Rozdział 7

3.6K 290 15
                                    

          Święta, święta i po świętach... Przecudowny czas, spędzony w gronie najbliższych! Tego roku, krewni spod Szczecina oraz Łodzi spędzili je u nas. Zwykle to my jeździmy do nich. Uwielbiam rodzinne Wigilie i mocno wierzę w moc świąt Bożego Narodzenia. Szkoda, że tym razem brakuje jednej osoby, z którą świętowanie miało jeszcze większą moc...

          Trzydziesty pierwszy dzień grudnia... Nigdzie nie spędzam sylwestra. Nie mam z kim? Nie wiem. Nie lubię hucznych zabaw. Zawsze spędzałam sylwestra wspólnie z Nadią. Teraz pozostał mi tylko dom. Nie jestem z tego powodu smutna. Wręcz przeciwnie. Wolę zacisze swojego domu, pokoju, niż zbyt głośną muzykę (do tego w ogóle nie w moim guście) i obserwowanie jak ludzie na imprezie po kolei zaliczają zgony. Godzina dwudziesta. Po wspólnie zjedzonej kolacji sylwestrowej, poszłam na górę do swojego pokoju. Podeszłam do szafki i wyjęłam techniczny blok A3. Tak, taki format zażyczyła sobie pani Beata. Siadłam przy biurku i wzięłam zestaw ołówków, które tatuś sprezentował mi na święta. Zabrałam się do rysowania portretów. O dziwo nie zrobiłam tego wcześniej, a zamierzałam uczynić to od razu po tym jak dostałam wszystkie informacje.  Zamiast tego, codziennie wypełniałam po jednej stronie pewnego zeszytu. Zeszytu, w którym zamieściłam kawałek swojej duszy. Zeszytu, z niezwykłą i intymną zawartością, o który ona mnie poprosiła. Setki liter składających się na słowa, które razem tworzą opis, przedstawiają uczucia, zarówno te niepewne, trudne do pojęcia jak i pozytywne, w zbiorze zaledwie 29 wierszy.

Odpaliłam komputer i wpisałam podane na kartce adresy do stron, w których znajdują się zdjęcia dyktatorów wybrane przez nauczycielkę. To nie będzie trudne. Niestety, po dwóch godzinach i trzeciej próbie odzwierciedlenia Hitlera, całkowicie zmieniłam zdanie. Zostawiłam Führera i postanowiłam, że zostawię go sobie na koniec. Gdy wszyscy świętowali nadejście nowego roku, ja akurat kończyłam włosy Stalina. Wspaniale wręcz. Po kilku dobrych godzinach naprawdę ciężkiej i wyczerpującej pracy, niemrawo pozbierałam te 3 portrety i z półprzymkniętymi oczyma włożyłam je do teczki. Nie zapomniałam również o zeszycie. Byłam tak zmęczona i stwierdziłam, że umyję się jutro rano. Nie miałam siły na nic. 

***

          Widziałam jasną, złotowłosą postać ze śnieżnobiałymi skrzydłami. Był to anioł. Drobny, niczym porcelanowa figurka. Stała kilkadziesiąt metrów ode mnie. Odwróciła głowę. Teraz wiem kim ona jest! 

Zobaczyła moją postać i bez namysłu niczym spłoszone, dzikie zwierze, rzuciła się przepaść nad którą stała. Momentalnie zerwałam się i zaczęłam biec w stronę tej przepaści. O dziwo, po kilku minutach biegu straciłam wszystkie siły. Nie mogłam oddychać. Przystanęłam. Usłyszałam szelest, odwróciłam głowę.

-Poczekaj!! -w moją stronę biegła tak dobrze mi znana szarooka kobieta! - Nie skacz!!

Nie posłuchałam jej i rzuciłam się w przepaść. Tam, gdzie ostatni raz ujrzałam mojego blondwłosego anioła. Leciałam długo, lecz wolno i z pewną lekkością. Po drodze mijałam dużo również wolno opadających piór. Białych, anielskich piór. Dostrzegam ją, jestem co raz bliżej. Ona także mnie zauważa, do oczu napływają jej łzy. Wyciąga do mnie ręce.

-Proszę!! Złap mnie! - krzyczała głośno.

Wciągnęłam swoją dłoń jak tylko najdalej potrafiłam. Byłam już naprawdę blisko, ponieważ nasze palce już się dotykały. Jeszcze tylko odrobina. Udało mi się. Złapałam mojego anioła za rękę. Grawitacja była mniejsza niż ta na Ziemi, dlatego leciałyśmy wolno. Użyłam troszkę siły i przyciągnęłam niebieskooką do siebie, niczym tancerz swoją partnerkę. Spojrzała mi głęboko w oczy. Nic się nie zmieniła. Nadal była bardzo delikatna, krucha, a jej twarzyczka przypominała twarz porcelanowej laleczki. Ciało mej anielicy jaśniało wśród ogarniającej nas z każdej strony ciemności.

NieosiągalnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz