Spojrzenie Dziewiąte

142 21 4
                                    

   - Mówiłam ci, żebyś nie przyjeżdżał.

   - Wiem, ale nie chciałem, żebyś przez moje wczorajsze wygłupy straciła dzień w stajni.

   - Myślę, że znalazłabym jakiś sposób, żeby dostać się do stajni bez twojej pomocy.

   - Chciałem mieć pewność, że na pewno dziś będziesz.

   Spuściłem głowę i zacząłem przyglądać się swoim wypolerowanym jeździeckim butom. Nie mogłem dłużej znieść jej przenikliwego wzroku. Oczy miała piękne. Za każdym razem, gdy je widziałem zapierały mi dech w piersiach. Za każdym razem sprawiały też, że czułem się niekomfortowo i musiałem odwrócić wzrok.

   - Czemu? - Przechyliła głowę na bok, przywodząc mi tym na myśl ciekawskiego szczeniaka. Uśmiechnąłem się w duchu na to porównanie.

   - Potrzebuję twojej pomocy - przyznałem.

   Myślała przez chwilę, stała przy tym nieruchomo. Kazała mi poczekać na zewnątrz, a sama wróciła do domu zostawiając lekko uchylone drzwi. Oparłem się plecami o framugę drzwi frontowych i czekałem na Saudę.

   Było okropnie gorąco, a jeszcze nie było południa. Czułem, jak się pocę. Miałem wrażenie, że topnieję i paruję jednocześnie. Nienawidziłem upałów. Były męczące i przyprawiały o bóle głowy. Zacząłem się zastanawiać czy wziąłem cały sprzęt jeździecki, jak planowałem. Prawdopodobnie zapomniałem o czarnej wodzy. Najwyżej będę musiał ją pożyczyć od jednego z jeźdźców.

   Nagle coś zaczęło za mną głośno warczeć. Oderwałem się od framugi jak oparzony i prawie spadłem ze schodków, prowadzących na ganek, do niewielkiego ogródka. Przede mną stał ogromny pies, szczerzący groźnie zęby w moją stronę. Oblał mnie zimny pot. Jego kły wydały mi się przerośnięte i ostre. Warczał jeszcze głośniej, a sierść na jego karku się nastroszyła.

   - Spokojnie, piesku, spokojnie. Nie robię nic złego - zacząłem mówić piskliwym głosem.

   Zwierzę podchodziło coraz bliżej mnie. Bardzo się przy tym śliniło. Całe szczęście Sauda wyszła z domu.

   - Stendhal? Co ty robisz? - Dziewczyna złapała psa za obrożę i wciągnęła do domu. Zamknęła za sobą drzwi. Oboje się wzdrygnęliśmy na głośne szczekanie psa i drapanie pazurami o podłogę. - Przepraszam, na ogół się tak nie zachowuje. Właściwie to jeszcze nigdy go takiego nie widziałam.

   - Nie wszystkim przypadam do gustu.

   Wziąłem od niej jej torbę sportową i złapałem za rękę. Otworzyłem przed nią drzwi do mojego auta i pomogłem wsiąść, po czym schowałem torbę do bagażnika. Wsiadłem od strony kierowcy i włączyłem silnik, wdzięczny za klimatyzację.

   - Co tak ładnie pachnie? - spytała.

   Przyciszyłem radio.

   - Kupiłem nam po koktajlu czekoladowym i pączki z lukrem.

   - Aż tak bardzo chcesz przeprosić za wczoraj?

   Sięgnęła niepewnie w stronę plastikowego kubka. Ujęła słomkę wargami, a ja nie mogłem oderwać wzroku od jej ust. Całe szczęście droga była pusta i mogłem sobie pozwolić na podziwianie jej trochę dłużej.

   - Bardzo dobry - pochwaliła koktajl.

   Sięgnąłem ręką na tylne siedzenie i podałem jej pudełko z pączkami.

   - Częstuj się, powinny być jeszcze ciepłe.

   Patrzyłem, jak wgryza się w puszyste cisto. Lukier przykleił się do jej górnej wargi. Zapragnąłem go zlizać i sprawdzić czy jej usta są tak słodkie, na jakie wyglądają. Zamiast tego zacisnąłem dłonie na kierownicy. Starałem skupić się na prowadzeniu, ale kiepsko mi to wychodziło. Sauda cały czas mnie skutecznie rozpraszała.

Nie muszę widziećOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz