Oddycham ciężko, a z moich ust wydostają się obłoki pary. W celi jest przeraźliwie zimno, drżę. Otulam się niezdarnie kurtką, szczękając zębami. Opieram się mocniej o ścianę, starając ułożyć do snu. Jedynie on daje mi wytchnienie w całym tym piekle.
To więzienie jest nietypowe; moją celę od pozostałych oddziela jedynie metalowa krata, a nie ściany.
We wnętrzu jest ciemno, więzienie znajduje się jakby pod ziemią, nikłe światło dostaje się jedynie przez małe otwory położone kilka centymetrów pod sufitem.
Pocieram dłonie, by choć trochę się rozgrzać, lecz to nic nie daje. Wszechogarniający chłód przenika przeze mnie jak przez szmacianą lalkę. Podnoszę się z podłogi, unoszę kawałek jakiegoś patyka i robię na niej kolejną kreskę.
Dziewięćdziesiąt sześć.
Tyle właśnie tygodni tutaj tkwię.
Dziewięćdziesiąt sześć tygodni.
Dziewięćdziesiąt sześć kresek na podłodze. Kiedy stąd wyjdę? Nie mam pojęcia. Odliczam czas, który upłynął, by nie zwariować. A może właśnie to jest objawem wariactwa?
Nie powinnam tutaj być.
Nienawidzę tego miejsca.
-Wstawaj. Masz widzenie – rozlega się przede mną mocny głos, a ja unoszę głowę znad podłogi. Strażnik patrzy na mnie z obrzydzeniem zmieszanym z nienawiścią, ale jestem już do tego przyzwyczajona. Przestałam nawet zwracać na to uwagę. Bardziej zaskoczyły mnie jego słowa...
-Widzenie? Jak to? - pytam zachrypiałym głosem. Tak dawno go nie używałam.
-Nie będę tutaj na ciebie czekał. Idziesz czy nie? - odpowiada uparcie i wpatruje się we mnie swoimi zimnymi, jasnoniebieskimi oczami.
Podnoszę się powoli i idę chwiejnie w ślad za nim. Z innych celi spoglądają na mnie z zaciekawieniem inni więźniowie, a ja szukam w myślach, kiedy ostatni raz tędy przechodziłam.
Korytarz w końcu dobiega końca; mężczyzna wyciąga z kieszeni brzęczące klucze i otwiera metalowe, potężne drzwi.
Otulam się mocniej kurtką, a fala ciepłego powietrza uderza we mnie z niesamowitą siłą. Światło dnia oślepia mnie przeraźliwie, muszę osłonić oczy ręką, by cokolwiek zobaczyć. Oczy zaczynają mnie piec pod wpływem tak jasnego słońca.
-Masz dziesięć minut. - Krzywię się na kolejną suchą, bezuczuciową komendę, wydawaną tak, jakbym była jakimś bezużytecznym zwierzęciem, a nie człowiekiem.
Dziesięć minut? Po tylu dniach, nocach, tygodniach, miesiącach spędzonych w tej pustej celi bez możliwości rozmowy?
-Elizabeth. Dawno się nie widzieliśmy, prawda? Ile to już czasu minęło? - dobiega mnie jakiś wesoły głos, jakby czerpiący radość z tego, co mnie spotkało.
-Dziewięćdziesiąt sześć tygodni. Dokładnie dziewięćdziesiąt sześć tygodni – szepczę cicho, mrugając gwałtownie, by powstrzymać łzy. Światło przestaje mnie już tak drażnić i opuszczam dłoń na dół.
-To wiele czasu. Jesteś pewna, że chcesz tu tkwić dalej? - tajemnicza postać wypytuje dalej, a ja mrużę oczy, chcąc dostrzec rysy jej twarzy.
-Kim jesteś? - Krztuszę się dziwnym pyłem, unoszącym się w pomieszczeniu.
-Ja? Nie pamiętasz mnie? To ja pozwoliłem ci być wreszcie wolną. Prawdziwie wolną. To więzienie jest jedynie twoim wyborem – mówi zdecydowanie, przybliżając się do mnie. Teraz mogę dostrzec jego ostre rysy, zapadnięte policzki i gęstą, srebrną czuprynę. Jest młody, prawdopodobnie w moim wieku, ma hipnotyzujące, czarne oczy.
CZYTASZ
Dziewięćdziesiąt sześć rys.~One Shots
Gizem / Gerilim"Rysy. Głębokie, coraz głębsze. Dziewięćdziesiąt sześć rys." "Myślałem, że już cię zabrali. Jak masz na imię? - pyta, a ja zatracam się w myślach. Imię. Moje imię. -A jak chciałbyś, żebym miała? - odpowiadam po chwili, a z niższej pryczy dobiega mni...