~Le Petit Prince~

512 73 29
                                    


Był sobie pewnego razu chłopiec, który bardzo chciał mieć przyjaciela.

Tam, gdzie żył, musiał radzić sobie samotnie. Mieszkał na planecie, zwanej  Ziemią. Ziemia była smutnym i pustym miejscem. Krążyło o niej wiele legend i opowieści w całej galaktyce, ale ile z nich było prawdą? Tego nie wie nikt. Niektórzy powiadali, że ktokolwiek tam się znajdzie, wróci zimny, bez uczuć, inny, niż dawniej. Co do tego trzeba było się zgodzić. Nieliczne jednostki, które tam trafiały, właśnie tak kończyły. Czy żyli tam ludzie? Tak, żyli. Ale co z tego? Chłopiec był sam. Miał tak zwaną "rodzinę", jednak to nie było to, co sobie wymarzył. Nikt się nim nie interesował. Nikt, kto był zaślepiony miłością do pieniądza i władzy, nie był w stanie poświęcić mu ani chwili czasu. Nikt nie chciał tracić czasu na małego chłopca. Światem rządzili dorośli. Nie obchodziło ich to, jak czuje się małe dziecko.

A to dziecko nie było typowym dzieckiem. Gerard, bo tak miał na imię, był wyjątkowy. W jego głowie istniał cały wszechświat, a może nawet i więcej. Umiał wyobrazić sobie, że wszystko jest tu miłe i szczęśliwe. Umiał schować to, co było nie do ukrycia, pod tarczą spokoju i opanowania. Nie okazywał uczuć, ale nikt w tym świecie ich nie okazywał. Pod tym względem się nie wyróżniał. Wybieganie przed tłum nie było dobre, zdawał sobie z tego sprawę. Był błyskotliwym chłopcem, którego życie nauczyło wielu rzeczy. Między innymi tego, że wylewność jest zła i nie należy się zachowywać, jakby coś cię obchodziło.

Gerard miał niezwykły talent- potrafił malować tak pięknie, że jego pracami zachwycali się wszyscy. Jego dzieła były tak realistyczne i niesamowite. Przedstawiał w nich to, czego mu brakowało, i czego pragnął. Oddawał się temu zajęciu całym sercem, to była jego pasja. Kiedy wszyscy wokół byli zabiegani w swoim stresującym życiu, on siedział w malutkim pokoiku na poddaszu swojego domu, i zapełniał farbami sztalugi i kartki.

Pewnego dnia chciał narysować swojego przyjaciela. Słowo "przyjaciel" zasłyszał, kiedy jego mama rozmawiała przez telefon. Powiedziała wtedy "już nie mam przyjaciół, na których mogę liczyć". Prawdę mówiąc, Gerard nie miał co do niego jakichś szczególnych wymagań. Wystarczyłoby mu, żeby był zawsze przy nim. Żeby mógł na nim polegać. Chciał mieć kogoś przy sobie, kto go zna i rozumie. Jednak dał ponieść się fantazji i stworzył malunek tak, jak wyobrażał sobie tę osobę. Był to mały chłopiec, o czarnych włosach i orzechowych oczach. Na jego wargach błąkał się nieśmiały uśmieszek, twarz wyrażała radość, był szczęśliwy. To na Ziemi się zdarzało rzadko. Weseli ludzie byli tu niemile widziani. Ten maluch jednak promieniał. Wyglądał tak pięknie i żywo, że zdawał się wołać: "przyjdź do mnie, zostaniemy przyjaciółmi!". Gerard był bardzo zadowolony ze swojego dzieła. Wziął taśmę klejącą i przyczepił kartkę do ściany, tuż obok łóżka.

Od tamtego dnia chłopiec, codziennie, kiedy tylko wstawał rano, patrzył na swojego przyjaciela. Czasem się z nim witał, czasem bez słów kiwał do niego głową. Rozumieli się wspaniale. Chłopiec z rysunku zawsze się uśmiechał, więc Gerard uśmiechał się także. Potrafił wysłuchać, kiedy musiał się wygadać, był po prostu ideałem.

Kilka tygodni później tata Gerarda przyszedł do jego pokoiku. Był w stanie, który dorośli określają jako "kac", a dzieci myślą o tym, jak o bólu głowy. Tata chciał porozmawiać ze swoim synkiem, ale on nie lubił go w takim wydaniu. Powiedział, żeby wrócił, kiedy głowa przestanie go boleć. Mężczyzna zdenerwował się wtedy i przewrócił stolik, na którym Gerard trzymał swoje farbki, kredki i bloki rysunkowe. Wszystko rozsypało się po podłodze. I wtedy tata wyszedł. Tacy są dorośli. Narobią zamieszania i zostawią dzieci same. Chłopiec usiadł na panelach i się popłakał. Cały jego dorobek, wszystkie prace, poszło to na marne! Jak dobrze, że najważniejszy rysunek, z jego przyjacielem, bezpiecznie wisiał na ścianie. Chociaż o tyle miał szczęścia, że o tym pomyślał. Nadal cicho pochlipując, zabrał się za sprzątanie bałaganu.

-Może ci pomóc?- zapytał cichy głos, tuż obok niego. Gerard odwrócił się i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Przed nim stał chłopiec, identyczny jak z jego rysunku! Stał i uśmiechał się przyjaźnie, jak na obrazku. Gerard nie bardzo wiedział, jak to możliwe, ale pokiwał głową. Mały zabrał się do pracy i w kilka chwil skończyli sprzątanie.

-Kim jesteś?- zapytał nieśmiało Gerard. Chłopiec usiadł na podłodze i wskazał palcem na ścianę, gdzie znajdował się rysunek.

-Narysowałeś mnie, prawda? Bardzo ładnie. Chciałbym, żebyś zrobił coś dla mnie, dobrze?- Gerard tylko skinął, zajmując miejsce obok niego.- Nie jestem stąd. Rozbiłem mój statek. Miałem lecieć na sąsiednią planetę, ale wylądowałem tutaj. Gdzie ja w zasadzie jestem?

-To Ziemia- odparł Gerard. -Jedna z ośmiu planet Układu Słonecznego.

-Ośmiu? Chyba dla was!- chłopiec roześmiał się szczerze.- Planet są miliony, tylko wy ich nie widzicie. Jesteś pierwszą osobą, która w ogóle mnie zauważyła. Inni mnie nie widzą, ja nie pochodzę z tego świata. Mieszkam na niewielkiej asteroidzie, która przemierza Wszechświat. Przypadkowo rozbiłem się tu. Słyszałem tyle plotek o planecie Ziemia... Podobno mieszkańcy,  ludzie, tutaj są oschli i niedobrzy. Ale ty taki nie jesteś...

-Są tacy ludzie- potwierdził Gerard. Ta rozmowa wydawała mu się bardzo dziwna, ale polubił czarnowłosego. -Ale oni nazywają się dorosłymi. Ja jestem "dzieckiem", co w naszym języku znaczy mnie więcej "ktoś, kto nie może nic robić i nie ma prawa głosu". Tak mnie postrzegają.

-To okropne!- wykrzyknął chłopiec. -Nie chcę tutaj mieszkać. Tam, skąd pochodzę, wszyscy są równi. Właśnie dlatego proszę cię i przysługę. Narysuj mi prom kosmiczny, którym będę mógł wrócić do domu.

Gerard nie chciał mu odmawiać. Wziął czystą kartkę i kilka kredek, które się nie połamały, i zaczął tworzyć swoje dzieło. Rysował szybko, ołówek zdawał się sam śmigać po kartce. Jedna linia, druga, trzecia... Dziesiątki. Dał się ponieść wyobraźni. Powstał szkic statku, który zaraz uzupełnił o kolory. W końcu było gotowe. Chłopiec wziął kartkę do ręki i przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.

-Dziękuję- powiedział. -Jestem Frank- dodał, wyciągając w stronę Gerarda dłoń. -Moglibyśmy zostać przyjaciółmi, gdybym nie musiał wracać. Gdybyś mnie kiedyś potrzebował, spojrzał w niebo. Będę do ciebie machał, nawet, jeżeli nie będziesz mnie widział. Pamiętaj, jestem tam, na którejś komecie albo gwieździe. Do zobaczenia.

Frank ulotnił się tak szybko, że oczy Gerarda nie zarejestrowały tego momentu. Był i nagle zniknął, nie zostawiajac po sobie nic.

Od tamtego dnia Gerard co noc wpatrywał się w niebo. Raz czy dwa wydawało mu się, że słyszy śmiech chłopca, a kiedyś gwiazda zamrugała, jakby chciała do niego puścić oko. Wtedy wiedział, że ma przyjaciela, który jest przy nim, nawet, jeżeli go nie dostrzega.

.
O tego shota prosiła mnie @Blondit wieki temu. Wreszcie mam wenę i chęć napisania go do końca. Jest to oczywiście silnie inspirowane "Małym Księciem", co zresztą chyba wszyscy zauważyli.
/majki

Give me (one) shot to remember (Frerard one shots)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz