Rozdział 7

143 8 2
                                    

Minął tydzień odkąd Aranthir opuścił Mroczną Puszczę. Niektóre z elfów zaczęły myśleć o nim jak o zdrajcy, który jest blisko zniszczenia królestwa. Reszta starała się ignorować fakt, że miał przy sobie dwa smocze jaja. A Thranduil? Nie mógł uwierzyć, że to wszystko się zdarzyło. Był władcą, powinien sprawić, by wszystkie elfy były bezpieczne. Tylko z drugiej strony... Nigdy nie przypuszczał, że Aranthir oszaleje do tego stopnia, że zacznie zajmować się smokiem. Przejmował się tym elfem... tym głupim, idiotycznym elfem! W jednej chwili wszystko rozpadło się na kawałki. Bolało jak diabli. Jednakże pomimo to, król wiedział, że nie może pozwolić innym dowiedzieć się, co chodzi mu po głowie. Nikt się o tym nie dowie. Nie mają do tego powodu. Thranduil wszedł do komnat jego starego przyjaciela. Wszystko wyglądało tak, jakby wyszedł stąd kilka minut temu... ale tak nie było. Westchnął cicho i usiadł na łóżku. Nawet przebywanie w tym pokoju było dziwne. Kilka tygodni temu prawdopodobnie by się tutaj tulili, ale teraz... Teraz nic nie jest takie samo. Blondyn bardzo się o niego niepokoił. Nie chciał tego wszystkiego. Nigdy tego nie chciał. Jedyne czego chciał, to życie z nim. Tylko z nim. Może to nie było dość. Może gdyby pozwolił mu zostawić smoki... Może gdyby nigdy nie wysłał go do tego cholernego lasu... Może wszystko byłoby dobrze?

Nagle usłyszał czyjeś kroki. Przez kilka sekund myślał, że może Aranthir wrócił. Nadzieja wypełniła jego serce, miał nadzieję że to prawda. Mógł wyobrazić sobie, jak wchodzi z tym samym, nieśmiałym uśmiechem, jak wtedy, kiedy pierwszy raz się spotkali. Sposób, w jaki jego włosy wyglądały. Sposób, w jaki jego oczy lśniły radością. Sposób, w jaki wymawiał jego imię, kiedy się przedstawiali. Ale to nie był on. To był strażnik. Widać było, że jest zdziwiony obecnością króla. 

- Mój królu - powiedział, kłaniając się szybko.

- Czy coś się stało? - starał się brzmieć spokojnie, był jednakże pewien, że tak nie jest. 

- Ach, tak. Znaleźliśmy kolejną grupę pająków, na południu naszych granic. Ich przywódcą jest ten, którego zgubiliśmy ostatnim razem. Wydaje się być ostrożny w sprawie przekraczania granicy. Niektórzy z naszych szpiegów je widzieli. Być może czekają na dobry moment by uderzyć.

Dobrzy Valarowie, nie teraz...

- Nie atakujcie ich. Jeżeli chcą uderzyć, zrobią to. Poczekamy. A kiedy uderzą zrobimy to samo. 

Był nerwowy ze względu na tę sytuację. To nie był pierwszy raz, kiedy te pająki próbowały przejąć królestwo. Wiedział, że to tylko grupka. Ale co jeśli będzie ich więcej?

Zauważył, że strażnik jest bliski wyjścia z pomieszczenia, więc wstał by go powstrzymać.

- Jeszcze jedno - powiedział szybko.

Strażnik spojrzał na niego jeszcze raz.

- O co chodzi?

- Musisz zorganizować jeszcze kilka patroli na dzisiaj. Trzy elfy na patrol powinny wystarczyć. Wyślij każdą grupę w inną stronę.

- Jak sobie życzysz, panie - pokiwał głową, zawahał się jednakże. - Czy mogę jednak zapytać, dlaczego chcesz żeby patrolowali las? 

Thranduil stał tak przez kilka minut. Starał się znaleźć dobre słowa, by to powiedzieć.

- Ja... Ja chcę żebyście poszukali Aranthir'a. Jeżeli go znajdziecie, przyprowadźcie go do mnie. Musi być żywy. Jeżeli będzie miał ze sobą jaja... Możecie też je przynieść. Jeżeli się wykluły... - nie skończył. Nie mógł. Coś w jego gardle sprawiło, że nie mógł tego zrobić.

Strażnik znów pokiwał głową, ukłonił się i wyszedł. Thranduil poczuł nagle silną chęć, by również wyjść. Tak też zrobił, rozmyślając, czy aby go znajdą. Naprawdę miał nadzieję, że wróci z własnej woli. Wiedział jednakże, że prawdopodobnie nie miało się to zdarzyć.

------------------------------------------------------------------------------------------------

Aranthir patrzył zdumiony na jaja. Zaczęły się lekko poruszać około godziny temu. Oba miały lekkie pęknięcia. Nie mógł uwierzyć w to, jak szybko się wykluwają! Był bardzo ciekawy tego, jak będą wyglądać, oraz jak będą się wobec niego zachowywać. Albo raczej, jak on będzie się zachowywać wobec nich? To było coś zupełnie nowego dla brązowo-włosego elfa. Może był zbyt wściekły by pomyśleć o tym, co powiedział mu Thranduil?

Chciał żebyś zabił smoki!

Ale może mogłem go powstrzymać?

Jesteś ślepy? On próbuje bawić się twoimi uczuciami! Próbuje sprawić, byś zostawił jaja! TWOJE jaja!

STOP!

Nagłe trzaśnięcie wyrwało co z jego myśli. Spojrzał na jaja, i zobaczył dwa, małe stworzenia patrzące na niego ze skorupek jaj. Jedno z nich miało ciemno niebieskie łuski, i dwa, szare rogi na głowie. Drugie było prawie całkowicie białe, z kilkoma czarnymi znakami na swoim puszystym ciele. Dwie pary oczu o zupełnie innych kolorach wpatrywały się w niego, jedna para pomarańczowa, druga niebieska. Aranthir był w szoku. Nigdy wcześniej nie widział smoka. Ciemno niebieski smok wyszedł ze swojego jaja. Miał ostre skrzydła, jeszcze nie umożliwiające mu lotu. Elf mógł łatwo spostrzec, że ciemniejszy smok był samcem, biały zaś samicą. Powoli zmniejszył dystans pomiędzy sobą a smokiem, sprawiając, że ten zaczął syczeć. Machnął ogonem, starając się odstraszyć to dziwne, nieznane stworzenie. Jego siostra ziewnęła cicho i wstała, próbując zbadać świat na własną rękę. Elf zaśmiał się. Oboje wydawali się dobrze ze sobą dogadywać, jednakże to samiec był tym, który chciał rządzić. 

- Aernoth - powiedział to, zanim do końca o tym pomyślał. 

Smok przestał syczeć i spojrzał na niego. Wyglądał na zdziwionego.

- Podoba ci się, mały? - zapytał.

Biały smok podszedł bliżej. Wyglądała na zainteresowaną wszystkim, jednakże przede wszystkim Aranthir'em. Pogłaskał ją lekko po głowie. Uśmiechnęła się, pochylając się bliżej do niego. Pomyślał o swojej zmarłej żonie.

- Mihrim... - powiedział znowu, przez co mały smok wskoczył mu na kolana. 

Wiedział, że to nie są jakieś zwierzaki. Nie mógł jednakże powstrzymać się przed myśleniem o nich jak o swoich nowych dzieciach. 

Thranduil x Aranthir [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz