Rozdział VII

85 11 0
                                    

"Oni rzeczywiście uważają nas za bogów. Czy można ich jednak za to winić?"

Ona!

Była równie piękna, jak chwili, gdy ujrzałam ją po raz pierwszy. Było to podczas przyjęcia urodzinowego córki Nadzorczyni. Velvet Remedy przyszła wtedy, żeby zaśpiewać jej oszałamiającą wersję piosenki "Sto Lat". Zazdrościłam potem tej klaczce przez długie tygodnie.

Właściwie, to była nawet piękniejsza, niż gdy widziałam ją ostatnim razem. Podążyłam za nią na pustkowia. Gdy zobaczyłam ją na tle zardzewiałego metalu, starego drewna, plam krwi i alkoholu, a jej piosenka rozbrzmiewała czysto i majestatycznie wśród zgiełku tych łajdaków, zaparło mi dech w piersiach.

Moje serce trzepotało niczym motyl uwięziony w słoiku. Część mnie chciała biec do niej. Część mnie, mniejsza, lecz stanowcza chciała być na nią wściekła, chciała obwiniać ja za wciągnięcie mnie w to wszystko; nie miało znaczenia, że jedynym kucykiem, który zmusił mnie do opuszczenia Stajni, byłam ja sama.

Spojrzałam w kierunku patrolujących strażników. Nawet, jeśli nie patrzyli w moim kierunku, to za kilka chwil nie będą w stanie mnie przeoczyć. Podążanie za pragnieniem mojego serca odpadało. Zamiast tego wycofałam się cichaczem, wracając tą samą drogą, którą tu się dostałam

Mój plan uległ lekkiej zmianie. Teraz najważniejsze było uwolnienie Velvet Remedy z niewoli. Oczywiście, kucyki w klatkach były dla mnie tak samo ważne, ale ta sytuacja miała wymiar osobisty. Moją głowę zaprzątała myśl o tym, jak będzie szczęśliwa, gdy mnie ujrzy.

Kiedy tylko wyszłam na zewnątrz, zorientowałam się, że mam kłopoty. Wielu łowców niewolników z latarniami na żerdziach przymocowanych do grzbietów stało przy ciele tego drania z miotaczem ognia, którego załatwiłam. Owoce moich działań nie zamierzały pozostać niezauważone lub zignorowane. Czterech najlżej uzbrojonych odwróciło się i pobiegło w kierunku głównej stodoły. Przylgnęłam do ściany. Zaraz podniosą alarm!

W burzy zabrzmiał pojedynczy strzał — kucyk na czele upadł, zraniony dwoma pociskami. Dwóch z nich zatrzymało się, ślizgając się w błocie, i skoczyła w poszukiwaniu osłony, rozglądając się w poszukiwaniu napastnika. Trzeci pobiegł dalej. Prawie udało mu się dotrzeć do stodoły — był na tyle blisko, że drzwi zostały zachlapane czerwienią, gdy dosięgły go kule Calamity'ego.

Większość z czwórki ciężej uzbrojonych łowców niewolników zauważyła Calamity'ego podczas ostatniego przelotu i zaczęła strzelać w jego kierunku. Ale pegaz był szybki, oświetlenie było kiepskie... a umiejętności strzeleckie łowców niewolników tej nocy nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Nie byłam zaskoczona, gdy ku memu zadowoleniu, grad pocisków wystrzelonych w kierunku Calamity'ego całkowicie ominął mojego towarzysza.

Jednakże teraz ta czwórka współpracowała, osłaniając się wzajemnie podczas odwrotu w kierunku stodoły, nie pozwalając Calamity'emu na bezpieczny atak pod jakimkolwiek kątem. Szybko przemknęłam po kładce w kierunku jednego z na wpół zawalonych drewnianych budynków otaczających megastodołę, trzymając przeładowaną strzelbę bojową w pogotowiu. Drzwi były zamknięte.

Działając w pośpiechu, rozsypałam kilka spinek i niemalże upuściłam śrubokręt. Zamek był uporczywy i trudny, a każda porażka sprawiała, że stawałam się coraz bardziej nerwowa. Marzyłam o kolejnym Mint-alu, najlepiej w wariancie Imprezowym.

Spinka pękła.

Za moimi plecami, dźwięki dochodzące z głównej stodoły uległy diametralnej zmianie. Śpiew ustał. A pijackie wrzaski zostały zastąpione przez rozkazujące okrzyki.

Gorączkowo wyciągnęłam kolejną spinkę i spróbowałam ponownie. Usłyszałam otwierające się z rozmachem drzwi stodoły oraz żądnych mordu łowców niewolników wybiegających w ulewę. Usłyszałam krzyki żądne krwi, gwałtu i śmierci –— świadomość, że cały ów jad i nienawiść skierowane były w moim kierunku była niczym cios w brzuch. Gdyby ci łowcy niewolników mnie schwytali, żałowałabym, że nie jestem martwa.

Fallout: EquestriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz