rozdział 4 x.

61 8 0
                                    

Dzisiaj wstaję tak jak zawsze, czyli o szóstej dwadzieścia. Przebieram się, robię delikatny makijaż i spinam włosy w wysoką kitkę. Moje wspomnienia wracają do momentu, w którym Will podwozi mnie do domu. To było bardzo miłe z jego strony, gdy opowiadał mi o tym, ponieważ zasnęłam w jego samochodzie i nie za bardzo pamiętam, co się wczoraj konkretnie wydarzyło. Will powiedział, że to z przemęczenia i ma całkowitą rację. Wczorajsza praca zmęczyła mnie na tyle, abym nie pamiętała co się stało w jakimkolwiek momencie, a do tego moja głowa nieprzyjemnie pulsuje, przez co musiałam rano wziąć tabletki. Nie chciałam faszerować się antybiotykami, ale czuję, że nie przeżyję dzisiejszego dnia bez odpowiedniej pomocy. W dodatku boli mnie okolica szyi, pewnie źle spałam. 

Teraz znajduję się w pracy, fartuch obwieszony jest na mojej tali, a ja przyjmuję zamówienia. Dzisiejszego dnia do kawiarni przychodzi bardzo wiele osób, a ja nie za bardzo daję sobie radę. Ale za trzy godziny mam wolne, więc będę mogła wreszcie odpocząć. Uśmiecham się na myśl, że zdobędę kilka dni wolnego, lecz myśląc trzeźwo trzeba przyznać, że po weekendzie znowu będę musiała wstawać tak wcześnie tylko po to, aby nie spóźnić się do pracy. Moje rozmyślenia zostają przerwane, gdy do moich uszu dobiega dźwięk dzwonka do drzwi, który zawsze zostaje użyty, gdy mojej osoby nie ma przy kasie, a klient nie cierpliwi się. Szybko odkładam ścierkę i zaprzestaję wycierania szafek w schowku. Prostuję się i wychodzę z pomieszczenia, kierując się do, jak się okazało, chłopaka czekającego na kogokolwiek ze zniecierpliwieniem. Jego dłoń znajdowała się na małym przedmiocie, który położony był na blacie, czyli tak jak myślałam; przyszedł tutaj, usiadł na krześle przy kasie, a nie widząc nikogo, kto by mógł go obsłużyć zaczął walić ręką w ten biedny dzwonek. 

- Już idę! - Krzyczę, kierując się w stronę wyjścia ze schowka. Gdy wchodzę do pomieszczenia, w którym znajduje się ta osoba, otwieram delikatnie usta. Na krześle przy blacie, siedzi ten sam chłopak, który dwa dni temu kupił tutaj ciastko i kawę. Lecz tym razem jego włosy nie są czarne z czerwonym i niebieskim pasemkiem na grzywce. Najwidoczniej był u fryzjera, gdyż teraźniejszy kolor to czerwień, która rzuca się w oczy, może nie bardzo, ale rzuca. Ubrany jest w czarne rurki, koszulkę z flagą ameryki i czarną, skórzaną kurtkę. Czuję, jak moje policzki zaczynają mnie piec, gdy uświadamiam sobie, że za długo patrzę się na jego osobę. Jeszcze pomyśli, że jestem natarczywa, lub coś w tym stylu. 

- Co podać? - Mój głos nie przypomina mojego głosu, jest strasznie piskliwy. Odkaszluję więc i poprawiając grzywkę, patrzę w jego zielone oczy i przemawiam jeszcze raz, tym razem mając unormowany głos - Co podać? 

On tylko śmieje się pod nosem, przez co moja twarz musi przypominać kolor dojrzałego pomidora. Dlaczego ja się rumienię? To tylko przypadkowy klient, który zje posiłek i sobie pójdzie, a ja więcej go nie zobaczę. To tylko kolejna zwykła osoba, która pojawi się chwilowo w moim życiu i zniknie jeszcze szybciej. Proste. 

- Poproszę to, co przedtem. - mówi, jego głos jest mocno zachrypnięty i zagryza wargę, gdy kończy mówić. Ja kiwam nieznacznie głową i odwracam się, wstawiając wodę na kawę. Z szafki wyjmuję nowy towar ciasteczek, które tym razem są smaku wanilii i truskawki. Bynajmniej jest tak napisane na opakowaniu. Wyciągam mały talerzyk, na którym umieszczam małą przekąskę, a gdy czujnik wody zaczyna piszczeć, zalewam kawę w kubku i kładę na przedmiocie obok ciastka. Ujmuję talerz w rękę i kładę wszystko przed czerwonowłosym. Posyła w moją stronę uśmiech, a ja odwzajemniam go. Nasze oczy skierowane są do siebie, lecz ja szybko przerywam kontakt wzrokowy, czując lekkie zażenowanie. To tylko klient, Kimberly. Tylko klient. 

- Jak masz  na imię? - Podskakuję w miejscu, będąc nieco przestraszona nagłą wypowiedzią chłopaka. Nie sądziłam, że będzie chciał nawiązać ze mną konwersację. 

Life or Death || m.cWhere stories live. Discover now