Rozdział 2 | Nigdy nikogo nie zabijałam!

147 14 4
                                    

Tym razem znowu znalazłam się w ruinach Dwemerów - wymarłej rasy elfów. Na Vvardenfell wszyscy mówią, że oni wcale nie wymarli tylko, że... zniknęli. Dlaczego zniknęli? Nie wiem. Nie interesuję się tym.

Budowle Dwemerów są piękne. Technologia jest na najwyższym poziomie. Minęły chyba z dwie ery (no może przesadziłam, ale się na tym nie znam), a pułapki i centauriony działają bez zarzutu. Zupełnie jak na Cyrodill, w ruinach Ayleidów - też wymarłej rasy elfów. Widać, że używali magii.

Oświetlenie działa jakby ktoś tu ciągle mieszkał. Bandyci się nie liczą...

A propo bandytów. Spaceruje sobie po ruinach, idąc coraz głębiej i głębiej. Słychać tylko dźwięk maszyn parowych. Po paru minutach nudnego chodzenia wewnątrz ruin, usłyszałam głosy:

- Ej, E'Jahro! Możesz mi przypomnieć co tutaj robimy?! - odezwał się jakiś facet. Z głosu poznaję, że jest to ork.

- Spokojnie, Gromluk. Nie pożałujesz. Wiesz ile warte są te dwemerskie graty? - powiedział ten drugi. Khajiit - rasa koto-ludzi.

Słyszałę jak zbliżają się w moją stronę. Próbowałam się cicho wycofać. Nie chce walczyć, a jestem prawie pewna, że jak tylko mnie zobaczą to zaatakują.

Oczywiście, jak to w ruinach, wszystkie części mechaniczne dwemerów walały się po podłodze. Potknęłam się o koło zębate. Metal wydał głośny dźwięk, odbijający się od ścian ruin.

- Słyszałeś to? - zapytał E'Jahro.

- Chodź! - krzyknął Gromluk.

No pięknie. Szykuje się walka.
Nie używam mieczy, ani innych ostrzy. Mogę przegrać.

Weszłam w ślepy zaułek. Był ciemny, może mnie nie zauważą. Przechodzili akurat obok. Wszystko by było okey, gdyby nie moje dłonie. Zapaliły się żywym ogniem. Było go dobrze widać w ciemności. Czasami nie umiem kontrolować magii.

- No, no, no. Czyżby ktoś się zgubił? - powiedział kot i razem z orkiem wyjeli ostrza. Pierwszy, sztylet, drugi, topór.
Podchodzili do mnie. Byli już bardzo blisko - To.Są.Nasze.Ruiny - dodał po czym razem zamachneli się na mnie.

Zamknęłam oczy i poczułam zimno na dłoniach. Podniosłam ręce i nakierowałam je na bandytów.

Cisza.

Otworzyłam oczy. Moje ręce świeciły na niebiesko. Spojrzałam na drugi koniec korytarza. Bandyci byli przebici na wylot przez wielkie sople lodu.

Krew tak pięknie się komponowała z błękitem lodu...

Kurde! Alavesa, ogarnij się!

Właśnie kogoś zabiłam! A właściwie dwóch ktosiów.

Nigdy nikogo nie zabijałam! Dziwne, co nie?

Czasy w których niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Od bandytów, po dzikie zwierzęta oraz inne stwory i... smoki.

Zabijają wszyscy, chociaż po to żeby się bronić, ale ja nie potrafię. To wyszło jakoś tak samo z siebie. Ojciec nigdy mnie nie rozumiał. Po co niby uczyłam się magii skoro nie chciałam używać jej w walce?
A no po to, że magia nie tylko do tego służy. Ja lubię po prostu na nią patrzeć.

Szybko wybiegłam z ruin, żeby nie patrzeć na moją robotę. Dzisiaj na pewno nie zasne. Usiadłam pod drzewem nad rzeką. Dwa księżyce, Masser i Secunda, pięknie odbijały się w wodzie.

 Dwa księżyce, Masser i Secunda, pięknie odbijały się w wodzie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Spojrzałam na swoje dłonie. Znowu świeciły ogniem. Nie potrafię nad tym panować.

Wtedy coś uderzyło w wodę, sprawiając, że ciecz ochlapała mnie całą, przez co ogień na rękach zgasł.

Podeszłam bliżej. Po wodzie dryfowała stara szkatułka. Dziwne... Nikogo oprócz mnie tu nie ma.

Wyjęłam szkatułkę z wody. Zamknięta. Łatwo ją otworzyłam za pomocą magii, oczywiście. Nie używam wytrychów.

W środku był jakiś list.

Zabijmy kogoś!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz