Spojrzenie Pierwsze

423 34 4
                                    



   – ... a tu masz resztę.

   Usłyszałam szczęk zamykanej kasy. Wyciągnęłam rękę przed siebie. Poczułam lekki ruch powietrza. Przesunęłam otwartą dłoń w lewo. Potem w prawo, cofnęłam i znowu wysunęłam uważnie śledząc ruchy sprzedawcy. Znowu się ze mną bawił w chowanego. Zdenerwowana poprawiłam ciemne okulary na nosie.

   – Nie drażnij się ze mną – warknęłam.

   – Ale jak ty to robisz? Przecież jesteś... – Przerwało mu głuche pacnięcie. – No co? W końcu ona nic nie... – Drugie uderzenie, tym razem zdecydowanie mocniejsze.

   – Wybacz temu starcowi – odezwała się z przyganą właścicielka kawiarni. Byłam w stanie wyczuć, że patrzy na swojego męża z wyrzutem. – Nie ma za grosz taktu. Nie mam pojęcia czemu jeszcze się nie rozwiodłam z takim osłem.

   – Ale ja wiem – wtrącił się mężczyzna. Wyczułam uśmiech w jego głosie prawie tak samo ciepły jak pogoda na zewnątrz. Odwrócił się w stronę żony i chcąc ją udobruchać objął ramieniem.

   – Och, przestańże już – zganiła go.

   – Nigdy.

   – Już dobrze, dobrze. – Pogładziła go po dłoni i westchnęła zrezygnowana.

   Schowałam resztę do kieszeni. Pustą dłonią sunęłam po ladzie szukając papierowego kubka. Delikatnie stukałam opuszkami palców po zimnym wiśniowym drewnie, ale niewiele mi to pomogło.

   – Tutaj, księżniczko – sprzedawca podsunął ciepły kubek tuż pod moje ostrożne palce. Uśmiechnęłam się w stronę, z której dobiegał jego głos i położyłam dłoń na pysku psa, który cały czas czekał przy mojej nodze, tym samym dając mu znak do wyjścia.

   Mimo trzydziestostopniowego upału miło było poczuć ciepło herbaty. Była to jedna z niewielu rzeczy, która pozwalała mi poczuć się normalnie wśród normalnych ludzi. Pochyliłam lekko głowę by nikt, nawet przypadkiem, nie był w stanie spojrzeć mi w oczy. Podsunęłam kubek do ust i rozkoszowałam się zapachem herbaty z jaśminem. Wszystko zniknęło. Moje zmysły się wyłączyły. Przestały ganiać za każdym najmniejszym ruchem czy odgłosem. Mogłam skupić się na jednej rzeczy.

   Lekka woń hibiskusa pozwoliła mi przenieść się do Chengdu – miasta katemii. Owoce goji odrywały mnie od Chin i zabierały w głąb tropikalnej Tajlandii, gdzie podziwiałam jak spokojnie dojrzewają otoczone drobnymi listkami. Patrzyłam na powolny proces suszenia zielonej herbaty. Byłam transportowana w wielkich skrzyniach do innych zakątków świata by każdy mógł zaznać chwili relaksu za pomocą smaku kilku składników. Znalazłam się w kawiarni, gdzie przypatrywałam się procesowi parzenia. Wszystko było ważne. Temperatura, czas, ilość. Zaburzenie którejkolwiek z tych rzeczy mogło zbrukać smak drogiej i cennej herbaty.

   Odetchnęłam głęboko jeszcze raz. Było w niej coś jeszcze. Coś co skutecznie odwracało moją uwagę od podstawowych zapachów. Wanilia? Nie, było zbyt gorzkie jak na wanilię. Wiórki kokosowe? To na pewno nie one. Coś delikatniejszego, bardziej zmysłowego i prostego. Jak skórka pomarańczy, ale ani trochę cytrusowego.

   Pies zatrzymał się nagle. Moja ręka zsunęła się z tyłu jego głowy na czubek samego nosa. Zwierzę polizało moje palce swoim szorstkim językiem i zapiszczało potulnie. Poklepałam je po głowie i nacisnęłam na przycisk przy światłach. No tak, jesteśmy przed przejściem dla pieszych. Kiedy czekałam na zmianę światła moją uwagę przyciągnęło zbiegowisko pod jakimś ulicznym straganikiem. Odwróciłam lekko głowę w tamtą stronę próbując wywnioskować czy jest to coś niebezpiecznego. Dokoła pachniało kwiatami. Tulipanami, fiołkami, lawendą, liliami. Każdy oddzielnie był cudowny i przyciągający, ale wszystkie razem tworzyły ciężki odór wiszący w stojącym letnim powietrzu. Wyczułam też słaby, ledwo przebijający się przez inne, zapach czegoś podobnego do tajemniczego składniku herbaty. Chciałam podejść, ale w momencie, w którym zrobiłam pierwszy krok, światła zaczęły głośno i nieznośnie piszczeć. Pies ruszył przed siebie, a ja za nim zapominając o ulicznej kwiaciarni.

Nie muszę widziećOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz