*następny dzień
W nocy wreszcie się wyspałyśmy. Dzisiaj nie chciało nam się wstawać, ale obudził nas Harken ze swoją trąbką, na której nie umie grać. Niech się lepiej idzie uczyć, a nie od samego rana pękają nam bębenki. Teraz więzienie zamieniło się w wojsko. Spojrzałam na zegarek, była 5:20. Zabrali nas na podwórko. Musiałyśmy biegać przez 30 minut dookoła szkoły. Czy oni chcą nas pozbawić ubrań, poprzez nasz pot? Jakie to głupie. Po powrocie do szkoły zaczęłyśmy wyciągać słodycze. Ale w tym samym momencie przeszkodziła nam pani kucharka. Szybko schowałyśmy jedzenie w obawie przed późniejszą głodówką. Pani Beatka trzymała jedną tacę, którą położyła przede mną. Za nią weszła reszta kucharek. Pani Kasia, Jola, Marzena, Marysia i Klaudia. Wszystkie trzymały po dwie tace. Położyły je przed każdą z moich koleżanek. Kiedy wyszły, w tym samym czasie podniosłyśmy nakrywki, które były na tacach. Nie dowierzałyśmy własnym oczom. Dostałyśmy śniadanie. 2 parówki, tosty z serem żółtym i herbata. Zjadłyśmy ze smakiem aż się uszy trzęsły. I to nie tylko dlatego, że byłyśmy bardzo głodne, to było też pyszne. Jest takie przysłowie : "Gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść", w naszej szkole jest sześć kucharek, ale w tym wypadku było co jeść.
*6:30 rano
Przyszedł Harken. Powiedział, że to miejsce to wojsko, więzienie i wypoczynek w jednym. W skrócie WWW.*2 miesiące później
Polubiłam WWW, zwłaszcza czwartki, wychodziliśmy na basen żeby trochę się wyluzować. Czasem były organizowane wyjazdy np. nad morze. We wtorki, każda z dziewczyn dostawała po 50zł. Potem jechałyśmy do najbliższego centrum handlowego na zakupy. Te pieniądze mogłyśmy wydać jak chcemy. Na jedzenie, ubrania, zabawki, ale nigdy nie mogłyśmy przechowywać tych pieniędzy z ostatnich zakupów.
Dzisiejszego dnia nic nie robiłyśmy, prawie wogle nikt do nas nie przychodził. Jadłyśmy tylko swoje jedzenie i zabawiałyśmy się same. Jedną z dziewczyn. Maja przypomniała sobie o słowach pani dyrektor. Mówila, że pomoc przybędzie, i to już niedługo. Najszybciej za trzy dni. Minęły ok.3 miesiące a tu zero ratunku. Skoro nadal nikt nie przyszedł nam z pomocą to pewnie i już nie przyjdzie. Byłyśmy wściekłe, że pani Kierysz (dyraktorka) dała nam dobrą nadzieję, której nie spęniła. Tak samo jak ten dzień, mijały kolejne dni i kolejne tygodnie. Aż w końcu wyczerpał nam się zapas żywności. Ponieważ obawiałyśmy się, że ten czas potrwa jeszcze dłużej i że możemy umrzeć z głodu, próbowałyśmy opracować ucieczkę. .../Ania