rozdział 3 x.

55 8 0
                                    

Kimberly

Promienie słoneczne wdarły się do mojego pokoju, przedostając się zza lekko odsłoniętych rolet. Wczoraj szczelnie je zamykałam, najwyraźniej nie są tak solidne, jak zdawały się być na ogłoszeniu jednego z akcesoriów przedstawionych w gazetce, którą zakupiłam wczoraj. Ale nie tylko to mnie obudziło. Drugą przyczyną, przez którą moje powieki otwarły się był budzik, który równo z wybitą godziną szóstą dwadzieścia, wydał z siebie typowy dla budzików dźwięk. Ze stłumionym jękiem przeturlałam się na plecy, przykładając miękką tkaninę poduszki do twarzy. Lecz tym nie zdziałam nic, co mogłoby spowodować dzisiejszy wolny dzień od pracy w kawiarni. Chodziłam do niej pięć razy w tygodniu, o tych samych godzinach, gdyż pracowałam w niej tylko ja. Wyjątkami były dni, w których Martha dawała mi wolne i robiła całą moją robotę za moją osobę. Oczywiście nie sprzeciwiałam się, tylko z delikatnym uśmiechem uprzejmie jej dziękowałam i ściągając z siebie zielony fartuch, chowałam go w szafie, która znajdowała się w schowku.

Gdy coraz bardziej denerwujący jazgot powoduje u mnie ból głowy, siadam na łóżku i naciskam mały przycisk na urządzeniu. Budzik przestaje wydawać z siebie jakikolwiek dźwięk, a ja sapiąc, przecieram zaspaną jeszcze twarz, na której znajdują się pozostałości po nieudanym śnie. Wstaję, dotykając zimnych paneli podłoża, co powoduje ciarki mnożące się na mojej skórze. Szybko przedostaję się do toalety, gdzie zamykam drzwi na kluczyk. Nie wiem czemu tak robię, może jest to nawyk, który odziedziczyłam po mojej opiekunce? Nigdy nie zastanawiałam się, dlaczego kobieta ma taką paranoję na punkcie tego czynu, zawsze gdy wracałam z pracy, ona niespokojnie kręciła się w miejscu, które zajmowała lub wychylała swoją pomarszczoną już twarz w stronę okna, krzycząc, abym wreszcie zamknęła te drzwi. Lecz teraz mieszkam sama, a jej nawyk przeszedł na mnie.

Ściągam z siebie ciuchy, odwracając się w stronę kabiny prysznicowej. Otwieram ją i wchodzę do środka, zaczynając płukać moje ciało. Gdy jestem pewna, że jest dokładnie oczyszczone, wychodzę z pod prysznica i owijam się ręcznikiem. Zauważam moje puchate kapcie, położone na przeciwko pralki, więc zakładam je na swoje stopy. Wychodzę z toalety i szykuję sobie ciuchy, które dzisiaj ubiorę. Przekonuję się na kremowe rurki z wysokim stanem i podobnego koloru koszulę z rękawami trzy czwarte. Włosy związuję w wysoką kitkę, podczas tego zajęcia mój wzrok znajduje się na paznokciach oblanych pudrowym różem, którego już prawie nie można dostrzec, gdyż większość lakieru ułamała się, pozostawiając po sobie zaschnięte stróżki tego, co było na nich przedtem. Cóż, jest to dziwne, zwłaszcza dlatego, że malowałam je przed wczoraj. Najwyraźniej w tym kraju nic nie jest zrobione dokładnie. Jakby wszystko psuło się już po kupnie danej rzeczy.

Wzdycham i ostatni raz oglądając się w lustrze, zmierzam schodami w dół. Zakładam na siebie płaszcz, brązową torbę i białe baleriny, na których znajdują się pastelowe kwiaty małego rozmiaru. Uśmiecham się delikatnie do siebie, powtarzając w myślach, że dzisiejszy dzień minie mi pomyślnie i wychodzę z mieszkania, oczywiście zamykając za sobą drzwi.

***

Gdy ostatni klient wychodzi z budynku, podchodzę do umywalki. Moje dłonie odnajdują dość zabrudzoną szklankę po kawie i zajmuję się wycieraniem jej. Następnie obmywam ją i kładę na suszarkę, tak samo robię z pozostałością brudnych naczyń. Gdy kończę, wycieram dłonie w suchą szmatkę i odwiązawszy fartuch, dokładnie go składam i chowam do szafki. Zakładam kosmyk moich ciemnych włosów za ucho, gdyż podczas pracy jeden wysunął się z mojej kitki, dlatego teraz są rozpuszczone. Patrzę przez okno i zauważam czarnego vana, który odjechał, gdy tylko skierowałam na niego wzrok. Marszczę brwi, lecz postanawiam ignorować to dziwne zdarzenie, bo na pewno jest to tylko przypadkowa osoba, która jest tutaj nowa i chciała obejrzeć tę okolicę, a to, że samochód wyjechał z parkingu od razu, gdy na niego spojrzałam jest zwykłym nieporozumieniem i czystym przypadkiem. Wzruszam ramionami i podrzucając zadowolona pękiem kluczy, wreszcie kończę swoją pracę.

Life or Death || m.cWhere stories live. Discover now