Rozdział 2

444 20 1
                                    

Słońce świeciło przez zielone liście krzaków oraz drzew w Mrocznej Puszczy. Było jeszcze dość wcześnie, więc większość elfów jeszcze spała, a ci którzy nie spali... Cóż... Prawdopodobnie nie chcieliby być w lesie o tej godzinie. Wszędzie panowała cisza... Może jedynie poza cichymi krokami stawianymi pośród leśnego poszycia. 

"Dlaczego musiał wyjść ze swojej sypialni akurat teraz?!"

Aranthir przechadzał się w lesie, by choć odrobinę się uspokoić. To nie tak że król go denerwował... Chwila... Tak było. Było DOKŁADNIE tak. Tu nie chodziło tylko o widzenie go, mowa tu również o rozmawianiu z nim. Natychmiast zaczęły powracać wspomnienia. Zobaczył swoją żonę i... o Valarowie... swojego jedynego syna. Jego jedynego syna, który był zbyt dzielny by zginąć w ten sposób. Nie zasługiwał na to. Nikt nie zasługiwał na śmierć taką jak ta. Nikt oprócz... jego. Tego, który powstrzymał go od zrobienia czegokolwiek. 

"Przestań, idioto!" 

Potrząsnął głową. 

"Nikt znaczy NIKT. I przestań myśleć o nich w kółko, to nie przywróci ich do życia."

Westchnął cicho i usiadł na jednym z większych kamieni.

****************************************

"Powinieneś był zacząć rozmowę inaczej..."

"To niczego by nie zmieniło i ty dobrze o tym wiesz..."

"Mogłeś przynajmniej z nim pójść!"

Thranduil nie mógł się skoncentrować.. nawet siedząc na swoim tronie. Wciąż było dość wcześnie, jednakże ponowne pójście do łóżka nie byłoby dobrym pomysłem, a już na pewno nie po tym... em... "śnie" tego ranka. 

"Jeżeli tylko to może być nazwane snem", pomyślał. 

Nie było praktycznie żadnych opcji co mógłby zrobić w tej sytuacji. Już go przepraszał. Czego jeszcze może chcieć?

Nagle poczuł lekki dreszcz biegnący w dół jego kręgosłupa. Nie... Nie chciałby wiedzieć tego, co czuje w środku. Nie zobaczył tego przez tyle lat... Chociaż... Może nie zobaczył tego ponieważ Thranduil był zbyt dobry w ukrywaniu tych emocji? ... Nie. Prawdopodobnie nie. Był po prostu ślepy, to wszystko. 

- Ojcze? - usłyszał nagle znajomy głos. 

Zamrugał kilka razy, aż wreszcie zobaczył syna stojącego zaledwie kilka kroków od niego.

- Tak, Legolasie? - przemówił wreszcie Thranduil.

- Em... - zaczął cicho elf. - Chciałem po prostu sprawdzić czy wszystko w porządku. Siedzisz w sali tronowej już dwie godziny, a nie powiedziałeś nawet jednego słowa - spojrzał w oczy swego ojca, z wyraźnym śladem zmartwienia w swoich własnych. 

- Tak, wszystko w porządku.

Chciał zapytać czy widział Aranthir'a, jednakże szybko ugryzł się w język. To mogłoby wyglądać tak jakby... jakby mu zależało, jakby bał się że coś złego może mu się przytrafić.

" Cholera... Muszę się bardziej pilnować, bo kiedyś mu wszystko wygadam bez mrugnięcia okiem...", pomyślał. 

*************************************

Aranthir ziewnął cicho. Siedział tu cały dzień... I prawdopodobnie zdrzemnął się przy tym przez krótką chwilę. Jednakże nocne powietrze i zimny powiew wiatru sprawiły, że poczuł się bardziej śpiący niż wcześniej. Potrząsnął głową.

"Nie, nie tym razem! Tej nocy idę szukać przygód, nie spać!" uśmiechnął się na swoją myśl.

Chciał to zrobić przez tak długi czas... Wynieść się z tego nudnego pałacu, który przynosił mu tyle wspomnień związanych z jego rodziną. "Dosyć tego". Nagle poczuł się tak, jak gdyby był młodszy o jakieś 200, może nawet i więcej lat. Zaczął biec, jednakże po chwili przystanął i odwrócił się w stronę Mrocznej Puszczy. Nie wiedział czy wróci, czy też raczej nie. Chciał być po prostu wolny. Nawet jeśli byłaby to zaledwie chwila wolności. Nawet gdyby potem mieli go złapać i wcisnąć z powrotem do klatki. Uśmiechnął się lekko i odwrócił, by zacząć nowy rozdział w swym własnym życiu. 


Thranduil x Aranthir [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz