Rozdział 5

133 7 0
                                    

Dalej, nad brzegiem rzeki, jakiś żniwiarz garściami rwał pierze z martwego kurczaka, beztrosko rzucając je na ziemię.
Nad ogniskiem wieśniacy piekli kolejnego ptaka, obracając długi rożen. Rześka woń świeżo skoszonej trawy, zebranej w nieforemne kopy, rozbudzała w wieśniakach zwierzęce instynkty. Mimo wyczerpania przepełniały ich żądze.
Valerie patrzyła, jak mężczyźni ustawiają olbrzymie baryłki, które po opróżnieniu można wykorzystać do
zjeżdżania ze wzgórza. Takie same beczki jak te, w których Valerie i Peter spędzili kiedyś nieco czasu, kryjąc się przed dorosłymi. Zewnętrzny świat sprowadzał się wtedy jedynie do
stłumionego hałasu dobiegającego spoza ich drewnianego zamknięcia, w którym kucali, chichocząc.
Jej wspomnienia chwil z Peterem były gładkie i zwarte niczym jajka, które można wziąć i trzymać w ręku.
„Jak mógłbym zapomnieć?". Nowe wspomnienie przebiło się przez stare.
Ktoś grał teraz na flecie wpadającą w ucho melodię.
Ojciec Valerie jadł w rytm muzyki, teatralnie głośno chrupiąctej z każdym trylu.
- Pomaga na trawienie - odezwał się Cesaire, kiwając głową fleciście. Valerie dopiero teraz zobaczyła ojca po raz pierwszy tego dnia.
Wgryzła się w największe kurze udko, już drugie.
Prudence zazdrośnie zmierzyła dłońmi drobniutką talię towarzyszki, stykając palce.
- To niesprawiedliwe - powiedziała.
Rose odciągnęła dziewczęta na bok i poprowadziła je nad brzeg rzeki, żeby pokazać im starą łódkę z wiosłami, tego popołudnia zawczasu ukrytą nad wodą. Łódka była wyblakła od słońca, upstrzona ptasimi odchodami i zniechęcającymi brązowymi plamami, śladami po mulistej wodzie.
- Nada się - oznajmiła Valerie, z aprobatą kiwając głową.
Wracając znad rzeki, Valerie dostrzegła, że Peter wrócił oraz że wójt zatrzymał się przed nim.
- Jutro wycinamy sosny i przydałby nam się chłop taki jak ty. Najmiemy cię.
- Dobrze pracujesz - dodał Cesaire, nieproszony.
Valerie była zaskoczona, że jej ojciec zabrał głos, ale też i zadowolona.
Peter słuchał z niezdecydowaną miną.
- Dostarczymy ci siekierę - powiedział wójt. Miał tłuste policzki i grubo ciosane rysy.
Peter wyjął własną siekierkę, którą nosił na plecach, i obrócił ją w ręku.
- Mam swoją. Za wycinkę drzew chcę podwójną zapłatę.
Wójt uniósł brew, lecz rad nierad zgodził się na cenę. Chłopak rzeczywiście dobrze pracował. Skosił więcej trawy niż ktokolwiek inny.
- Dobrze. - Odwrócił się. - Mężczyźni na głazach po drugiej stronie rzeki! Kobiety zostaną na tym brzegu. -
Zgodnie z tradycją mężczyźni i kobiety rozstawiali osobne
obozowiska.
Pomimo że wszystko zorganizowano tak jak zawsze, matka Prudence zamartwiała się. W tym roku jej córka była tu po raz pierwszy, a opowiadano, że dawno temu Wilk zabił tutaj kogoś. Niektórzy mówili, że to było dziecko, niektórzy zaś, że chodziło o trzy dziewczynki, które oddaliły się podczas kąpieli w rzece. Jeszcze inni, że była to kobieta, która uciekła po tym, jak przyłapano ją z kochankiem.
Tak jak w przypadku większości opowieści o Wilku, nikt nie był do końca pewien, co się przydarzyło i komu. Wszyscy wiedzieli tylko, że coś się komuś stało.
- Mam nadzieję, że będziemy tutaj bezpieczne. Może mój mąż mógłby zostać. - Matka Prudence zawsze wyglądała, jakby właśnie miała kichnąć albo się rozpłakać.
- Matko - odparła stanowczym tonem Prudence - nie ma się czym martwić. Wilk zabrał zeszłej nocy jagnię z ołtarza.
Jesteśmy bezpieczni przez kolejny miesiąc.
- Zostają tylko kobiety - wtrąciła szorstko inna niewiasta.
- Nic wam nie będzie.
- A więc dobrze, dziewczęta. - Matka Prudence zwołała dziewczyny bliżej siebie, żeby poinstruować je na osobności. - Dopilnujcie, żeby spać z butami pod poduszką. Przecież nie
chcecie, żeby je wam ukradziono w nocy.
Dziewczęta przytaknęły z udawaną powagą. Przywykły już do jej dziwactw.
- Ale zaczekajcie, on jeszcze nie śpiewał. To wam się spodoba - zawołał jeden z parobków, machając na przysadzistego mężczyznę, którego nos sterczał z twarzy jak ogórek.
- No to zaśpiewaj nam piosenkę. Do dzieła - polecił wójt, jak zawsze rzeczowy.
- Ależ nie mógłbym - odpowiedział krępy żniwiarz z fałszywą skromnością.
- Tak, mógłbyś.
- Och, no cóż, rzeczywiście. Chyba bym mógł.
Jego piosenka była zawiłą i piękną balladą. Wieśniacy rozsiedli się wygodnie i dali się porwać dźwiękom, które niosły się po wodzie, otulały drzewa i łączyły wszystko w jedną całość. Valerie zamknęła oczy, ale otworzyła je znowu, gdy poczuła, że ktoś się zbliżył. To był Peter. Podszedł bardzo blisko; jego oddech ogrzewał jej ucho.
- Odszukaj mnie później.
Śmiało odwróciła się, żeby spojrzeć mu w twarz.
- Jak? - Z tak bliska był niepokojąco przystojny. Gęste ciemne włosy opadały mu na jedno oko.
- Wypatruj mojego światełka.
Mogła jedynie przytaknąć, oszołomiona reakcją własnego ciała. Zdołała się opanować, lecz wtedy on już zniknął.
Gdy mężczyźni odpłynęli łodziami do własnego obozowiska na drugim brzegu rzeki, dziewczęta zebrały się w namiocie, który dzieliły z matką Prudence. Siedząc w kręgu i wijąc wieńce, które miały służyć do przyciśnięcia wierzchołków stogów, czekały, aż sen ogarnie ich niespokojną opiekunkę. Wcześniej rozłożyły się na równym kawałku ziemi i skupiły wokół wielkiej latarni z wyciętym wzorem: kropki i zawijasy promieniowały blaskiemdochodzącym z jej środka, rzucając cały wachlarz kształtów na ziemię i wydymające się płócienne ściany namiotu.
- Herbatka - szepnęła Prudence, wyciągając otwartą dłoń.
Jej matka nie wykazywała żadnych oznak senności. Akurat tej jednej nocy, kiedy wolały, żeby zasnęła, niepokój nie pozwalał jej , a Prudence chciała mieć pewność, że matka nie obudzi się przy pierwszym trzasku polana w ognisku.
Valerie wygrzebała z czeluści swojej torby woreczek z babciną usypiającą herbatką z szałwii.
Prudence wyszła przed namiot, żeby przygotować napar.
Jej oczy błyszczały, gdy pochylała się nad dogasającymi węglami w ognisku. Dała nura z powrotem do wnętrza namiotu i wręczyła każdej zbdziewczyn po kubku zwykłej herbaty, zachowując specjalny napar na ostatni kubek, który podała swojej matce.
Czekały, aż go wypije, starając się nie okazywać przesadnego zainteresowania.
- Dziękuję. - Matka Prudence uniosła kubek do ust, po czym go odstawiła. - Za gorąca - powiedziała, krzywiąc się.
Dziewczęta spoglądały jedna na drugą. Jednak wkrótce matka, na swój pospieszny, nerwowy sposób, znowu podniosła naczynie.

Dziewczyna w czerwonej pelerynieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz