Rozdział 5 - Dom obarczony problemami

8.5K 571 92
                                    


Trawa. Jego palce wczepiły się mocno w coś materialnego. Był oszołomiony po kolejnej długiej podróży. Podróży przez czas, której rozpaczliwie nie chciał odbyć. To bolało bardziej niż wszystko inne z czym miał do czynienia.

— Co my tu mamy?

Salir Cobre, znany również jako Harry Potter albo chłopiec-który-przeżył, poderwał gwałtownie głowę, co przeczyło jego znużeniu, i stanął twarzą w twarz z nikim innym niż Lucjuszem Malfoy'em. Hogwart wznosił się za mężczyzną w całym swoim majestatycznym pięknie. Osmalone miejsca na murach były jedynym śladem po wojnie, z której Harry został wykluczony.

— Zgubiłeś się, chłopcze? — Lucjusz uśmiechnął się szyderczo.

Salirowi zajęło chwilę uświadomienie sobie, że z długimi włosami i z czarem odwracającym uwagę od jego blizny, Lucjusz nie miał pojęcia kim on jest.

Lucjusz warknął, gdy jego cierpliwość się skończyła, i wskazał różdżką na chłopaka.

— Wstawaj. Idziemy. Nie jestem w nastroju, by marnować czas na głupiego niemowę. Spotkasz się z moim Panem.

Salir wstał i pozwolił, by Lucjusz, mierząc w niego różdżką, zaprowadził go do zamku. Widząc, że Hogwart upadł, czuł się lekko zaskoczony, ale dziwnie obojętny.

Czy zmieniłem się tak bardzo, że nawet nie dbam o miejsce, które kiedyś nazywałem domem? — zastanawiał się, gdy Lucjusz stanął przed drewnianymi drzwiami. Śmierciożerca zapukał, wciąż kierując różdżkę w stronę więźnia.

— Czego?! — Voldemort krzyknął przez zamknięte drzwi. Dla Salira brzmiał on na poważnie zestresowanego i na krawędzi załamania. Doświadczenie chłopaka mówiło mu, że nie jest to dobry czas na niepokojenie Mrocznego Czarodzieja.

Wydawało się, że Lucjusz ma co do tego inne zdanie. A może po prostu go to nie obchodziło.

— Mój Panie, nieznany chłopak pojawił się na zewnątrz. Pomyślałem, że zechcesz go zobaczyć.

Drzwi otworzyły się z kliknięciem.

— Wejdź, zatem. — Salir uśmiechnął się, słysząc w słowach Voldemorta kontrolowany gniew.

Lucjusz zmusił Salira, by ten wszedł przed nim. Nastolatek trzymał opuszczoną głowę.

— To jest ten chłopak, mój Panie.

Było słychać trzask szkła, gdy Voldemort wstał gwałtownie. W jego szkarłatnych oczach widoczny był szok, który nie pasował to postaci czarodzieja.

— Merlinie... To nie może być...

Salir spojrzał w oczy potwora, w którym zakochał się w poprzednim życiu. Jego szmaragdowe oczy błyszczały z rozbawienia.

— Och, nie. Mam nadzieję, że tak nie jest. Gdybym naprawdę był sobą, ty tez musiałbyś być sobą, a przecież obaj tego nie chcemy.

Ku wielkiemu zaskoczeniu Lucjusza i radości Salira, władca Czarodziejskiego Świata roześmiał się z chamstwa chłopca.

— Mój Panie? — zapytał ostrożnie Lucjusz, jakby rozmawiał z szaleńcem, co było w pewnym sensie prawdą.

Voldemort uspokoił się szybko.

— Możesz odejść, Lucjuszu.

— Tak, Panie. — Malfoy, wściekając się w milczeniu, ukłonił się i opuścił komnatę.

Tak szybko jak masywne drzwi zamknęły się i zablokowały automatycznie, Voldemort rzucił zaklęcie wyciszające i zwrócił się do Salira, który uśmiechał się delikatnie.

SalirOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz