cały czas tuląc ją do siebie, jakby to był jego największy skarb. Kyungsoo spojrzał na niego z uniesioną brwią, a potem kucnął naprzeciw. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. W końcu Kai przegrał tę bitwę, oddalając od siebie na chwilę kurtę i zaczynając odsłaniać jej wnętrze. Wtedy to zobaczył. W połach materiału leżał zwinięty w kulkę piesek. Maksymalnie trzytygodniowy szczeniaczek o sklejonej, biało-karmelowej sierści.
- Znalazłem go w ogrodzie sąsiada, któremu przy okazji obiłem mordę. Ostatni z miotu jego suczki, którą dokarmiałem, bo była zagłodzona. Reszta nie przeżyła, a matka uciekła. Został sam. - powiedział, delikatnie głaszcząc młodzika między malutkimi uszkami.