Wracała krętymi korytarzami rozmyślając gorączkowo o zaistniałej sytuacji. Nie po raz pierwszy już widziała coś lub kogoś, czego tak naprawdę nie było. Często już mijała staruszki z pieskami, których nie można było pogłaskać, słyszała głosy nienależące do nikogo, albo widziała dwie dokładnie takie same postaci zlane w połowie ze sobą, niby zakrzywione odbicie lustra.
Jednakże to, że już wcześniej jej się to zdarzało, nie oznaczało to jednak, że się do tego przyzwyczaiła. Każda kolejna osoba, dźwięk, zapach, przyprawiała ją o gęsią skórkę. Wiedziała, że to nie jest normalne. Wiedziała również, że jeśli komuś to powie, jej życie się skończy.
Żyła z tym jak mogła. Ignorowała, zacierała wspomnienia, starając się zapomnieć. Jednak zawsze po kolejnych okresach spokoju zduszonych obrazów, nadchodziła niezapowiedziana i gwałtowna burza, jakby bańka lub balon, w której rośnie ciśnienie, aż ostatecznie pęka. Ktoś lub coś pojawiało się nagle i bez uprzedzenia podburzając z podwójną siłą wszystko co Lucienne wiedziała o świecie i o sobie.
Nauczyła się więc nie zduszać w sobie wizji. Pozwalała im zawrócić sobie głowę na parę chwil, po czym wracała do normalnego trybu życia...
Wyszła na zewnątrz.
Jak przystało na wiosnę, słońce świeciło całą mocą, jakby odrabiało zimowe zaległości, przekazując energię zgłodniałym roślinom. Pomimo upływu ponad piętnastu minut od ostatniego dzwonka tego dnia, na placu przed szkołą nadal kłębiły się tłumy uczniów, którzy porzuciwszy plecaki na ziemię rozmawiali i śmiali się głośno. Lucienne wzrokiem odnalazła swoją klasę i udała się w jej kierunku.
Gdy tylko podeszła, naskoczyła na nią Tris.
-Żyburo! Gdzieś ty była? – zawołała – Już myślałam, że cię tam napadli!
-Ale żyje co nie? – zaśmiała się Lucienne próbując, z marnym z resztą skutkiem, zamaskować swoje poddenerwowanie
-Co ci..? – zaczęła Tris, ale przerwała jej roześmiana Catherine z rumieńcami na policzkach
-Hej lalki! Idziecie do Maca?
Tris nie odpowiedziała. Spojrzała na Lucienne znaczącym wzrokiem i zirytowana, że jej przerwano, milczała. Głos zabrała Lucienne.
-Ta.. Ktoś jeszcze idzie?
- Pare osób z dziewczyn z naszej klasy i z 2a. To co idziecie?
Lucienne niepewna spojrzała na przyjaciółkę. Wiedziała, że jest zła, ale nie zamierzała dzielić się z nią ani tym bardziej z nikim innym swoimi „wizjami". Pomyślała, że wyjście z klasą będzie dobrą ucieczką od tematu, a przynajmniej dopóki nie zostaną same.
-Tak, czemu nie. – chwyciła plecak i zarzuciła go sobie na ramię.
Obróciła się do Tris i uśmiechnęła się widząc, że ta robi to samo, tyle, że unikając jej spojrzenia. Chwile później całą grupą, maszerowały brukowanymi ulicami w stronę centrum miasta.
Siedziały w środku od dłuższego czasu. Jak zwykle oba piętra lokalu zajmowane były przez tłumy uczniów takich jak one, dorosłych kończących pracę, lub będących na przerwie i jedzących obiad. Mimo wszystko znalazły stolik na drugim piętrze przy oknie, skąd widok rozciągał się na całą ulicę aż do wiecznie zakorkowanego ronda i parking naprzeciwległego marketu.
Lucienne zawsze zajmowała miejsca skrajne, z boków ławek czy kanap, czyli tam gdzie czuła się bezpieczniej. Całkiem jakby obawiała się, że nagle coś zmusi ją do ucieczki... Choć, może i tak było? Również teraz od razu spoczęła na siedzeniu najbliżej okna, z dala od ciasnego przejścia przez które przewalały się tłumy głodujących. Oparła się o barierkę między szybą a stolikiem i tonęła wzrokiem w słonecznym, typowym dla miejskiej zabudowy krajobrazie.
W pewnym momencie po prostu wyłączyła się z rozmowy. Nie interesowały jej ani rozprawy na temat kosmetyków, ani najświeższe ploteczki ze świata wykreowanych komercyjnie gwiazd, a tym bardziej ludzi ze szkoły, których na oczy nie widziała. Obserwowała przechodzących ludzi, zastanawiając się jak inne musi być ich życie od tego, co znała. Wszyscy, od śpieszących się mężczyzn z rozpiętymi kurtkami, aktówkami pod pachą i na pół opróżnionymi kubkami kawy w ręku, po spokojnie kołyszące wózkiem kobiety z dziećmi, wszyscy oni mieli swoje przyzwyczajenia, cele, zmartwienia. Każdego życie doświadczyło inaczej. To była taka chwila gdy Lucienne zaczynała się zastanawiać czy też będzie tak jak jedna z nich. Czy będzie kiedyś mieć dziecko, z którym będzie wychodziła na spacery? Czy przygarnie psa i będzie go wyprowadzać? A może zginie w nieplanowanym wypadku i nie dożyje nawet swojej 20?
Niespodziewanie jej myśli się urwały. Było coś w tym obrazie nienaturalnego. Coś jakby...
Wtedy go spostrzegła. Był wysoki, ubrany w strój którego pod żadnym pozorem nie mogła skojarzyć z obecną epoką. Jego głowę okalały przycięte na wysokości szyi, czarne włosy, a spojrzenie zielonych oczu mimo dystansu przeszywało na wskroś. Stał w miejscu, nie zważając na dzwonki nadjeżdżających rowerów. Patrzył. Patrzył prosto na nią.
Dziewczyna gwałtownie cofnęła głowę i zamrugała. Ogarnęło ją dziwne uczucie. Znała go. Znała go bardzo dobrze. W głębi duszy wiedziała, że na nią czeka...
Zerknęła w bok, ale nikt poza nią nie zwrócił uwagi na tajemniczego chłopaka. Jakim cudem?! Oto na środku ulicy stoi postać, jak żywo wyjęta z rewolucji francuskiej a nikt nawet nie zareagował? Ponownie wyjrzała za okno, aby jeszcze raz spojrzeć w te szmaragdowe oczy.
Ale jego tam nie było. Zniknął. Tak nagle jak się pojawił, w jednej chwili był, w drugiej już nie. Lucienne zachłysnęła się powietrzem i gwałtownie odchyliła się w stronę stołu.
Usłyszała jak rozmowy dookoła niej ustały i poczuła na karku spojrzenia wszystkich dziewczyn siedzących przy stoliku.
-Lucienne? Co jest? – rozpoznała głos Tris
No tak, teraz będzie gorzej uciec od tematu...
Upewniwszy się, że tajemniczy chłopak zniknął z ulicy, blondynka próbowała na szybko wymyślić stosowną wymówkę.
-Zda.. Zdawało mi się, że tam na przejściu... Potrącili psa.
-Gdzie?! - wykrzyknęły wszystkie dziewczyny jednocześnie i podskoczyły do okna, chcąc na własne oczy zobaczyć domniemaną tragedię.
Lucienne odetchnęła i powróciła wzrokiem do stolika. Została przy nim tylko Tris, nie wierząc w szybkie kłamstwo Lucienne. Zmierzyła ją wątpliwym wzrokiem i odwróciła się do swojego czekoladowego shake'a.
Tymczasem reszta dziewczyn wróciła do stolika wygłaszając, lekko mówiąc, niepochlebne zdania o dzisiejszych uczuciach kierowców i ich sercach, nie wspominając oczywiście o fakcie, że żadnego wypadku nie widziały. Pierwsze dwie zasady mentalności tłumu: jeśli jedna osoba zauważyła coś godnego narzekania, tłum odpowie echem na jego uwagę. Jeśli owego zdarzenia nie widzieli, nie przyznają się, a tym chciwiej podchwycą temat. Przecież kto chciałby być gorszy od innych prawda? Lucienne uśmiechnęła się pod nosem. Przynajmniej dostarczyła im tematu do rozmów.
A sobie kłopotów, ale o tym miała się jeszcze przekonać.
YOU ARE READING
Unseen From The Inside
FantasyZaczyna się jak zwykle. Normalnie. Niepozornie. Nawet nie wiemy kiedy. Po prostu pojawia się. Jest. I zostaje. Każdy z nas ma swój mały zakątek w głowie. Miejsce, do którego przenosi się w snach. Miejsce gdzie urzeczywistniają się marzenia. Kiedy Lu...