rozdział 1 x.

171 11 0
                                    

Dzisiejszego dnia, na pewno nie można nazwać straconym. Wszystko szło idealnie, tak, jak chciała. Wstała wcześnie rano, mogła w spokoju się wyszykować i zdążyć do pracy na czas. Oczywiście pani October uśmiechnęła się, widząc młodą brunetkę w drzwiach swojego lokalu. Starsza kobieta była dla niej jak matka, której nigdy nie miała. Opiekowała się nią, gdy dziewczyna skończyła sześć lat. W końcu to właśnie ona, Martha Barbara October zaadoptowała Kimberly Preston i zabrała ją z sierocińca, pozwalając choć trochę zaczerpnąć normalnego życia, którego wtedy Kim potrzebowała. Brakowało jej rodziców, a co się z tym wiąże - dzieciństwa również. Do dzisiejszego czasu czuje pustkę, która wypełnia jej dusze, gdy patrzy na plac zabaw, a w nim bawiące się ze sobą dzieci. Ona jako małe dziecko nie miała zapewnionych takich rozrywek. Po prostu siedziała na drewnianym, dość starym łóżku, któremu tak, jak jej brakło czegoś i wyglądała zza okna, podziwiając dzieło matki natury. Bynajmniej tylko to pracownicy ośrodka mogli jej zaoferować; niczego więcej. 

Jako dziecko Kim nie miała za dużo znajomych. Może przypadkowa dziewczynka, o imieniu Bella raz pożyczyła od niej kredki, gdyż chciała zapełnić swoją szarą kolorowankę, w której praktycznie nie było widać tuszu, tak stara była. Możliwe, że niegdyś rozmawiała z chłopcem, który pociągnął ją za jej długie, grube warkocze, lecz była to tylko krótka wymiana zdań, w dodatku niemiła i następnego dnia nie widziała go, gdyż jakaś starsza rodzina zabrała go do siebie.  Nie miała za wiele atrakcji, mogła liczyć jedynie na los i na to, co przyniesie. Tak samo jest do dzisiaj. Wyobraź sobie małą, przeciętną dziewczynkę, lat osiem, z wadą wzroku, przez co na jej nosie znajdowały się grube, okrągłe szkła, z paroma rudymi piegami na policzkach i czole. Jej włosy sięgające kości ogonowej, w kolorze kasztanowym, które często opiekunki z Domu Dziecka zaplatały w dwa warkocze, mały, lekko zadarty nosek, okrągłą twarz i śmieszne, małe oczka, które dość często mrużyła.

Teraz zamiast okularów nosi soczewki kontaktowe, dzięki czemu już nie zamęcza swoich oczów, aby wytężyły na coś wzrok. Tak samo długie, piękne włosy, które kiedyś ozdabiała nielicznymi rodzajami kwiatów, ścięła, tak teraz sięgają jej piersi i stały się mocno brązowe. Z twarzy pozbyła się piegów, zrzuciła zbędne kalorie odmładzając swoje ciało i wyregulowała brwi, które za czasów małego szkraba były delikatnie, lecz niezauważalnie złączone. Ta niesamowita metamorfoza dostarczyła jej setki adoratorów, którzy pragną spotkania z nią, choć jednej, krótkiej rozmowy, głupiego cześć, wylatującego z jej ust. Niektórzy nawet wysyłali pod jej adres listy miłosne, kwiaty w zależności od rodzajów i różnego wzrostu misie, które nie kryje, że rzeczywiście zatrzymała, tak samo jak piękne rośliny. Niestety Kimberly jest zajęta. Ma cudownego chłopaka, który opiekuję się nią, martwi się i dba o jej bezpieczeństwo. Zwie się on Liam Carter i jest nieziemsko przystojny. Bo brunet należy do tego grona chłopców, którzy tacy właśnie są. Ponadto jest utalentowany, gra na gitarze i śpiewa, lecz tylko dla siebie. Ma swój własny motor, całkiem niezłe cacko - jak to rzuciła Kimberly na początku ich znajomości. Ona i Liam są ze sobą trzy miesiące i nie ukrywają, że darzą się niezmierną miłością. Gdzie tylko by nie mogli; całują się, przytulają, szepczą sobie czułe słówka. Tak, Liam Carter to wykreowany ideał faceta, którego można jedynie pozazdrościć. 

Był poniedziałek, a Kimberly tak jak zawsze stała za ladą i przyjmowała zamówienia. Ze względu na dzień tygodnia, nie było za dużo klientów, bo ci od rana są już w pracy, lub na bardzo ważnym spotkaniu. Jednak nie przeszkadzało to dziewczynie, wręcz cieszyła się z tego powodu. To pewnie od bolącej ją głowy, ponieważ wczorajszą niedziele spędzała na imprezie u Newt'a, wraz z Emmą, jej najlepszą przyjaciółką. Blondynka była na tyle odważna, aby choć wejść na teren posiadłości Marley'a wraz z dziewczyną, aby następnie upić się do nieprzytomności i pozwolić jakiemuś nieznajomemu mężczyźnie odwieźć się do domu w środku nocy. Co ja opowiadam! Był ranek, prawdopodobnie piąta. Na całe szczęście nic się nie stało, a dziewczyny wróciły całe i zdrowe do domu. Oczywiście całe i zdrowe, nie licząc cholernego bólu głowy.

Life or Death || m.cWhere stories live. Discover now