~Run bunny run~

1K 106 93
                                    

A/n: Pierwszy shot, machnięty w jeden styczniowy wieczór, ale czekał na publikację do dziś, z okazji Wielkanocy. Życzę wszystkim miłych świąt.
/majki

Stojąc przed lustrem zacząłem się poważnie zastanawiać, co jeszcze będę musiał zrobić.

Kuźwa, ile można.

Podejmowałem się już tylu prac. Roznoszenie ulotek, rozwożenie pizzy, wyprowadzanie psów na spacery. Kilka razy wychodziłem na ulicę w gitarą, żeby zebrać chociaż parę groszy. Jednak to jeszcze nie było tak zle, jak to, co miałem zrobić dziś.

Od kiedy matka zachorowała na ostrą białaczkę, z pieniędzmi było u nas słabo, naprawdę słabo. Mój ojciec nie pomagał nam w najmniejszym stopniu. Czułem się zobowiązany, jako jedyny syn, by pomóc matce, opłacić leki... Chociaż lekarze wyraźnie zaznaczyli, że bez szybkiego przeszczepu szpiku nie ma dla niej szans. Powiedzieli to tylko mnie- nie mieli serca mówić o tym matce, schorowanej kobiecie, która i tak musi się czuć źle z faktem, że jej siedemnastoletni syn poświęca wszystko, by jej pomóc.

Ja nie czułem się źle. Nie czułem w zasadzie nic. Co najwyżej dziwną pustkę w sercu. Pustkę i nienawiść do sił wyższych, bo chyba nie tego całego Boga, które skazały nas na to gówno. Jedno wielkie gówno, z którym nie możemy sobie poradzić.

Tym gównem jest życie.

Tak więc desperacko usiłowałem utrzymać siebie i chorą matkę, posuwając się do wszystkich możliwych środków. Ale dzisiaj przeszedłem sam siebie.

Miałem na sobie kostium pierdolonego królika. I to nie koniec: miałem w nim kicać przez cały nieboży dzień po centrum handlowym, rozdając dzieciakom jajeczka wielkanocne. Jezu, no gdyby to chociaż jaja były, ale nie, czekoladowe kulki. Do cholery.

Nigdy by mi to nawet nie przyszło do głowy, że mogę upaść aż tak nisko. W piekle, czy gdzie tam trafię po śmierci, powienienem dostać wspaniałą nagrodę.

Kuźwa.

Zapinałem ostatni guzik tego debilnego kostiumu, kiedy matka weszła chwiejnie do przedpokoju. Była bardzo blada i roztrzęsiona. Wyglądała zupełnie nie jak kobieta, która śpiewała mi kołysanki w dzieciństwie i kupowała moje ulubione drożdżówki, kiedy tylko naszła mnie na to ochota. Patrząc na nią, stwierdziłem, że już wiem, co to znaczy "być jedną nogą w grobie". Prędko wyrzuciłem z głowy tę myśl i spróbowałem się uśmiechnąć, ale zdecydowanie mi to nie wyszło.

-Oj, Frank- powiedziała matka, podchodząc do mnie i troskliwie głaszcząc mnie po włosach. -Mój mały Frank. Wyglądasz bardzo słodko w tym stroju.

Zacisnąłem pięści i ugryzłem się w język, aby burkliwie czegoś nie odpowiedzieć. Nie zamierzałem ranić jej uczuć, i bez tego musiała się czuć nienajlepiej. Zamiast tego powiedziałem cicho:

-Wiesz, że to wszystko robię dla ciebie.

-Wiem, i trochę mi z tym źle- westchnęła matka, poprawiając na mnie kostium i dopinając ostatni guzik.

-Ale ty dla mnie zrobiłabyś to samo.- stwierdziłem, nie zapytałem.

-Oczywiście, bo jesteś moim synem. A ja twoją matką. Musimy sobie pomagać, bo nikogo innego nie mamy, prócz siebie.- matka uśmiechnęła się delikatnie.- No, ruszaj. Tylko nie znajdź sobie żadnej króliczki i nie przynieś do domu stada  waszych dzieciaków.

Rozbawiła mnie jej uwaga, szczególnie, że matka chyba zrozumiała jakiś czas temu, że nie interesują mnie dziewczyny. Poklepała mnie po plecach, chcąc dodać mi otuchy. Zmusiłem się do słabego uśmiechu. Wyszedłem z domu, czując się trochę lepiej.

Give me (one) shot to remember (Frerard one shots)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz