Dziewięćdziesiąt sześć gwiazd.

125 34 31
                                    

Niebo.

Ciemnogranatowe, prawie czarne.

Piękne.

Czy to możliwe, by zostało powierzone ludziom?

Tak potwornym istotom, które potrafią jedynie ranić?

Gwiazdy.

Jasne, tak drobne, jakby miały zaraz się rozpaść.

Jakby każda z nich była maleńką częścią kryształowego serca Stwórcy, które zostało rozbite na tysiące kawałków.

Gwiazdy.

W tym fragmencie lasu widać dokładnie dziewięćdziesiąt sześć gwiazd.

Liczę je zawsze przed wykonaniem zadania.

Moim zadaniem jest zabijać.

Zamykam powoli oczy, zaciskając równocześnie zęby.

Wdech.

Wydech.

Lodowate powietrze rozchodzi się mozolnie wewnątrz moich płuc.

Uspokajam się. W moich dłoniach czuję przyjemne mrowienie i wiem, że uzyskałem w ten sposób kolejne zlecenie.

Zaciskam oczy tak mocno, aż zaczynają łzawić, lecz żadna ze słonych kropli nie może wydostać się na zewnątrz.

Otwieram je nagle i spoglądam jeszcze raz w niebo z nową mocą.

Gwiazdy migoczą żałośnie, jest w tym coś niezwykle podniecającego i zarazem groźnego. Zaciskam pięści, a na moje usta wypływa półuśmiech.

Klif.

Każą mi iść na klif.

Z moich ust wydostaje się kłębek pary; patrzę na niego z dziwną fascynacją, przekrzywiając głowę na boki, by lekko się rozgrzać.

Muszę iść.

Muszę iść, nim noc dobiegnie końca.

Wtedy gwiazdy znikną tak samo jak granat nieba, a ja zapadnę w nienaturalne otępienie i będę tak trwał aż do zachodu słońca.

Czy jestem psychopatą?

A kto z nas nim nie jest?

Czy jestem zwyczajnym psychopatą? Czy można mnie tak nazwać?

Nie, ja zostałem do tego powołany, stworzony.

Kiedyś wszyscy zrozumieją, co mną kieruje.

Kiedy?

To zależy od ich woli.

Od tego, czy przestaną ranić, czy świat dalej będzie w tak zawrotnym tempie zmierzał do zagłady.

Na tym fragmencie nieba jest dziewięćdziesiąt sześć gwiazd.

Dziewięćdziesiąt sześć.

Biegnę.

Szybko, przeskakując przez przeszkody.

Oddycham ciężko, z rozkoszą chłonąc chłód nocy.

Nareszcie czuję, że żyję.

Czuję, że istnieję naprawdę.

Uwielbiam to doznanie.

Odrętwienie powoli opuszcza moje ciało, a ja rozglądam się wokół, starając wyłonić z ciemności jakieś kształty lub dźwięki.

Szelest liści.

Moje kroki na runie leśnym.

I szum morza.

Dziewięćdziesiąt sześć rys.~One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz