Rozdział 9

97 5 0
                                    

Wciągu godziny chata wypełniła się ludźmi, tak że nie było już czym oddychać. Valerie czuła się jak podawane z rąk do rąk puste naczynie. Rodzina przeżywała żałobę osobno, oszołomiona. Było tak, jakby cały świat się zmienił, mimo że otoczenie - choć trudno w to uwierzyć - pozostało takie samo.
Poza tym, że kogoś z nich zabrakło, wszystko inne było takie jak zawsze. Sznurek przeciągnięty w poprzek izby uginał się pod ciężarem prania. Suchary schły na półce. Wszystkie
rzeczy wyglądały tak samo, jak je zostawili.
Suzette zajęła miejsce przy drzwiach, wyglądając na zewnątrz, gdyż nie mogła znieść tego, co było w środku.
Roziskrzony świeżo spadły śnieg wyglądał jak szkło.
Valerie zastanawiała się, czy matka jest rozczarowana tym, co jej teraz pozostało, gdy zabrakło piękniejszej, bardziej kochającej i posłuszniejszej z jej córek.
Po drugiej stronie izby Cesaire odchylił głowę do tyłu, pociągając łyk z flaszki. Stoicko znosił cierpienie, odmawiając pociechy nawet od Suzette. Valerie żałowała, że jest dla siebie taki surowy. Wydawało się, że czuje się odpowiedzialny za śmierć Lucie, za to, że nie ochronił córki.
Żałobnicy kręcili się po domu bez celu, wstrząśnięci.
Uprzejmie okazywali współczucie, wypowiadając te puste słowa, jakie wszyscy ludzie mówią rodzinom opłakującym bliskich.
- Jest teraz w lepszym miejscu.
- Jak to dobrze, że macie Valerie.
- Zawsze moglibyście mieć kolejne...
Claude i dziewczęta ubierali Lucie, obmywali ją delikatnie - jej twarz, dłonie - ale robiło im się słabo, gdy podnosili jej zbyt ciężkie kończyny. Okrywanie Lucie, dotykanie jej ciała,
upiększanie go kwiatami zdawały się czymś plugawym.
Valerie stała obok nich, lecz nie poruszała się ani nie odzywała. Jej przyjaciółki chciały jej pomóc, ale nie wiedziały jak. Niemal lękając się lodowatego ciężaru jej cierpienia,
zostawiły ją w spokoju.
Wieśniacy czuli, że powinni rozmawiać o Lucie, jednak co mieli mówić? Myśleli o niej i może to wystarczy. Siadali po kątach, rozmawiając speszonym szeptem, niezdolni w pełni skupić się na żałobie, gdyż nadciągająca noc przepełniała ich strachem. Krwawy księżyc wstanie tej nocy po raz drugi,
przynajmniej co do tego starsi byli zgodni. Mężczyźni spoglądali na swoje córki i zastanawiali się, kto może być
następny.
- Dla-a-aczego Wilk nas nienawidzi? - zapytał wreszcie Claude i przynajmniej ten jeden raz ludzie uciszyli się, kiedy przemówił.
Proste pytanie. A jednak nikt nie potrafił mu odpowiedzieć.
Roxanne odkaszlnęła; uprzejmy cichy odgłos wypełnił ciszę. Pukanie do drzwi rozproszyło napięcie.
- To Lazarowie! - Valerie jak przez sen usłyszała głos matki.
Wszystkie pozostałe dziewczęta podniosły wzrok, gdy wkroczyły trzy pokolenia rodziny - madame Lazar, jej owdowiały syn Adrien oraz jego własny syn, Henry. Rose posłała najmłodszemu nerwowy uśmiech, lecz Henry wpatrywał się tylko w Valerie. Nie odpowiedziała spojrzeniem, jej powieki nawet nie drgnęły. Odsunęła się tylko od niego, a on ukłonił się z szacunkiem i nie próbował się do niej zbliżać.
Wiedział, że dziewczyna bywa zamknięta w sobie.
Wyczuwając obecność Henry'ego oraz niezadowolenie swej matki ze sposobu, w jaki go potraktowała, Valerie miała ochotę oburzyć się na niego za to wszystko, ale stwierdziła, że nie potrafi. Jednak wiedziała, że w jego afekcie dla niej spory udział ma współczucie. Spojrzała na ojca, który skinął jej głową, zanim cofnęła się i schroniła na poddaszu, w łóżku, które dotąd dzieliła ze starszą siostrą.
Delikatnie dotykała bławatków, które kochająca piękno Lucie zawiesiła dla dekoracji po swojej stronie łóżka. Żal sprawiał, że Valerie czuła, jak gdyby jej skóra rozciągnęła się i stała za cienka. Miała wrażenie, że nie może nabrać dosyć powietrza, jakby jej płuca się skurczyły.
Madame Lazar podniosła dłoń, by przygładzić siwe włosy, jednocześnie taksując chatę wzrokiem pełnym dezaprobaty.
Była starą kobietą, która zapomniała, jak się zachować przy ludziach - co nikomu nie przeszkadzało, gdyż jej natrętny wzrok był dla większości zbyt krępujący. Nie podobało im się
też, jak pachnie. Krochmalem i czosnkiem.
- Tak mi przykro z powodu twojej straty - odezwała się do załamanej i otępiałej Suzette.
Adrien ruszył za nią, podchodząc, by uścisnąć dłoń Cesaire'owi. Wciąż był przystojnym mężczyzną, o lekko pobrużdżonej twarzy, co tylko dodawało jej charakteru.
- Lucie była dobrą dziewczyną - powiedział.
Czas przeszły wywołał wstrząs. Cesaire nie był na to gotowy. Miał zwyczaj gulgotać trunkiem w ustach, kiedy coś mu się nie podobało. Suzette z drugiej strony izby pokręciła do niego głową, a Cesaire wiedział, co to znaczy: „Odstaw szklanicę".
Claude, czy to pragnąc zainteresować madame Lazar, czy może w przypływie złośliwości, wykonał tuż za jej uchem swoją sztuczkę ze znikającą i pojawiającą się kartą tarota.
Odpędziła go ruchem ręki.
Karta i tak mignęła w powietrzu.
Próbując innej taktyki, kobieta wysoko podniosła filiżankę i udawała, że Claude nie istnieje.
Odwróciwszy się od sceny rozgrywającej się niżej, schowana we własnym łóżku Valerie wdychała zapach Lucie - woń owsa, ciepłego mleka i kogoś, komu mogła ufać.
Wiedziała, że zapach uleci, że straci nawet i to. Wydłubała sęk z sufitu, odkrywając wywiercony tam tajny schowek, i wyjęła gałązkę lawendy owiniętą w aksamit.
Przypomniała sobie czasy, gdy matka często zabierała ją i Lucie na długie spacery. Mijały pola, na których cienkie źdźbła kołysały się na wietrze w spokojnym rytmie. Później we trzy docierały na polanę, fioletową od lawendy.
Dziewczynki zbierały kwiaty, które Lucie gromadziła w swojej spódnicy, aż poobcierawszy sobie paluszki, z płaczem biegły do matki. Suzette zawsze pamiętała, żeby zabrać maść.
Wyrwana z rozmyślań Valerie znowu spojrzała na dół, na główną izbę domostwa. Czuła się dobrze w swojej zwykłej roli obserwatora, tu na górze, osobno. Głosy płynnie przemieszczały się, nasilając się i słabnąc. Twarze pojawiały się i znikały. Patrzyła na ludzi jakby na wskroś, nie mogąc uwierzyć, że są prawdziwi. Wieśniacy gadali jeden przez drugiego, ale nikt niczego nie powiedział. Valerie zatopiła się w monotonnym gwarze, pozwalając fali głosów przepływać obok.
Ciało jej siostry leżało poniżej nieruchome jak mebel.
Ludzie składali zwyczajową wizytę, kręcąc się wokół niego.
Uważali, że powinni spojrzeć na zwłoki, ale też czuli się wtedy jak podglądacze, a potem starali się prędko oddalić.
Suzette siedziała na niskim stołku obok paleniska. Valerie widziała, że przez długą chwilę patrzyła na Henry'ego. Jej matka zachowywała się w jego obecności nerwowo; zdawało się niemal, że pragnie go dla samej siebie.
Valerie leżała na boku, a sen ogarnął ją jak rzeka, unosząc i zabierając daleko stąd.
Obudziła się, przypominając sobie dawno minione zdarzenie, gdy Lucie wracała do domu o zmierzchu. Valerie udawała, że jest Wilkiem. Podkradła się za nią, warcząc, a następnie na nią skoczyła. To, co dla ich rodziców było sprawą życia i śmierci, dla dwóch małych dziewczynek było jedynie zabawą. Chociaż Valerie pocieszyła potem płaczącą siostrę, po jakimś czasie uzmysłowiła sobie, że jest w niej samej coś niszczycielskiego, a nawet drapieżnego. Później, od tej nocy, kiedy zginęła Flora, już nigdy więcej nie straszyła siostry.
Przez chwilę zadręczała się tym wspomnieniem, otwierając ranę tak, jak szczypałaby rozciętą skórę, żeby szybciej krwawiła. Valerie wyjrzała z poddasza. Lazarowie wciąż tkwili na dole, a jej przyjaciółki zdrzemnęły się na stoikach; ich rude, czarne i brązowe włosy kołysały się we śnie. Zobaczyła matkę siedzącą samotnie przy stole, łagodnie spoglądającą w górę, skąpaną w upiornym świetle pojedynczej
świecy.
Widząc, że córka się obudziła, Suzette przeniosła się na poddasze.
- Jest i dobra wiadomość w ten trudny czas, Valerie - odezwała się, wchodząc po drabinie, by dotrzeć do córki.
- Już mi mówiono, że mam poślubić Henry'ego Lazara.
Powiedz mi tylko, czy to prawda - odpowiedziała Valerie szeptem.
Zaskoczona Suzette odzyskała panowanie nad sobą.
- Tak, Valerie - odparła nieszczerym tonem, z udawaną radością obracając ślubną obrączkę między dwoma palcami i kciukiem. - Tak, to prawda.
Dziewczyna miała wrażenie, że ktoś wydziera z niej życie.
W tej wypełnionej cierpieniem chwili uświadomiła sobie, jak silne są jej uczucia do Petera, którego straciła z oczu w całym tym zamieszaniu. Tęskniła za nim, lecz czuła się winna, że te myśli nachodzą ją w takiej sytuacji.
- Matko, chyba nie uchodzi teraz o tym mówić.
- Masz rację - Suzette przyznała ze smutkiem. - Teraz na to nie pora. Później nadejdzie czas na takie rzeczy. - Pogłaskała włosy Valerie. Dźwięk głosu matki w jakiś sposób jednocześnie drażnił i przynosił pociechę. - Ale to prawda, że Henry jest teraz twoim narzeczonym - dodała. - Powinnaś mu pozwolić złożyć kondolencje.
Valerie spojrzała na Henry'ego w izbie poniżej, dostrzegając troskę na jego życzliwej i pięknej twarzy.
- Ja go prawie nie znam.
- Poznasz. Tak to jest w małżeństwie.
Valerie nie mogła, nie była w stanie o tym myśleć.
- Nie teraz, matko.
Suzette postanowiła dać z siebie więcej.
- Powinnaś o czymś wiedzieć... Nie kochałam twojego ojca, kiedy się pobieraliśmy. Byłam zakochana w kimś innym.
Valerie spojrzała na nią ze zdumieniem. Jej tajemnica ją
zaskoczyła.
- Jego matka nie pozwoliłaby nam być razem. Ale dojrzałam do tego, żeby jednak pokochać twojego ojca. No i dał mi dwie piękne córeczki. A teraz zejdź na dół. Proszę.
- Powiedziałam „nie" - warknęła Valerie, dusząc w sobie niezadane pytania.
Suzette znała tę stronę charakteru córki i wiedziała, że nie ma sensu z nią walczyć. Cicho zeszła po drabinie, skrywając emocje pod maską opanowania; Valerie nigdy tego nie potrafiła.
Tymczasem Henry był świadkiem tej trudnej sceny.
Odwrócił się do Cesaire'a.
- Chodź z nami do karczmy. - Kojącym gestem położył dłoń na ramieniu starszego mężczyzny. - Pozwólmy kobietom opłakiwać ją na ich sposób - powiedział z typowym dla siebie
ciepłem.
Cesaire pokiwał głową, zadowolony, że może wyjść.
Adrien także z wdzięcznością uwolnił się od przytłaczającej atmosfery w chacie. Choć był człowiekiem życzliwym, nigdy nie lubił otwarcie wyrażać uczuć. Valerie wiedziała, że zawsze był miły dla Lucie i że jej śmierć musiała obudzić w nim wspomnienia o tym, jak zginęła jego żona. To na pewno nie było dla niego łatwe.
Gdy Henry narzucał długi skórzany płaszcz, lekko skinął głową w stronę izdebki na poddaszu, zanim w ślad za ojcem opuścił chatę.
- Nie mogę uwierzyć, że odeszła.
Valerie w końcu zeszła po drabinie na dół, gdzie leżało ciało Lucie. Nie została jej już ani jedna łza, lecz tylko nieprzebrana pustka.
Suzette spakowała jedzenie, które im przyniesiono. Z każdej potrawy ubył ledwie kęs czy dwa; nikt nie był głodny tego wieczoru. Pozostałe dziewczęta wciąż siedziały wokół Lucie, ale prawie się nie odzywały. Wiedzione potrzebą działania - jakiegokolwiek - dotykały wszystkiego, co było pod ręką. Dzięki temu nie czuły się bezużyteczne.
Roxanne smętnie gładziła palcami długie wełniane suknie Lucie. Prudence w duchu miała chrapkę na płaszcz zmarłej z owczej skóry i łakomie głaskała jego runo z nadzieją, że może ktoś nagle go jej zaoferuje.
- Jak to możliwe, że zeszłej nocy nikt niczego nie widział? - Madame Lazar zamrugała, przerywając milczenie.
Odwróciła się do Valerie. - Czyżby cię z nią nie było?
Valerie zaczęła wplatać wstążki we włosy siostry i nie odezwała się. Pomyślała o skrawkach papieru, które znalazła w zaciśniętej dłoni Lucie, ale kawałki nie pasowały do siebie, a rosa zmyła wszystko, cokolwiek było tam zapisane. To musiała być wiadomość, ale czego dotyczyła? Czy było to
zaproszenie na spotkanie wśród pól?Od kogo?
Cały jej świat wirował, a ona nie potrafiła skupić uwagi na twarzy madame Lazar - wszyscy przesuwali się przed jej oczyma niczym obracające się koła mijającego ją wozu.
- Bestia ją zwabiła - wtrąciła zrozpaczona Suzette, zbyt skrępowana, by o tym mówić.
- Była z tobą. - Roxanne zwróciła się do Prudence. - Na pewno widziałam ją w twojej łodzi.
- Była w mojej łodzi, a potem powiedziała, że ma się spotkać z tobą.
- Nie rozumiem, dlaczego miałaby tak mówić. To nieprawda. - Roxanne pokręciła głową.
- Być może poszła na spotkanie z jakimś chłopcem - zasugerowała Prudence jadowitym tonem.
- Moja córka nie interesowała się chłopcami - oświadczyła prędko Suzette.
- Była zauroczona moim wnukiem - oznajmiła madame Lazar. Jej sposób mówienia sprawiał, że słowa wkradały się do umysłu, jak gdyby znajdowały się tam przez cały czas. - Często przychodziła i kręciła się za nim jak psiak. Jeżeli się dowiedziała, że Henry zaręczył się z jej siostrą...
Dziewczęta zamarły, a potem popatrzyły po sobie nawzajem, żeby sprawdzić, czy któraś znała ten niesłychany sekret. Valerie spuściła wzrok na podołek i pokręciła głową.
Żałowała, że osobiście nie powiedziała o tym przyjaciółkom.
Wiedziała, że każda z nich w marzeniach sama widziała się u
boku Henry'ego.
Rose naburmuszyła się na chwilę, ale wzruszyła ramionami, myśląc: „Oczy Henry'ego nadal mogą swobodnie wędrować". Prudence spojrzała gniewnie, lecz wiedziała, że nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. Roxanne wróciła myślami do Lucie - ona od dawna była świadoma, że Henry nigdy nie był jej przeznaczony.
- To musiało złamać jej serce - Roxanne w końcu szepnęła w zadumie.
- Być może wolała raczej umrzeć, niż żyć bez Henry'ego - Rose dodała marzycielsko. - Wyruszyła, by odszukać Wilka.
- Nie - Suzette surowo ją zganiła. - To nie do pomyślenia.
- Nigdy mi nie mówiła, co czuje - Valerie myślała na głos, z dławiącym poczuciem zdrady. Jak mogła być taka ślepa?
Jej siostra potajemnie kochała się w Henrym. „Czy wiedziała o zaręczynach? Czy podsłuchała plany naszych rodziców?".
Valerie przypuszczała, że to możliwe, choć zdawało się mało prawdopodobne, ponieważ zawsze przebywały razem.
„Czy to złamałoby jej serce?".
- Nie martw się, biedna dziecino - madame Lazar odezwała się takim tonem, jakby temat śmierci Lucie prawie jej nie obchodził. - Wiem, że smutno ci z powodu siostry, ale to od ciebie Henry zawsze nie mógł oderwać oczu. To ty jesteś... Byłaś tą ładną.
Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać policzek Valerie.
Poruszała się jak pająk.
Suzette wolałaby, żeby goście zaczęli już wychodzić, ale słysząc, że ktoś wspina się po drabinie, i tak otworzyła drzwi.
W oczekiwaniu wyszła na ganek, zamykając za sobą drzwi, żeby nie napadało do środka. Jednak kiedy zobaczyła ciemną czuprynę, pożałowała, że w ogóle otworzyła. Rozpoznała go nawet po tylu latach.
- Dla Lucie - Peter odezwał się cicho. Płomień pozłacanej świeczki migotał w jego dłoni.
- Odejdź.
Peter przewidział takie przyjęcie i był na nie przygotowany. Odchrząknął.
- Chciałem złożyć kondolencje - powiedział, wciąż starając się być uprzejmy. Ta kobieta właśnie opłakiwała dziecko.
- Domyślam się, po coś tu przyszedł. Właśnie straciłam jedną córkę - odparła, nie zdejmując ręki z drzwi. - Nie odbierzesz mi drugiej.
- Zaczekaj.
- Tylko ona mi została - powiedziała. - A cóż ty byś jej dał?
Peter wiedział, że kobieta ma rację i że Valerie zasługuje na lepszy los. Ale nie mógł z niej zrezygnować.
- Mam fach. Taki sam jak twój mąż.
- Dobrze wiem, ile zarabia drwal.
Chłopak zaczął protestować, lecz Suzette mu przerwała.
- Henry Lazar jest jej jedyną szansą na lepsze życie. Peter spojrzał w jej udręczone oczy. Te słowa poruszyły w nim jakąś głęboko ukrytą strunę. Dotarło do niego: on nie może zapewnić Valerie dobrego życia.
- Jeżeli naprawdę ją kochasz - powiedziała Suzette łamiącym się głosem - to zostawisz ją w spokoju.
Przypatrywali się sobie nawzajem, a w ich oczach iskrzyły sprzeczne emocje. Peter złamał się pierwszy i wycofał, rozgniewany na nią za odprawę i na siebie za to, że ją rozumie.
Suzette weszła do środka i zamknęła drzwi, opierając się o nie plecami. Powie zgromadzonym, że to tylko jakiś parobek z kondolencjami.
Schodząc po drabinie, Peter uzmysłowił sobie, że gdy się
nad tym zastanowić i jeśli nie brać pod uwagę cierpienia, to w jego rezygnacji kryło się coś, co zdawało się słuszne.
Był człowiekiem wiernie trzymającym się swoich przekonań, który wierzył, że istnieje coś, czego wartość jest dla niego święta.
Tyle tylko, że dotąd nic nie miało dla niego takiej wartości.

Dziewczyna w czerwonej pelerynieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz