Śledził dwie sylwetki. Ludzkie sylwetki. Bezbronne.
- Claude - jęczała jedna z nich, ledwie zdolna dobyć głosu.
Żałosne. Ale żałosny jęk dźwięczy głośno w uszach drapieżnika. Jęk oraz łomotanie serca ludzkiej dziewczyny.
Przedzierając się przez pobojowisko z oczyma piekącymi od dymu, Valerie czuła się osamotniona, oddalona od
wydarzeń, których dopiero co była świadkiem - tak jakby znajdowała się za ścianą ze szkła. Mgliście zastanawiała się, dlaczego nie znalazła się wśród zabitych. Dlaczego została oszczędzona, choć jej własną siostrę spotkał inny los? I dlaczego strach nie mroził jej krwi w żyłach jak u Roxanne, dygoczącej u jej boku?
- Claude! - Roxanne zawołała raz jeszcze z przerażeniem w głosie. - Gdzie jesteś?
Dziewczyna wiedziała, że nie ma co liczyć na matkę, iż zatroszczy się o Claude'a. Ale ona i Valerie nie znalazły jej brata pośród trzęsących się mieszkańców ciasno stłoczonych w kościele. Zobaczyły tam swoich rodziców i równie szybko straciły ich z oczu, szukając dalej.
I jak dotąd nie znalazły Claude'a między zabitymi.
Jak dotąd.
A Valerie nie znalazła Petera. Też miała ochotę wołać go po imieniu, ale Daggorhorn od zawsze żyło skandalami. Do tej pory, nawet w obliczu tragedii, strzegła swojego sekretu.
Było coś jeszcze, co nie pozwalało jej go wołać.
Podejrzenie, które zaczęło w niej kiełkować, a którym jej umysł do tej pory jedynie się bawił, nie zgadzając się go uznać.
"Wszystko zaczęło się w chwili, gdy przybył Peter... To musi być zbieg okoliczności...".
Wyczuła w pobliżu poruszenie i ostrożnie rozejrzała się dokoła, nie chcąc niepokoić Roxanne. Jednak jej przyjaciółce nawet to wystarczyło.
- Co? Znalazłaś coś?
- Nie. To nic takiego.
Valerie kojąco położyła dłoń na jej ramieniu, rozważając kolejny krok.
- Tędy - powiedziała, prowadząc Roxanne w ulicę Farbiarzy.
Gdy Wilk skręcił za róg, podążając za ludzkimi postaciami, cierpka woń barwnika przedarła się przez zapach strachu bijący od jednej z dziewcząt.
Ale co z drugą?
Jakie to dziwne śledzić kogoś, kto nie cuchnie przerażeniem.
Valerie pomyślała o Lucie. Było to miejsce, które zawsze uwielbiały, wąska magiczna alejka z dywanem kwiatowych płatków sypiących się wokół kadzi z barwnikiem niczym śnieżynki spadające z wieczornego nieba. Jako dziecko Valerie przychodziła tu, zawsze nękana pokusą, by zanurzyć zakurzone stopy albo przesunąć rękoma po zapraszająco odsłoniętej powierzchni niebieskiej wody.
Kiedyś to zrobiła, ale Lucie, starsza siostra, złapała ją i wyciągnęła jej jagodowe dłonie z długiej, niskiej kadzi. Żeby poprawić jej humor, podkradła garść kwiatów ze składów mieszczących się w wieżach i tej nocy starannie wplotła je we włosy Valerie.
Gdyby tylko kwiaty mogły żyć wiecznie.
I siostry także.
Coś wystraszyło Roxanne, która zapiszczała, rzucając się naprzód. Valerie chwyciła ją za nadgarstek, odciągając znad krawędzi kadzi z niebieskim barwnikiem, połyskującym w
świetle księżyca jak ozdobny kamień.
- Ostrożnie!
Za nimi jakiś stukot odbił się echem. Odwróciły się. Serce Valerie na moment przestało bić, jakby zawieszone w czasie tuż przed upadkiem z wysoka.
Wilk wyłaniał się z dymu. Drapieżny, warczący, szczerzący wielkie jak sztylety kły unurzane we krwi.
Valerie zawróciła, pociągając za sobą znieruchomiałą Roxanne. Zerwały się do biegu, a ich stopy wzbijały za nimi fontannę kwiatowych płatków.
Dotarły jednak do końca ślepej uliczki. Dalej nie było dokąd iść. Valerie wyklinała samą siebie za to, że o tym nie pomyślała. Przed nimi znajdowała się tylko ściana wysokich składów pełnych suszących się ściętych kwiatów. W drewno była wprawiona drabina ze szpikulców. Valerie podskoczyła, chwyciła za jeden z nich i podciągnęła się. Spojrzała w dół.
Wilk zniknął z pola widzenia. Może znudził się pościgiem.
Ale Roxanne zamarła bez ruchu. Valerie wyciągnęła się ku niej.
- Złap mnie za rękę!
- Nie mogę.
- Musisz!
Jednak Roxanne się nie poruszyła. Valerie puściła szpikulec, wylądowała obok przyjaciółki, gotowa nią potrząsnąć, by wyrwać ją z paraliżu - i wtedy Wilk zeskoczył skądś, lądując tuż przed nią.
Był olbrzymi, tak wielki, że wypełniał sobą całą przestrzeń; wyższy niż jakikolwiek człowiek chodzący po ziemi. To było owo zło, które zatopiło kły w ciele jej siostry.
Valerie poczuła, jak jej odwaga kurczy się i zamienia w popłoch.
A jednak nie potrafiła oderwać wzroku od jego płonących złotem oczu.
Wilk nie mrugał. Oddychali w tym samym rytmie.
Świat umilkł. I wtedy dziewczyna usłyszała pokrętną mowę, plątaninę utkaną z dźwięków głosów zarówno mężczyzn, jak i kobiet, ludzi i zwierząt. Połączenie wszelkich głosów, jakie kiedykolwiek słyszała, wibrowało głęboko w jej wnętrzu. Głos Diabła.
- Myślałaś, że możesz mnie prześcignąć?
Valerie zdawało się, że niebo wiruje, a ziemia usuwa jej się spod nóg.
- Co...? - odpowiedziała. - Ty mówisz?
- Liczy się tylko to, że mnie rozumiesz, Valerie. Poczuła ciężką słodycz kwiatów zmieszaną z surowym piżmem Wilka.
- Znasz moje imię - potwierdziła w osłupieniu.
- Co ty wyprawiasz? - Roxanne spytała przyjaciółkę. Jej głos drżał.
Wilk odwrócił się do Roxanne, warcząc, aż nogi się pod nią ugięły i w milczeniu bezwładnie upadła w błoto.
Niezainteresowany jej losem, z powrotem przeniósł wzrok na
Valerie. Demoniczny głos rozległ się ponownie, wypełniając jej umysł i ciało.
- Jesteśmy tacy sami, ty i ja.
- Nie. - Valerie odparła prędko; sama jej dusza odrzucała taką myśl. - Nie. Ty jesteś mordercą. Potworem. Wcale nie jestem taka jak ty.
Sięgnęła ręką za siebie, po omacku szukając czegoś, co mogłaby chwycić. Niczego nie znalazła.
- Ty też zabiłaś. Znam twoje sekrety.
Valerie poczuła, jak dławi ją jej własny powracający oddech, zmieszany z szalonym łopotaniem serca w piersi. To, co powiedział potwór, trafiło wprost w miejsce skryte znacznie głębiej niż słuch.
- Jesteś łowczynią - ciągnął dalej Wilk, drażniąc się z nią. - Mogę to w tobie wyczuć nawet w tej chwili.
Dziewczyna mimo woli zadawała sobie pytanie, co takiego mówił on do Lucie, jej myśli eksplodowały wszystkie naraz, paraliżując ją.
Wilk zbliżył się. Valerie wpatrywała się w te oszałamiające żółte oczy.
- Jakie... ty... masz... wielkie... oczy... - powiedziała słabym głosem.
- Po to, żeby cię lepiej widzieć, moja droga.
Zahipnotyzowana intensywnością tego niesamowitego spojrzenia, nie była w stanie oderwać wzroku od grozy tego, co stało się potem. Skóra po obu stronach brwi Wilka rozdzieliła się i w wąskich szparkach demonicznie odsłoniła się... druga para oczu.
Para oczu jeszcze bardziej wstrząsających niż te pierwsze.
Wrażliwych i inteligentnych. Wszystkowiedzących.
Ludzkich.
Zanim zdążyła zareagować, Wilk znowu przemówił, zamiatając na boki potężnym ogonem.
- Widzę, co się kryje w twoim sercu - powiedział. Jego wilgotne wargi, czarne jak węgiel, były tak ciemne, że aż purpurowe, a szpiczaste zębiska układały się w nierówne szeregi i tylko ciemność widniała tam, gdzie jakiegoś brakowało lub gdzie wyrastały krzywo.
- Pragniesz uciec z Daggorhorn. Pragniesz wolności.
Przez chwilę Valerie myślała tak jak wilk. Odkryła, że to potrafi.
Pojęła, jakie to uczucie biegać na wolności, pędzić przez ciemny las, gdy krew buzuje w żyłach, i szykować się do zabicia ofiary. Wieść życie nieograniczone przez strach, więzy czy zobowiązania. Robić cokolwiek zechce, nieprzywiązana do miejsca, uwolniona od życia owada, krążącego tam i z powrotem w obrębie tej samej maleńkiej przestrzeni. Poczuła, że wizja tego nowego życia ją przytłacza, podkopując jej więź z rzeczywistością.
- Nie... - próbowała odpowiedzieć.
Lecz Wilk tymi swoimi oczyma dostrzegł, że dotknął czegoś ważnego - prawdy.
- Chodź ze mną - powiedział. Valerie zawahała się, więc wykorzystał chwilę ciszy. - Chodź ze mną - powtórzył.
"Już to kiedyś słyszałam".
Gdzieś w oddali rozległy się okrzyki, rumor czyniony przez żołnierzy, szczęk oręża. Hałas pomógł jej ochłonąć.
- Ojciec Solomon cię powstrzyma. - Valerie usłyszała swój głos. Wydał jej się głosem małej dziewczynki, bezradnej, samotnej, która ukrywa buzię w dłoniach i czeka, aż pojawi się ktoś inny, kto wszystko naprawi.
Bestia wyprostowała się na pełną wysokość, ściągając łopatki. Jej cień padł na twarze obu dziewcząt.
- Ojciec Solomon nie wie, z czym ma do czynienia. - Wilk przybrał nowy ton. - Chodź ze mną albo zabiję każdego, kogo kochasz.
Valerie dygotała pod ciężarem tego, o co ją poproszono.
Jakże miała wybierać?
Potwór niecierpliwie zastrzygł uszami.
- Zacznę od tej oto twojej przyjaciółki.
Zamierzył się na Roxanne, klapiąc olbrzymią paszczęką.
Nie do wiary, lecz w tej właśnie chwili dwie postacie wyłoniły się z ciemności. Zamaskowany łucznik już ostrzeliwał bestię, gdy tylko on i Solomon wyszli zza rogu w alejkę.
- Wrócę po ciebie. - Wilk pochylił się ku Valerie. - Zanim przeminie krwawy księżyc.
Kiedy Wilk dźwignął się i przedostał ponad palisadą, Solomon porwał kuszę i posłał za nim rzekę pocisków, lecz Wilk już rozpływał się w mroku.
Ojciec Solomon gramolił się za nim, ale nie zdołał pokonać obwarowania. Strzelał i nakładał nowy bełt, znowu i znowu, nie odrywając wzroku od potwora oddalającego się wielkimi susami.
Drżąc pod naporem rozpierającej go wściekłości i poczucia władzy, Solomon jak kot zeskoczył z powrotem na ziemię. Valerie dostrzegła, że jego policzek jest czarno - czerwono - żółty jak kilka różnych świec stopionych razem.
Sięgnął, by sprawdzić barwnik w kadziach; nabrał go w dłoń i podniósł do twarzy, wąchając. Wylał go i strząsnął z dłoni resztki płynu.
Zaczął prowadzić dziewczęta na kościelny dziedziniec, lecz kiedy przechodzili przez plac, na którym ogień zmienił się już w popiół, jakaś spanikowana kobieta zagrodziła mu drogę.
- Ocal nas, Boże!
- Bóg ocali jedynie tych, którzy zapracowali sobie na jego miłość wiarą i czynem - odrzekł, spoglądając ponad ich głowami w kierunku, w którym zniknął Wilk.
Valerie ten bystrooki dowódca, w którym buzowała urażona duma, kojarzył się z szerszeniem.
Przypomniała sobie o Roxanne i obejrzała się na nią.
Dziewczyna gryzła własny kciuk. Cała krew odpłynęła jej z twarzy, sprawiając, że jej piegi odznaczały się jak cętki na nakrapianym jaju drozda.
Kapitan zwracał się w obcym języku do żołnierza przy bramie kościoła, coraz bardziej zniżając głos. Przerwał, żeby wprowadzić je na podwórze kościoła. Wizerunek na bramie, przedstawiający Chrystusa jako pogromcę przeszywającego
sztyletem pierś Wilka, wzbudził u Valerie dreszcz.
- Tutaj możecie być pewne swego bezpieczeństwa. - Kapitan z łatwością przeszedł na miejscowy język.
- Ale mój brat! Muszę go znaleźć - zaprotestowała Roxanne.
- Jeżeli wciąż żyje, znajdziesz go w środku.
- Zaczekaj! - krzyknęła, ale on już zatrzasnął za nimi ciężką żelazną bramę.
Valerie spojrzała na przyjaciółkę ze współczuciem. Sama także wciąż martwiła się o to, gdzie się podział Peter.
- Jestem pewna, że nic mu nie jest, Roxanne. On zawsze jakoś sobie radzi.
Roxanne w odpowiedzi wpatrywała się w nią, jak gdyby Valerie była obcą osobą.
- Rozmawiałaś z Wilkiem - wyszeptała oskarżycielsko.
Jej cienki głosik był przesycony strachem.
- Musiałam. On mówił do nas. - Valerie sądziła, że Roxanne się z nią zgadza.
- Nie - poprawiła ją przyjaciółka. - On na nas warczał... - Lęk w jej oczach przybrał nowy wymiar. - Czyżbyś słyszała, że on do ciebie mówi?
Valerie dopiero wtedy uświadomiła sobie potworność tego, co zaszło. Roxanne nie usłyszała ani słowa. Słyszałatylko ona. W wiosce takiej jak Daggorhorn, gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym, iż posiada takie zdolności, ryzyko byłoby gigantyczne. Pospiesznie rozejrzała się dokoła, by zobaczyć, czy nikt ich nie słyszy.
Valerie pomyślała o plotkach, jakie rozpleniłyby się, gdyby ktoś się dowiedział. A potem sama do siebie skierowała w duchu takie samo zdumione spojrzenie i wyszeptane pytanie. Dlaczego w ogóle Wilk się do niej odzywał? Dlaczego Roxanne nie zrozumiała go tak jak ona? Valerie poczuła, że dusi się we własnej za ciasnej skórze.
- Nazwą mnie czarownicą. Nie mów nikomu - błagała chrapliwym głosem.
Przyjaciółka spojrzała na nią z powagą. Zdawała się akceptować lęk Valerie jako potwierdzenie jej własnego.
- Oczywiście, że nie. Bądź pewna.
Valerie była wdzięczna, że Roxanne nie należy do dziewczyn, które miałyby chęć dopytywać się, co takiego powiedział Wilk. Zerknęła na przyjaciółkę, sztywnym krokiem podchodzącą do drzwi kościoła. Jej trupio blada twarz z uporem kierowała się na wprost. Roxanne wyglądała dokładnie tak, jak powinna wyglądać dziewczyna, którą gonił wilkołak. Valerie znowu zastanawiała się, dlaczego ona sama nie jest bardziej wstrząśnięta. Wszystko to zdawało się takie...
naturalne, jak gdyby taki właśnie był porządek rzeczy.
Przypatrując się Roxanne, zobaczyła spadającą kroplę krwi, a potem następną.
Roxanne podniosła rękę do twarzy i poczuła wilgoć pod nosem. Po całej tej rzezi, jaką ujrzała, to był tylko zwyczajny krwotok z nosa.
Potrząsnęła głową i weszła do kościoła.
Valerie popatrzyła za przyjaciółką, a następnie uniosła twarz ku niebu. Stała samotnie, wpatrując się w iglicę kościoła, i wtedy doznała szoku, gdy spłynęło na nią olśnienie.
Te oczy, ta druga para oczu, które Wilk jej ukazał.
Znała je.
CZYTASZ
Dziewczyna w czerwonej pelerynie
Loup-garouSiostra Valerie była piękna, dobra i urocza. A teraz nie żyje. Henry, przystojny syn kowala, próbuje pocieszyć Valerie, lecz jej zbuntowane serce bije mocniej dla kogoś innego - drwala uważanego za wyrzutka, Petera, który proponuje dziewczynie inne...