Anastasia
Gdy Jake wyszedł, narzuciłam na siebie czarną pelerynę, która leżała obok posłania. Energicznym ruchem, spięłam włosy w wysokiego, nieułożonego koka. Miałam ochotę stamtąd wybiec, jak najszybciej. Kątem oka, spojrzałam na lustro, wiszące nad komodą. A niech go! Na mojej szyi zobaczyłam dwa, nietypowe wcięcia, które pozostały mi od zeszłej nocy. Idiota. Cholernie bolało. Podeszłam bliżej okna, oślepiło mnie światło, zamrugałam parę razy, przyzwyczajając do niego źrenice. Spojrzałam w dół. Jeden skok i wyląduje na trawie, bez obaw o swoje życie. Góry rozpościerały się w oddali, mimo lata, na ich wzgórzach osiadły kilkumetrowe zaspy śniegu. Usiadłam na parapecie, przekładając jedną nogę za okno, drugą sprawnie wymanewrowałam w bok i po chwili obie zwisały w dół. Podniosłam się na rękach, delikatnie napinając mięśnie ciała. Zgięłam nogi w kolanach, odepchnęłam się i... już. Moja pupa zetknęła się z majestatycznie zieloną trawą, zostawiając na moich spodenkach ślad. Pod spodem zapewne też jakiś znajdę.
Ostatni raz, zeskanowałam wzniesiony po chmury gmach. Uczucia i myśli, piętrzyły się gdzieś we mnie, dając o sobie znać w dziwny sposób. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć "Jake, proszę, przyjdź po mnie, będę na plaży! Obejmij mnie i nigdy nie puszczaj! Tylko proszę, nie wbijaj we mnie swoich kłów. Choć i tak wiem, że już tego nie zrobisz!". Mhm, co ja mówię... to nie ja tego chciałam, to moje drugie ja, ukryte gdzieś wewnątrz, próbując mnie drażnić, wmawiało mi takie głupstwa. Nawet jeśli wykrzyczałabym te zdanie, zabrzmiałoby to mniej więcej, jak głos pięcioletniej dziewczynki, której zabrano misia. Czyli... głupio.
Idąc dalej w pewnym momencie uderzył mnie silny powiew wiatru. Dopiero teraz, kiedy czułam drażniący mnie piach zdałam sobie sprawę z tego, że nie wzięłam butów. Im dalej szłam, tym barwa piasku zaczęła przybierać bardziej złocisty odcień. Teraz grunt stał się o wiele delikatniejszy, muskał moje palce, powodując niekontrolowane dreszcze. Z daleka zobaczyłam rzekę w której odbijało się słońce, postanowiłam iść w jej kierunku.
Uniosłam znacząco brew, gdy poczułam napierające na mnie ciało. Znowu ta charakterystyczna woń. Nie oglądając się za siebie od razu wiedziałam, kto w tym momencie mnie obejmuje. Właśnie... on mnie obejmuje. Nie chamsko, nie agresywnie, delikatnie. Tak, jakby nie on, chociaż nie, to właśnie był on. Poczułam jego oddech. Był ciepły, uspokoiłam się. Obróciłam się w jego kierunku. Nieważne co będzie, nie może zabronić mi odejść. Może wpić się w moją szyję tyle razy, ile zechce. Ja i tak pewnego dnia ucieknę.
Obróciłam się w jego stronę, ten tylko przejechał po moim policzku dłonią, ponownie obejmując. Wytrzeszczyłam oczy. Nie wpił się we mnie, przytulił, znowu. Ciepło, które od niego biło zaczęło mnie wypełniać. Czułam się teraz taka bezpieczna.
- Gdzie byłaś? Martwiłem się. - Przerwał ciszę, odsunąwszy mnie od siebie, spojrzał pytająco. Jego dłonie spoczęły na moich łokciach, zachowując bezpieczną odległość.
- Chcę odejść! Rozumiesz?! Ja mam poddanych, nie mogę zostawić ich na pastwę losu! Rozumiesz?! Nie chcę też być twoją zakichaną ofiarą! - Wykrzyczałam stanowczo, wyzwalając się z uścisku.
Jake głośno westchnął, popatrzył na mnie przez chwilę, piorunując wzrokiem. Ja nadal, udając nieugiętą stałam w tym samym miejscu, nie mając najmniejszego zamiaru się ruszyć.
Przybliżył się do mnie. Na ten gest zamknęłam oczy, ściskając powieki. Wiedziałam, że zaraz zatopi swoje kły w moim ciele, ale nie. Nie tym razem. Myliłam się. Rękami objął mnie w talii, podrywając do góry. Zarzucił moje ciało na swoje ramię i zaczął kierować się ku jezioru. Wierzgałam, kopałam, a nawet biłam pięściami. Jednak on tylko kręcił głową, zupełnie ignorując.
- Jesteśmy - powiedział, odstawiając mnie na piasek. Był nagrzany, parzył mnie w stopy, więc usiadłam. Rozkładając się całą długością na gruncie, zaczerpnęłam powietrza.
Jake zajął miejsce obok mnie, kładąc się. Między nami panowała cisza. Żadne z nas nie chciało się pierwsze odzywać.
- Naprawdę chcesz odejść? - Dotknął mojej dłoni swoją, powodując przyjemny dreszcz.
- Tak, chcę - wyrwałam dłoń z jego uścisku. Usiadłam, podciągając kolana pod brodę.
- Co to za pierścień? - Wskazał podbródkiem na sygnet, znajdujący się u mojej prawej ręki, na serdecznym palcu. - Nie, żebym był tym zainteresowany...
- To pierścionek zaręczynowy.
Jake wytrzeszczył oczy, kręcąc głową z uśmieszkiem. Ach, te dołeczki... gdybym mogła ich dotknąć.
- Chcesz tych zaręczyn? - Nieustannie drążył ten temat, co zaczęło działać mi na nerwy. Nie lubiłam, gdy poruszało się ten temat.
- Nie, nie chcę. Nie kocham osoby, która mi go podarowała, ale czego nie robi się dla królestwa? Musiałam zaręczyć się z kimś nie z tego kraju, aby zawrzeć nowe sojusze. To jedna z największych, najpotężniejszych fortec. Tylko pod tym warunkiem zgodzili się, by na niego przystać. - W mych oczach zatańczyły srebrzyste krople, które po skończonym występie, ukłoniły się z gracją na czarnych jak heban rzęsach, spływając na rozżarzone poliki.
Jake uniósł dłoń w moim kierunku, ocierając łzy. Zrobiło mi się jakoś lepiej na sercu, lżej. Miałam teraz obok kogoś, kto mógł się ich pozbyć, jednym ruchem. Na jego twarzy malował się smutek, którym się z nim podzieliłam. Chwycił mą dłoń, zdjął z palca pierścionek, podnosząc mój podbródek do góry.
- Ja nie pozwalam być ci zaręczoną z kimś, kogo nie kochasz, ale możemy zrobić inaczej. Skoro już założyłaś ten pierścień, zostałaś powiązana. Teraz wystarczy go oddać, a więź połączy cię z kimś innym. Nie mówię o sobie - puścił mi oko, ponownie ścierając łzy z policzków. Zamachnął się, wyrzucając pierścień przed siebie. Wpadł do wody, znikając z zasięgu mojego wzroku.
- Co ty najlepszego zrobiłeś?! - Wykrzyknęłam, wyrzucając ręce w powietrze.
- Teraz jesteś zaręczona z rzeką.. Ona od dziś będzie wysłuchiwała każdych żalów, które będą ci ciążyły, zabierając z dala od twojego serca.
Mimowolnie uśmiechnęłam się, wtulając w tors chłopaka. W duchu podziękowałam mu za poprawę humoru. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w nurt rzeki. Z nikim nigdy nie czułam się tak, jak w tej chwili. Bezpiecznie.
- Naprawdę chcesz odejść? - Wyszeptał mi do ucha.
Teraz, cała pewność siebie, jaką jeszcze parę minut temu nosiłam, zniknęła. Nie byłam niczego pewna. Bałam się, że znów zrobi mi krzywdę, ale jednocześnie chciałam, aby już zawsze tak mnie pocieszał. Jeszcze sprawa z królestwem... ale czym ja się przejmuję? Przecież jest jeszcze kuzynostwo, które z chęcią by się nim zajęło.
- Nie. Nie chcę odejść - wydukałam po chwili zastanowienia - ale obiecaj mi, że już nie napijesz się mojej krwi.
- Tego ci nie mogę obiecać. - Zabrał swoją rękę, oddalając się nieco.
- Dlaczego? - Zapytałam, nie hamując już łez. Czy on naprawdę lubił, kiedy cierpiałam?
- Zostając ze mną, zostaniesz podarowana mi w ofierze. Jak każda inna.
Każda inna, każda inna, każda inna.. Były też inne. Teraz nie czułam się wyjątkowa. Zrozumiałam, że on pocieszał tak każdą, wabiąc do siebie, a potem wykorzystując. Poczułam, że coś zyskałam, a coś zarazem straciłam. Podniosłam się niedbale, niemal nie upadając. Byłam zła. I na niego, i na siebie. Wytarłam ostatnie łzy, idąc przed siebie, nie zważając dokąd. Byle jak najdalej od niego. Słyszałam jak wołał moje imię, ale nie tym razem. Będę nieugięta, nie będę kolejną, wykorzystywaną przez niego dziewczyną.
YOU ARE READING
Pokochać Raz W Życiu
FantasyPokochać Raz W Życiu Nieśmiertelność i choroba to jedyne, co ich pokonało. Opowiadania o miłości, spełnionej.. przepełnione w aspekcie nadmierną słodyczą. Chcesz oderwać się od zwykłych historyjek miłosnych? Zatem dobrze trafiłeś. Sarkastyczny, brut...