~Then holding hands and life was perfect~

633 84 58
                                    

Ten shot nie jest zbyt długi i w zasadzie nie wiem, co ma na celu, ale ten pomysł mnie męczył od kilku dni, więc miłego czytania.
/majki

Generalnie należę do tych kilku procent ludzi na świecie, którzy potrafią docenić to, co mają, i kochają swoje życie.

Moja matka, zanim umarła, zawsze mawiała, że nie sztuką jest narzekać na wszystko, co idzie nie tak, sztuką jest znaleźć w wadach życia coś pięknego. Bo życie jest piękne, jakkolwiek by na nie nie patrzeć. Wystarczy odpowiednie nastawienie. Właśnie tego nauczyła mnie moja rodzicielka- była chora na raka, a potrafiła się cieszyć z drobnostek i walczyć do końca. Ja byłem zdrowy i szcześliwy, czego chcieć więcej? Pewnie, móglbym za wszelką cenę szukać czegoś złego w tym wszystkim, ale po co? Nie chcialem tego, nie potrzebowalem tego. Cieszyłem się z tego, jak się mają sprawy. Nic mi nie przeszkadzało, a każdą chwilę chciałem przeżyć tak, żeby nie żałować. I nie żalowalem, nigdy.

Moje życie było wspaniałe. Znaleźliby sie tacy, co pokręciliby nosem i rzucili pogardliwie "nędzna monotonia". Ale monotonia jest czasem dużo lepsza od życia pełnego niebezpiecznych niespodzianek. Może i moja rzeczywistość nie byla codziennie inna, ale ja tak lubiłem. Lubiłem wiedzieć, co wydarzy się każdego dnia. Mogłem być wtedy spokojniejszy.

Każdego ranka, punktualnie o 6:45 rozlegał się mój budzik. Od lat miałem ustawioną tę samą melodię, "Crazy" Aerosmithu. Moja ukochana piosenka z dzieciństwa. Budziłem się przy boku mojego ukochanego. Miał na imię Frank i byl najcudowniejszym stworzeniem, jakie widziałem kiedykolwiek. Delikatna, dziecięca uroda zaczęła ustępować bardziej męskim rysom- w końcu miał już dwadzieścia dwa lata- ale nadal pozostawał dla mnie uroczym chlopcem, którego poznałem pod koniec liceum i w którym zakochałem się bez reszty.

Każdego dnia Frank dawał mi buziaka na dzień dobry, po czym robiliśmy razem śniadanie. Znaliśmy siebie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jeśli była to owsianka (moje ulubione poranne danie), to bez miodu, bo Frank go nie znosi, a jeżeli tosty, to tylko z dżemem, bo obaj nienawidzimy masła. Ja piłem kawę z mlekiem i bez cukru, a Frank z cukrem i bez mleka. Byliśmy już tak wyuczeni naszych przyzwyczajeń, że nie musieliśmy o to pytać.

Każdego dnia szliśmy razem na przystanek. O 7:37 Frank miał swój autobus do szkoły (studiował psychologię), a ja dwie minuty później odjeżdżałem do pracy. Pracowałem w ksiegarni w centrum miasta, ale nie bylo to czesto uczęszczane miejsce- ludzie w obecnych czasach mało czytają, więc zdarzalo się, że całe dnie przesiadywalem sam.

Każdego dnia, o 12:30, wychodziłem na piętnastominutową przerwę na lunch i przy okazji dzwoniłem do Franka, który też miał wtedy okienko między zajęciami. Opowiadał mi, co ciekawego się u niego działo - ja przeważnie nie miałem nic ekscytującego do powiedzenia, kiedy siedziałem sam. Słuchałem go zawsze uważnie, bo kochałem sposób, w jaki opisywał wszystko. Szczegółowo i dokładnie, żebym mógł mieć przed oczami obraz z jego perspektywy. Kiedy po upłynięciu mojego wolnego czasu musiałem się rozłączyć, mówiłem, że bardzo go kocham i już tęsknię, a on, że czuje dokładnie to samo.

Każdego dnia o 17:30 zamykałem księgarnię. Teoretycznie była otwarta do osiemnastej, ale skoro i tak zawsze bylo tu pusto, nikomu to nie robiło różnicy. Wsiadałem w autobus i jechałem pod szkołę Franka, tak bardzo nie moglem się doczekać, żeby go zobaczyć. Rzucałem mu się na szyję, kiedy tylko wychodził z ostatniego wykładu i razem wracaliśmy spacerkiem do domu, po drodze rozmawiając o wszystkim i o niczym. Relacjonował mi swój dzień, a ja mówiłem o książkach, które dziś sprzedałem (jeżeli w ogóle coś sprzedałem). W pół godziny docieraliśmy pod nasz mały dom, który odziedziczyłem po matce. Mieszkaliśmy tu razem od ponad trzech lat, kiedy Frank skończył liceum i wyprowadził się od rodziców. Było nam tu dobrze.

Każdego dnia, kiedy zaczynalo zmierzchać, jedliśmy jakąś kolację, a potem kładliśmy się na łóżku i cieszyliśmy się tym, co mamy. Bo Frank miał identyczne podejście, jak ja- nauczył się kochać wszystko, co serwowalo mu życie, nawet, jeśli nie było to po jego myśli. Czasem Frank grał mi coś na swoim ukulele (jego gitara obecnie była zepsuta i czekała na naprawę), a ja sluchałem. Czasem podśpiewywalem do tego jakieś słowa i tak tworzyliśmy piosenkę. Czasem czytałem mu książkę na dobranoc, bo mówił, jak bardzo kocha mój głos. Czasem opowiadaliśmy sobie długie historie- prawdziwe albo zmyślone, bo Frank był bardzo kreatywny i zawsze powtarzałem mu, że powinien napisać książkę, a ja zapewnię jej dobrą reklamę w ksiegarni, gdzie pracuję.

Każdego dnia, kiedy już zgasiłem światło w sypialni, leżeliśmy obok siebie i Frank dotykał mojej twarzy, całował mnie na dobranoc i mówił mi, że jestem najpiękniejszym człowiekiem na świecie, a ja nie moglem pohamować łezki wzruszenia spływającej po policzku.

Frank od urodzenia jest niewidomy.

.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 26, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Give me (one) shot to remember (Frerard one shots)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz