Rozdział VIII

73 10 1
                                    

  Anastasia

   Ciemności rozproszyły się, pozwalając wedrzeć się pojedynczym pasmom słońca pod nieco przymknięte powieki mych oczu. Ocuciłam się, czując ciepłe objęcia na swoim ciele. Jake spoglądał na mnie, miał zaszklone oczy. Zakapturzone postacie zniknęły, to jedyne, co zdążyłam zauważyć. Syknęłam, czując ból, przebijający moją klatkę piersiową. Utkwił w niej srebrny sztylet. Krew, płynąc stróżkami, pozostawiła ślad na mych ubraniach, zabarwiając krwistą czerwienią także dłonie szatyna, klęczącego przy mnie. 

- Przepraszam - wyszeptałam, chowając swą twarz pod pojedynczymi kosmykami włosów.

- Masz taki piękny głos.. - odpowiedział, próbując powstrzymać wyciekającą krew. Krwista czerwień swą barwą skalała kwiaty, uginające się pod ciężarem naszych ciał. 

- Pewnego dnia stracę swój piękny głos. Czy wtedy wciąż raczysz kochać mnie?

- Nawet wtedy będę cię niezmiennie kochał - odrzekł, próbując hamować łzy. Wyjął sztylet z mej piersi, odrzucając go na bok. Wtulił się we mnie, pozwalając, aby pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, zostawiając po sobie smugę. 

   Zamknęłam oczy, słysząc przeraźliwy krzyk kuzynki, przeszywający mnie na wskroś, oraz głośny szloch chłopaka, trzymającego mnie na swoich rękach. 

*** tydzień później ***

   Uratowano mnie. Balansowanie na granicy śmierci, a życia to na prawdę nieprzyjemne uczucie, którego nigdy się nie zapomni. Czasem budziłam się z krzykiem w nocy, wypatrując moich prześladowców, którzy obwiązywali moje oczy czarną przepaską i kazali biec, szkło kaleczyło moje stopy, powodując ból nie do wytrzymania. Od tamtego dnia miewam właśnie takie koszmary. Jakby tego nie było mało, zachorowałam. Doktorzy, którzy badali mnie, podając różnorodne leki do dzisiejszego dnia nie mogą stwierdzić, czym moja choroba jest. Kasłałam krwią, nie mogąc złapać oddechu. Wiedziałam, że moje dni są już policzone.

- Mogę? - Drzwi uchyliły się, wyjrzał zza nich Jake, trzymający w swych rękach bukiet niebieskich jak nocne niebo róż. Podał mi je, na co uśmiechnęłam się niewyraźnie. On też próbował, ale kiedy udało mu się podnieść kąciki ust do góry, stwierdziłam, że jest to najsmutniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam.

- Chcę iść na spacer.

- Nie możesz! - Wykrzyknął, zrzucając róże na podłogę. Spuściłam głowę w dół, zapominając o istniejącym świecie, by po chwili podnieść się z łóżka, zrzucając pościel na podłogę i ruszając w stronę drzwi. Nie przebierałam się, był wieczór. Nikt nie zauważyłby mnie w stroju przeznaczonego do spania. Zarzuciłam na siebie jedynie szarą jak mgła pelerynę, zbiegając po schodach na dół. Jake krzyczał za mną, próbując zatrzymać, ale ja zdążyłam go zgubić. Kierowałam się ku rzece, wijącej się pod przełęczą. 

   Gdy dotarłam na miejsce, usiadłam na niewielkiej wysepce, wzniesionej z piasku, zamaczając swe stopy w wodzie. Była chłodna, zakasłałam, znów. Z mych ust spłynęło pojedyncze pasmo krwi, wdzierające się do rzeki. Ciecz rozpłynęła się w tafli wody. Skrawkiem nocnej narzuty, wytarłam krew. Miałam ochotę płakać, ale też i krzyczeć. Odbicie, które przez chwilę widziałam, rozmazało się. Woda falami nakryła wcześniej widziany przeze mnie obraz, ustępując miejsca nowemu, w którym widziałam Jake'a, zajmującego miejsce tuż obok.

- Dlaczego to zrobiłaś? Przecież wiesz, że każde takie nieodpowiedzialne posunięcie z twojej strony, grozi ci śmiercią. 

- Męczę się. Przez te koszmary, które miewam nocą nie mogę spać. Szkło kaleczy moje stopy, a ja, nie wiedząc dokąd muszę codziennie biec, widząc jedynie nieograniczoną, czarną przestrzeń, powielającą obraz, jaki uda mi się wychwycić. Znowu zakapturzone postacie, które mówią mi, że moje życie niedługo zakończy się tak, jak zdążyło zacząć, czyli męką, wywołaną przez chorobę. Nikt nie jest w stanie mi pomóc, a ja wkrótce podzielę los jesiennego listowia, zniknę. Pozwól mi chociaż ostatnie chwile spędzić tutaj, nad rzeką, której tak jak mi powiedziałeś, mogę się zwierzyć. 

- Och, dobrze wiesz, że nie pozwolę podzielić ci losu jesiennego listowia. Jesteś dla mnie zbyt ważna, abym do czegoś takiego dopuścił, rozumiesz? - Uniósł mój podbródek do góry, patrząc mi wprost w oczy. Spojrzał raz w nie, a raz na usta, które po chwili złączył w długim, namiętnym pocałunku, pozwalając mi pieścić jego język swoim. Nie walczyliśmy o dominację, pieściliśmy się wzajemnie odrywając w chwili, której zabrakło nam tchu. - Kocham cię - wyszeptał. 

- Jeśli mnie kochasz, zabij mnie. Tu i teraz. Skończ me cierpienie - wydukałam ostatkiem sił, byłam bardzo zmęczona. Nocne niebo tuliło mnie do snu, który zaczął mnie ogarniać. Byłam pewna swojej decyzji tak bardzo, jak niczego dotąd w życiu nie byłam. 

- Bredzisz - pokręcił głową przecząco, nie patrząc na mnie choć przez chwilę.

- Wiedziałam! Kłamałeś! - Wykrzyczałam z frustracją w oczach, które ilustrującą sylwetkę chłopaka z góry na dół, zaszkliły się. Cierpiałam. Z mych ust znów zaczął spływać, niczym wodospad strumień czerwonej jak wino krwi, którą wkrótce zmył rzęsisty deszcz. Niebo objęły szare chmurzyska, rozciągając się na nim. 

- Nie pozwolę ci odejść - mówiąc to, wstał, będąc niebezpiecznie blisko. Wtulił się w moją wątłą sylwetką, zaciskając pięści na przemoczonej koszulce.

- Kochać to nie znaczy być egoistą. Czasem trzeba pozwolić drugiej osobie zwyczajnie odejść. Na tym właśnie to polega. 

- Ty jesteś egoistką, która chce mnie zostawić na świecie samego, aby odejść na drugi świat, w którym nie ma miejsca dla mnie. Ja żyję wiecznie, a ty nawet nie pozwolisz nam się sobą nacieszyć! - Wykrzyczał w chwili, której podałam mu nóż wzięty ze sobą.

- Teraz, proszę - wyszeptałam do jego ucha, jednocześnie składając narzędzie w jego dłoń i przyciągając do swoich pleców. Czułam nacisk wywierany przez przedmiot na skórę - Jeden ruch, proszę...

   Niebo nadal płakało, a ja, stojąc nieugięta w miejscu, czekam, dopóki nie zakończy mego istnienia.


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 17, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Pokochać Raz W ŻyciuWhere stories live. Discover now