Agnes Carter

281 29 3
                                    

*sama miałam ciarki, czytając to drugi raz...*

Zawsze pałaliście miłością do małych dzieci? Bawiliście się z nimi nie używając krzyku? Nie doprowadzały was te małe stwory do chęci zabicia ich? Czy nie doprowadzały do obłędu? Może was nie, ale Agnes tak.

Kobieta w średnim wieku. Piękna, jak na swoje lata, długie blond włosy sięgały do połowy pleców, a duże brązowe oczy podkreślały szczupłą twarz. Pociągała wielu mężczyzn, nie jeden jej uległ, więc mogła się pochwalić długą listą "złamanych serc".

Pewnego dnia na swojej drodze spotkała przystojnego i bogatego mężczyznę. Zaczęli razem prowadzić bujne życie towarzyskie, jednak jej plany na przyszłość zepsuł bachor, który był ukrywany przez jej ukochanego. Nie powiedział jej, że już miał żonę, ale zginęła w wypadku samochodowym i wtedy to on opiekował się 4-letnią blondyneczką.

Agnes próbowała nie chodzić tą samą drogą, co dziewczynka, bo swoją głupią twarzyczką doprowadzała Carter do bólu głowy. Kobieta zamykała się w swoim pokoju, pod pretekstem pracy i leżała w ciemnym pomieszczeniu, nie dopuszczając do siebie ani grama światła, szczelnie zasuwając żaluzje. Jadła coraz mniej, zażywając tabletki nasenne, popijając alkoholem.

Leżąc w łóżku, słyszała narzekania małej dziewczynki i wzdychania służącej, która się nią opiekowała i nie dawała rady jej upilnować. Jej narzeczony pragnął jej pomóc z lękiem przed małą dziewczynką, ale ona była oporna względem tego i błagała go tylko o to, aby ten bachor w końcu się zamknął.

Dnia 14 listopada 2002 panowała mroźna jesień. Wiał mocny wiatr, a z nieba nie przestawał padać deszcz, wprowadzając mieszkańców w jeszcze gorsze samopoczucia. Bóle głowy Agnes nasilały się, a ona nie mogła sobie z tym poradzić i wyżywała się na wszystkich. Dwa dni wcześniej, na oczach służącej, bardzo mocno popchnęła dziewczynkę na ścianę, za to że na nią spojrzała, chociaż Agnes dała jej wyraźne ostrzeżenie żeby tego nie robiła.

Owego 14 listopada, Agnes Carter była już wyczerpana, nie mogła dłużej siedzieć cicho, chciała coś zrobić. Miała szczęście, bo tego dnia jej narzeczony wyjechał na tygodniową delegację, a z gosposią nie było problemu.

Z rana ubrała się ciepło, chowając do kieszeni bluzy mały pistolet USP, odkręcając tłumik. Wszyscy jeszcze spali, więc zeszła do piwnicy, odnajdując gruby sznur i łopatę. Zdesperowana wyszła na cichy ogródek za domem i w zacienionym oraz mało widocznym miejscu zaczęła wykopywać głęboki, ale nie szeroki, dół. 

Kiedy skończyła, słońce zaczęło dopiero wschodzić za ciemnymi, opadowymi chmurami. Wiedziała, że to nie jeszcze godzina pobudki domowników, więc obmyślała plan zrobienia tego cicho. 

W wąskim przedpokoju rozebrała się, rzucając na podłogę pobrudzone ciuchy i buty, nie zważając, że później te przedmioty mogą pełnić rolę dowodów zbrodni. Niewzruszona wspięła się po kilku stopniach schodów, prowadzących do małego pokoiku służącej. Delikatnie otworzyła drzwi, starając się aby nie zapiszczały i nie obudziły lokatorki tego pomieszczenia.

 W pokoju panował półmrok, ponieważ żaluzje automatyczne były doprowadzone tylko do połowy okna, rzucając blade promienie słoneczne na podłogę. Podeszła do kobiety, która była pogrążona w miłym śnie, sądząc po jej rozmarzonej minie. Kobieta w podeszłym wieku, niczego nie świadoma, spała dalej. Agnes wykorzystując przewagę, zabrała poduszkę spod jej głowy i położyła odwrotnie, kładąc ją na czole służki. Sprawnie wyjęła broń z kieszeni, nawet nie mrugając powiekami przyłożyła do materiału. Podnosząc ostatni raz poduszkę, spojrzała na kobietę i wystrzeliła pocisk, chroniąc, aby materiał i jego zawartość, dobrze wytłumił huk broni. Patrzyła, jak czerwona ciec rozlewa się po prześcieradle i tworzy ogromne plamy. Nie chciała więcej oglądać jej martwego ciała, więc wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. 

Szybko pobiegła do łazienki, starając się wyrzucić ze swego umysłu widok wlotu kuli dokładnie na czole ofiary. Stanęła przed lustrem i spojrzała na swoje żałosne odbicie. Obmyła ręce oraz twarz w zimnej wodzie, pozbywając się krwi zamordowanej.

Niepewna wyszła z toalety i skierowała się na wyższe piętro do pokoju małej blondyneczki. Powoli otworzyła drzwi, i tak wiedząc, że nie skrzypną. W pomieszczeniu górował odcień różu, który przyprawiał o mdłości. W małym łóżeczku z baldachimem leżała mała, niewinna dziewczynka, pogrążona w śnie, pewnie o lalkach Barbie. Agnes poczuła przypływ energii. Niemal podbiegła do 4-latki, wyciągając z drugiej kieszeni dwa sznury. Jej zachowanie można było określić psychicznym, ale jej następne działania przekonały śledczych, że kobieta była socjopatką - nie żałującą czynów, które robiła.

Zgrabnie unieruchomiła dziewczynkę sznurami, związała jej szczelnie nogi i ręce, aby nie mogła się wyrwać. W wyniku targania małym ciałkiem, blondyneczka się obudziła, ale zszokowana nic nie mogła powiedzieć. Dopiero, gdy Agnes znosiła ją po schodach, odezwała się cichutkim głosikiem, aby jej wybaczyła wszystkie narzekania i poprosiła ją o zapalenie jednej świeczki na grobie mamy, kiedy ona ją uśmierci. Kobieta jej nie słuchała, zaślepiona swoim gniewem, ale była zdziwiona, widząc że maleństwo się nie wierzga, tylko spokojnie leży na jej rękach.

Kiedy dotarła na plac, skierowała się do wykopanego dołu. Stojąc nad nim, ostatni raz spojrzała na spokojną dziewczynkę, która miała łzy w oczach, ale nie protestowała. Przez umysł Carter przebiegły złe wspomnienia z tą blondynką, więc agresywnie rzuciła ją do głębokiego dołu, słysząc tylko ciche piśniecie bólu i trzask - być może łamanej kości. 

Nie patrząc na "córkę", wyjęła z małego kopczyka łopatę, szepcząc ciche "do zobaczenia". Nałożyła na narzędzie grudę ziemi i sypnęła prosto na twarz dziewczynki, której substancja wpadła do buzi i oczu. Zszokowana próbowała się wierzgać, ale sznury ograniczały jej ruchy, a małe mięśnie nie pozwalały na większe. Opętana kobieta sypała kolejne łopaty ziemi do dołu, dopóki cieniutką warstwą nie zakryły ciała dziewczynki. Usiadła sobie na małym kopczyku, obserwując coraz wolniejsze ruchy maleństwa. Słyszała odgłos krztuszenia się spowodowany nadmierną ilością ziemi w buzi, która, jak i nos, nie doprowadzała tlenu do płuc. Kiedy usłyszała głośny świst, wiedziała, że to już koniec. Dla upewnienia zebrała trochę ziemi z jej twarzy, widząc białą twarz 4-letniego dziecka. Zakopana żywcem. 

Przestraszona Agnes szybko zrzuciła resztę ziemi do dołu i spocona uciekła na górę do swojego pokoju. Wzięła prysznic oraz kładąc się na łóżku, delektowała się ciszą, panującą w domu. Bez krzyków bachora i poleceń służącej. Jej błogosławiona cisza. Zalegała w łóżku do przyjazdu narzeczonego, który usłyszawszy wydarzenia sprzed kilku dni, wpadł w głęboką histerię. Nie był w stanie zadzwonić na policję, ale sąsiedzi, którzy usłyszeli głośne krzyki sami to zrobili. Mężczyzna zrozpaczony utratą jedynej, ukochanej córki i wiedzą, że chciał się związać z kobietą, która przyniosła do jego domu śmierć, sam się powiesił na prowizorycznym haku nad "żywym grobem" córeczki. Dwie śmierci w jednym miejscu.

Agnes Carter przyznała się bez wahania, że to ona zabiła z premedytacją starszą kobietę, pełniącą służbę gospodyni i córki swojego narzeczonego z pierwszego małżeństwa. Śledczy posiadali motyw, narzędzia, ale wypytywali się czy żałuje swojego czynu. Na każde pytanie tego rodzaju odpowiadała: "Nie, należało się im". Sąd skazał ją na dożywocie bez możliwości zwolnienia warunkowego. 


°Dlaczego zabijali?°Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz